Adam Kszczot, po roku przerwy, w sezonie olimpijskim postanowił wrócić do hali. Pierwszy start, 4 lutego w Düsseldorfie, był bardzo udany. W 10 występie w tamtejszym mityngu (siedem zwycięstw) Polak zajął drugie miejsce z czasem 1:46,42 min.
Cztery dni później Kszczot poprawił ten rezultat na 1:46,01, zajmując drugą lokatę w ORLEN Copernicus Cup w Toruniu. Rozmawialiśmy kilkanaście minut po biegu.
– Jeszcze przed startem nie wiedziałem jak to będzie. Od wczoraj czuję się gorzej, mam nadzieję, że to nie zwiastun choroby. Samopoczucie mam więc średnie. Ale jestem bardzo zadowolony z wyniku, tym bardziej, że to był dla mnie bieg na jakieś 807 metrów (z powodu wyprzedzania – red.). Dobry bieg, bardzo szybkie końcowe 200 metrów. Wygląda na to, że przerobiony do tej pory trening przynosi bardzo dobre rezultaty.
A co mogłeś w tym biegu zrobić lepiej?
Mogłem troszkę poprawić początek i zająć miejsce jedną-dwie pozycje wyżej, albo w połowie dystansu wcisnąć się przed Marcina Lewandowskiego. Byłoby to lepsze w perspektywie późniejszego ataku. Ale bardzo dużo ten bieg udowodnił mi ze względu na szalony wręcz finisz. Musiało być bardzo szybko, bo wszystkie metry, które dołożyłem, były na ostatnim półtora okrążeniu.
Bardzo dużo zamieszania było ostatnio w Twoim treningowym i sportowym życiu. Ledwie podjąłeś decyzję o zmianie trenera i rozpoczęciu współpracy z Tomaszem Lewandowskim, tenże nie podpisał nowego kontraktu i zakończył współpracę z Polskim Związkiem Lekkiej Atletyki. Poszło prawdopodobnie o to, że Lewandowski na zgrupowaniach kadry zajmował się także swoimi zawodnikami z innych krajów, na co nie chce zgodzić się PZLA. Świetny projekt nagle się rozsypał. Jak sobie z tym radzisz?
Pracuję z trenerem Tomaszem Lewandowskim. I tyle z mojej strony.
Jak Twój trening wygląda?
Jest zupełnie inny niż dotychczasowy. Bardzo dużo zmian. Do tej pory w pierwszych miesiącach robiłem niewiele treningu ogólnego. Tymczasem z ostatniego podsumowania wyszło, że zrobiłem tylko 30 procent treningu siły biegowej, na którym kiedyś bazowałem, za to ponad 100 procent więcej siły z gryfem.
A jak ten trening jest zorganizowany? Byliście razem na obozie w RPA, a teraz?
Na początku marca wybieramy się na ładowanie akumulatorów do Stanów Zjednoczonych. W planach mamy Flagstaff (w stanie Arizona na wysokości 2100 m n.p.m. – red.), ale zobaczymy jak będzie z pogodą. Jeśli wciąż będzie śnieg to może część obozu przeniesiemy do Albuquerque. Treningowo więc, podkreślam: merytorycznie, wszystko układa się bardzo dobrze, tak jak bym chciał.
W jakim składzie wyjedziecie do USA?
Nie wiem. Ja jadę. Trener jedzie. Będzie tam jeszcze więcej osób, ale kto konkretnie – tego nie wiem (śmiech).
To, że w grupie trenera Lewandowskiego masz sparingpartnerów jest dla Ciebie dobrą odmianą? Jak to oceniasz?
Na przestrzeni -nastu lat trenowałem w większości sam, tylko przez 2-3 lata miałem sparingpartnera. To więc duża odmiana, jest to całkiem inne bieganie. Prawda jest taka, że jeśli chce się biegać na najwyższym światowym poziomie, to trzeba też z takimi ludźmi trenować. Trening na 800 metrów jest ciężki, nie wybacza błędów, a uczenie się biegania luźno najlepiej wychodzi ze sparingpartnerami. W tej grupie ich nie brakuje i naprawdę bardzo dobrze to funkcjonuje.
Z kim w grupie trenera Lewandowskiego trenuje Ci się najlepiej?
Najlepiej trenuje mi się zawsze z Marcinem Lewandowskim (śmiech), ale na tym ostatnim zgrupowaniu, bo RPA jest o tej porze miejscem przyciągającym biegaczy, miałem okazję potrenować na przykład z Amelem Tuką (reprezentant Bośni i Hercegowiny, wicemistrz świata Doha 2019 na 800 m – red.). Dołączali też do moich treningów Mark English (Irlandia, halowy wicemistrz Europy Glasgow 2019 na 800 m – red.) i Alvaro de Arriba (Hiszpania, halowy mistrz Europy Glasgow 2019). Tak więc fajna ekipa, było z kim biegać, podwójna motywacja... To naprawdę świetnie działa!
Rywalizujecie z Marcinem na treningach? Sprawdzacie się nawzajem?
