Zygmunt Berdychowski o ingerencji PZLA w biegi uliczne

Z pomysłodawcą Festiwalu Biegowego i Forum Ekonomicznego w Krynicy-Zdrój rozmawiał Grzegorz Rogowski.

Jak pan przyjął propozycję PZLA dotyczącą zaangażowania się w biegi uliczne? Związek kojarzony był dotąd głównie ze sportem zawodowym...

I tak chyba powinno pozostać. Przede wszystkim dlatego, że siłą która decyduje o rozwoju biegów amatorskich jest przede wszystkim ich spontaniczny, społeczny, samorządowy charakter. Dotyczy to większości biegów rozgrywanych w naszym kraju. Próba narzucenia temu żywiołowemu światu pewnych reguł, pewnych obostrzeń, skończyć może się tylko i wyłącznie znacznym skróceniem listy tych wydarzeń, które dziś budują biegową Polskę i stanowią o jej fenomenie społecznym.

Wydaje się więc, że PZLA powinien skoncentrować swoją energię, zaangażowanie na profesjonalistach  na tych, którzy próbują żyć z biegania. Przedwczesna próba narzucenia reguł i standardów, na realizację których może organizatorów biegów i samych biegaczy po prostu nie stać, doprowadzi na pewno do sporych kłopotów, niepotrzebnych nieporozumień, do zakłócenia fenomenalnego rozwoju amatorskiego biegania.

A propos standardów, nowych rozwiązań. Czy polskie biegi potrzebują dziś wsparcia związku w tym zakresie?

Polskie biegi nie funkcjonują źle. Wprost przeciwnie – rozwijają się fantastycznie, coraz więcej ludzi biega, coraz więcej ludzi startuje w zawodach, co pokazuje, że ta oferta, którą przygotowują organizatorzy biegów z reguły samorządowi organizatorzy czy organizatorzy reprezentujący sektor samorządowy jest akceptowalna, przyjmowana przez tych, którzy biegają. To pierwsza część odpowiedzi.

Sytuacja w Warszawie na przestrzeni tego roku pokazuje, że konkurencja w ramach lokalnego świata biegowego, wymusza podnoszenie standardów. Konkurencja wymusza również rezygnację z pewnych rozwiązań, które dotychczas były uważane za naturalne, oczywiste. Próba podniesienia poziomu organizacyjnego, przeszczepienia na tutejszy grunt europejskich rozwiązań, pewnie byłaby uzasadniona. Maraton Warszawski, Orlen Warsaw Marathon czy biegi warszawskiej Triady Biegowej to biegowe okno Polski na świat. Z drugiej strony wszystkie te wydarzenia, konkurując o względy biegaczy, same podnoszą swoje standardy i nie potrzebują do tego pomocy z zewnątrz. Próba wprowadzenia takich standardów – zasobochłonnych standardów podkreślmy, np. w Nowym Sączu, Jaśle, Rzeszowie, a więc w miejscach, do których ten biegowy boom dopiero dociera, gdzie nie mamy dziesiątek tysięcy biegających osób, może spowodować, że nie będzie tam żadnych imprez biegowych. A te, dla umocnienia fenomenu biegów, są niezwykle ważne.

Oczywiście im wyższy standard każdej imprezy, tym lepiej. Uważam, że powinny być one sukcesywnie wprowadzane, a imprezy rozwijane. Ale na tę chwilę należałoby jednak iść w stronę rozwiązań, które proponuje Festiwal Biegowy, czyli rynkowa odpowiedź na realne potrzeby biegaczy, będąca pewnym procesem, wieloletnim działaniem w coraz to większym i szerszym zakresie, a nie administracyjna ingerencja, która w zamierzeniu ma przynieść pozytywne konsekwencje, ale najprędzej zagrozi temu, co naturalnie, samo z siebie tak pięknie się rozwija.

Czy PZU Festiwal Biegowy potrzebuje wsparcia PZLA?

Nie. To wszystko, co dotychczas zrobiliśmy i to, co chcemy zrobić w przyszłości, koresponduje z wizją PZLA. Swoje działania opieramy zresztą o założenie, że ani administracja rządowa ani samorządowa, ani nawet korporacyjna, nie jest w stanie rozwiązać za nas pewnych problemów. Nasza Karta Biegacza nie będzie się cieszyć popularnością, jeśli będzie ją respektowało 100 partnerów, partnerów mało atrakcyjnych ze swoją ofertą produktową i usługową. Będzie się cieszyć popularnością, jeśli będzie tych partnerów 500 czy 1000, a ich oferta najogólniej rzecz ujmując pożądana przez środowisko biegowe. Myślę, że tędy właśnie prowadzi droga, by tego rodzaju projekty, unifikujące pewne rozwiązania, podnoszące standardy, były po prostu atrakcyjne.

Tzw. Karta Biegacza jest jednym z założeń projektu PZLA. Podkreślmy zatem, że taka Karta już istnieje. Wydaje ją i sukcesywnie rozwija Festiwal Biegowy. Dlaczego warto po nią sięgnąć?

