Wymarzona wiosenna pogoda przywitała uczestników drugiej edycji Zelowskiego Szusu o Czółenko. Nie za ciepło, nie za zimno, tylko lekki wiatr i zagrzewające do walki promienie słoneczne. No i do tego płaska jak stół, szybka trasa. Kto był w formie, mógł z łatwością powalczyć o życiówkę.
Atestowaną dychę organizuje Zespół Szkół Ogólnokształcących w Zelowie, z dużą pomocą miejscowej drużyny Bieging Team Zelów. W głównym biegu wystartowało ponad 220 zawodników – podobnie jak przed rokiem. Frekwencja byłaby z pewnością sporo wyższa, gdyby było można zapisać się w dniu biegu. Organizatorzy jednak nie dali takiej możliwości, pomni ubiegłorocznych doświadczeń, kiedy to duża grupa spóźnialskich całkiem zakorkowała biuro zawodów i opóźniła start. Przed biegiem głównym rozegrano biegi dziecięce i młodzieżowe w różnych kategoriach wiekowych, a po nim odbył się marsz nordic walking na jednym okrążeniu trasy (5 km).
Debiutancką edycję obejrzałem przez obiektyw aparatu. Tym razem postanowiłem sprawdzić swoją bieżącą formę na trasie. Do życiówki nie planowałem się nawet zbliżyć – niedawno miałem wymuszoną trzytygodniową przerwę w bieganiu, a jeśli teraz coś trenuję, to wytrzymałość i siłę. Jednak takie przedmuchanie płuc i rozkręcenie nóg mogło mi tylko pomóc.
Pierwszy kilometr jak zwykle odrobinę za szybki, ale potem wszedłem już na równe tempo około 4:40 minut na km, tak coś na 47 na mecie. Trochę urywanych zdań wymienionych ze spotkanymi znajomymi i nieznajomymi współzawodnikami. Po drodze przy szkołach kilka zorganizowanych punktów kibicowania z dzieciakami i nauczycielami. Mieszkańcy też często wychodzili przed domy, by nas dopingować. Lekki wiaterek czasem w plecy, czasem w twarz, więc w sumie się równoważył. Kiedy on chłodził, słoneczko dogrzewało. Stan równowagi doskonałej, można powiedzieć.
Na trzecim kilometrze okrążenia nawrotka o 180 stopni z barierką. Jedyne spowalniające miejsce. Na ostatnim słynna długa prosta lekko w dół przez środek cmentarza. Jeszcze kilka zakrętów i półmetek przed budynkieim szkoły. Złapałem sobie 23:35. Czyli zgodnie z planem, bo końcówkę mam zwykle szybszą. Czy tym razem też?
Przez drugie kółko trzymałem to samo tempo, co jednak wymagało coraz szybszego oddechu. Za cel ustawiłem sobie rytmicznie podskakującą kitkę zgrabnej dziewczyny daleko na horyzoncie i stopniowo zmniejszałem dystans. Kitka utrzymywała jednak dobrą szybkość, a ja co chwilę wyprzedzałem innych. Minęliśmy się na nawrotce, a dogoniłem ją tuż przed 9 km. Pozdrowiliśmy się i pobiegłem po swoje.
Cmentarz wręcz zapraszał, by pobiec w trupa – co też uczyniłem. Kilku zawodników wyprzedzonych. W tym jedyny, który mnie wcześniej przegonił na drugim okrążeniu. Zyskane w moim stylu pół minuty na ostatnim kilosie dało czas na kresce netto 46:35. Kitka-Renata dobiegła chwilę później. Podziękowaliśmy sobie serdecznie za wspólny bieg.
Jak na moje braki szybkościowe, jest dobrze. Do „maratońskiej” łódzkiej dychy urwie się jeszcze z minutę albo półtorej, chociaż główny cel o zupełnie innym charakterze jest tydzień później. A życiówka? W swoim czasie. Może na Pietrynie.
W zeszłym roku Zelowski Szus zakończył się rzadko spotykanym, dramatycznym pięcioosobowym finiszem. Tym razem różnice między najlepszymi były wyraźniejsze. Zwyciężył Jarosław Błaszczyk z Pleszewa (34:18) przed Tomaszem Juszczakiem z Tarnowskich Gór – ubiegłorocznym zwycięzcą, który poprawił swój czas o 20 sekund (34:31) i Szymonem Sobczakiem z Brzezin (35:49), a wśród pań najszybsza była Arleta Matysiak z Łasku (41:56), która wyprzedziła Agnieszkę Pachniewską z Płocka (43:16) oraz Agnieszkę Wysocką z Łodzi (43:39). Pełne wyniki wkrótce, a wstępne na razie na facebooku organizatorów - TUTAJ.
Dla obydwojga zwycięzców były to rekordy życiowe. – Ja swój poprawiłem o 16 sekund – powiedział Jarosław Błaszczyk – bo trasa była bardzo szybka i sprzyjająca. – Biegam dopiero od roku, lecz taka jestem, że jak sobie postawię cel, to muszę go wprowadzić w życie – dodała Arleta Matysiak. Ona też pochwaliła walory trasy, sprzyjające biciu osobistych rekordów.
– Świetna, bardzo szybka trasa i do tego wspaniała pogoda – powiedziała trzecia dziś Agnieszka Wysocka – chociaż pierwszy raz biegłam w Zelowie, poprawiłam życiówkę o ponad minutę! Jak przyznała, cmentarza na ostatnim kilometrze praktycznie nie zauważyła, tak była skupiona na finiszu. Już za tydzień czeka ją pierwszy w życiu półmaraton w Pabianicach.
Trzecie miejsce w M60 zajął Henryk Kępiński z Bełchatowa, trzeci triathlonista Europy w swojej kategorii wiekowej na dystansie Iron Man. Jak wspomniała podczas wręczenia nagród organizatorka Katarzyna Kamińska-Hofman, jego rekord szkoły na 1000 m z lat 70-tych jest wciąż aktualny. Pochodzący z Zelowa weteran przygotowuje się do obrony czołowych miejsc w mistrzostwach Polski i Europy w IM, a przy okazji startuje w biegach – jak widać, ze znakomitymi wynikami.
W marszu nordic walking wygrał Jakub Deląg, który był najszybszy również przed rokiem. Wtedy osiągnął o minutę lepszy wynik. – Teraz mnie czeka matura, więc nie mam tyle czasu na treningi – wytłumaczył swój gorszy czas. Pod koniec maja, dzień po ostatnim egzaminie, Kuba ma już zaplanowany wyjazd na mistrzostwa Europy w NW w Niemczech.
– Na bieg przybyła masa ludzi, nie tylko uczestnicy biegu głównego, ale też dzieciaki z całymi rodzinami, była niesamowita moc i energia – cieszyła się główna organizatorka, nauczycielka Katarzyna Kamińska-Hofman – poprawiła się też współpraca ze sponsorami i w ogóle więcej ludzi chce z nami współpracować. Wszystko wskazuje na to, że za rok jeszcze więcej ludzi przybiegnie do Zelowa, by polecieć w trupa i poprawić swoje życiówki.
Kamil Weinberg