Bo honoruje ją już ponad 300 partnerów – producentów i dystrybutorów sprzętu sportowego, usług z bardzo wielu dziedzin, w tym tych niezwiązanych z bieganiem. Karta Biegacza A.D. 2014 to uniwersalne narzędzie do preferencyjnych zakupów na co dzień. Ale to nie tylko karta rabatowa, ale też karta bankowa – prepaid'owa, co jeszcze bardziej podnosi jej uniwersalność i użyteczność. Skorzystanie z tej czy innych, planowanych przez nas funkcji –  np. programy lojalnościowe, treningowe, jest całkowicie dobrowolne – od użytkownika Karty zależy to, w jakim zakresie jest ona wykorzystywana. Chip, który zamontowany jest na karcie daje wręcz nieograniczone pole do działania i mamy tego świadomość. Użytkownik Karty musi mieć świadomość, że może ją wykorzystać w wielu, bardzo różnych miejscach. I powinien to robić, bo przynosi mu to wymierne korzyści.

Karta Biegacza to projekt, który na przestrzeni najbliższych lat będzie bardzo dynamicznie rozwijany – podkreślę – bez jakiejkolwiek ingerencji administracyjnej czy korporacyjnej. Uznajemy, że tylko w ten sposób jesteśmy w stanie stworzyć ofertę, która zostanie zaakceptowana przez biegaczy.

A pozostałe propozycje związku? Obowiązkowe badania, ubezpieczenie? Czy tego naprawdę potrzebuje polski biegacz – amator? Proszę o odpowiedź z punktu widzenia organizatora jak i czynnego biegacza.

To wszystko, co obserwujemy na rynku, pokazuje, że absolutnie nie. Wprowadzając obowiązkowe badania de facto podejmujemy działania przeciwko organizatorom biegów, bo Ci którzy tego wymogu nie będą w stanie zachować, którzy nie będą mieli wystarczającego potencjału, by badania zapewnić, nie spełnią oczekiwań, a więc nie dostaną certyfikatu. Jego brak mimo całej tej dobrowolności może mieć bardzo daleko idące konsekwencje, z najważniejszą – coraz niższą frekwencją. A to początek końca imprezy biegowej.

Ograniczanie liczby imprez to zahamowanie rozwoju biegów  tej fali, która zalewa polskie miasta i miejscowości. Biegacze to odpowiedzialni ludzie i sami zatroszczą się o swoje zdrowie. Nie oczekujmy zresztą, że papierek od lekarza, często wydany lekką ręką, po znajomości, rozwiąże problem. Złożone badania zaś nie są potrzebne do tego, by raz czy dwa razy do roku pokonać kilka czy kilkanaście kilometrów. Nie skazujmy zatem ludzi, którzy chcą biegać w tempie 6 km/h, czyli prawie chodzić, by musieli iść do lekarza. To jest kiepski pomysł – z szeregu tych, które zostały zgłoszone, to jeden z najgorszych. Spośród tych kilku milionów ludzi, którzy przebiegli w ostatnich latach choć kilka kilometrów, tylko dwie osoby miały wypadki. Niestety śmiertelne. Dużo to czy mało? O każde życie ludzkie trzeba walczyć, ale akurat w tych wypadkach mieliśmy do czynienia z wadami ukrytymi, do zdiagnozowania których potrzeba specjalistycznych badań. W tym samym czasie, dzięki bieganiu, tysiące osób ocaliły swoje zdrowie. Nie mam wątpliwości, że imprezy biegowe w Polsce są bardzo bezpieczne, ryzyko wypadków jest niewielkie, wręcz żadne.

A obowiązkowe ubezpieczenie?

Rozumiem taką konieczność wtedy, gdy idę w Himajale (Zygmunt Berdychowski to również zapalony alpinista, zdobył Mount Everest wiosną tego roku – red.). Ryzyko związane z obecnością w tym miejscu jest tak wielkie, że nad koniecznością ubezpieczenia życia i zdrowia się nie dyskutuje. Ale po co się ubezpieczać pokonując dystans 5 km w rekreacyjnym tempie, przeplatanym marszem, odpoczynkiem. Po co nadmiernie biurokratyzować dostęp do czegoś, co teraz jest wspaniale otwarte i dzięki czemu przeżywamy ten fenomen. Jakakolwiek próba ograniczenia dostępu do imprez, spowodować może tylko spadek liczby aktywnych osób. A to pociągnie spadek liczby imprez, spadek konkurencyjności tych imprez, i tak dalej... Obowiązkowe ubezpieczenie to kiepski pomysł, powodowany na pewno dobrymi chęciami, ale w rezultacie ograniczający to, z czego możemy się dziś cieszyć.

Czy, a jeśli tak to co, spodobało się panu w propozycjach PZLA?

Grono bardzo zacnych ludzi chciałoby, myśląc pozytywnie o przyszłości, już dziś wprowadzić szereg rozwiązań, które mogą być racjonalne, potrzebne za 10 czy 15 lat. Rozwiązana te jednak w głównej mierze powinny być wprowadzane przez organizację nie taką jak PZLA, tylko oddolnie. Jeśli już chcemy tego ciała nadzorczego, to niech będzie nim np. federacja czy stowarzyszenie organizatorów biegów ulicznych, zrzeszające ludzi bezpośrednio zaangażowanych w tworzenie oferty biegowej dla amatorów. Znacznie łatwiej jest mi sobie wyobrazić sytuację, w której właśnie to ciało przyznaje te słynne gwiazdki, niż robi się to odgórnie.

Uważam, że ingerencja administracyjna w polskie biegi – tak dynamiczne, żywiołowe, jest przedwczesna, nie dostosowana do lokalnych realiów i bez względu na intencje, może być tylko szkodliwa.

GR

fot. archiwum