Za stare misie na to jesteśmy (śmiech). Jesteśmy w tak różnym treningu i w tak różnych cyklach, że ciężko to porównać. Zacząłem przygotowania wcześniej niż Marcin, przez co w RPA on się dłużej wprowadzał do konkretnej pracy. Dopiero pod koniec obozu moglibyśmy wspólnie zrobić trening, ale i to się nie udało, bo nasze plany mocno się rozjechały przez te wcześniejsze różnice. Wchodziły w grę tylko luźne rozbiegania.
Za to od marca możemy już wspólnie działać i rządzić na treningu. Nie planujemy jednak rywalizowania, bo każdy z nas wie dokładnie, co ma robić. Bardziej to się wzajemnie podciągamy: Marcin mnie w wytrzymałości, a ja jego w aspektach wytrzymałościowo-szybkościowych i siłowych. (czytaj dalej)
Czy gdybyś wcześniej, nawet kilka lat temu, zdecydował się dołączyć do grupy Tomasza Lewandowskiego, odniósłbyś jeszcze większe sukcesy?
Nie ma co gdybać. Moment na to nadszedł teraz. Ja nie należę do ludzi, którzy żyją przeszłością. Staram się żyć aktualną pracą i tym, co przede mną, do czego się przygotowuję. Życzcie mi tylko zdrowia, a jeśli będę je miał, o resztę zadbam bardzo łatwo.
Dołączenie do grupy Tomasza Lewandowskiego było - z dzisiejszej perspektywy pierwszych startów i wyników - strzałem w dziesiątkę?
Jak widać – tak! Potężne zmiany w treningu: po staremu powinienem zrobić w tym czasie 8 km siły biegowej - a mam 3 km, z kolei robiłem 4-5 jednostek siły ogólnej w miesiącu, a teraz po 9. Dużo więcej robię treningu tempowego, prawie podwójną liczbę kilometrów, ale znacznie mniej typowo pod 800 m. A więc różnica w przygotowaniach jest ogromna!
A Twój, bardzo przecież doświadczony, organizm dobrze zareagował na te rewolucyjne zmiany?
Tak, bo nie biegam gorzej niż w 2018 roku. Teraz już po starcie w Düsseldorfie wiedziałem, że stać mnie na wyniki poniżej 1:46. W dobrym biegu za pacemakerem pobiegłbym spokojnie pół sekundy szybciej, w Toruniu, gdyby nie te dołożone metry, byłoby pewnie około 1:45,40. Jest bardzo dobrze, bo w hali to szybkie bieganie. W hali trzeba umieć biegać, to jest trudne, wielu zawodników gotowych na 1:44 na stadionie, w hali ma problemy ze zrobieniem 1:46.
Powiedziałeś: „nie biegam gorzej”. A przecież każda zmiana, także zmiana trenera, ma służyć temu, żeby robić coś lepiej, a nie tylko „nie gorzej”...
Zgadza się. Ale jest tak, że w pierwszej fazie zmiana z reguły wiąże się z drobnym regresem. Organizm potrzebuje czasu, żeby efektywnie zareagować na nowe bodźce. Paweł Czapiewski w pierwszym roku po zmianie trenera przechodził bardzo duży regres i dopiero w kolejnych latach poszedł z wynikami do przodu. „Nie biegam gorzej” jest zatem – obiektywnie patrząc - bardzo dobrą informacją!
Ja jestem już na tyle doświadczonym, świadomym zawodnikiem, że wiem, czego mi trzeba, jak biegać te treningi. Jestem skoncentrowany na dobrym jakościowo wykonaniu, na rozmowie z trenerem i właśnie takie rzeczy przynoszą najlepsze rezultaty. Praca lekkoatlety i trenera, a zresztą w każdej dziedzinie, polega na tym, żeby się ze sobą dobrze komunikować, porozumiewać. A między nami jest w tym względzie bez zastrzeżeń.
Jesteś dziś lepszym biegaczem niż kilka miesięcy temu?
Na pewno spokojniejszym.
Jaki będzie Twój kalendarz startów w sezonie olimpijskim?
Jeszcze nie wiem, bo trochę się pozmieniało z mityngami w pierwszej części sezonu: Chiny, Tokio. Wszystko zależy od WHO (Światowa Organizacja Zdrowia – red.): jeżeli rekomendacje odwołania imprez będą się rozszerzały na kolejne państwa, bo przecież choroby nie znają granic, wtedy będziemy gryźli pazury. Ale na razie czekamy, patrzymy co się dzieje i robimy swoje.
Czy jest realne, żeby Adam Kszczot i Marcin Lewandowski przywieźli z Tokio dwa medale olimpijskie: na 800 i 1500 m?
Jest jak najbardziej realne! Sport jest piękny i nieprzewidywalny, a my kochamy medale! A jak to będzie – zobaczymy. Uwierzcie mi, że po bardzo dobrym, mocnym sezonie ciężko jest czasem go powtórzyć w kolejnym. Wynika to zarówno z psychiki, jak i z cech fizycznych. To tak jak wejdziesz do parzącej kąpieli, potem mózg nie za bardzo chce do tego wracać, a organizm pamięta jaki to był wysiłek. Stąd też po dojściu do granic bardzo ciężko jest na nich pozostać, utrzymać ten sam wysoki poziom.
Ja na szczęście teraz tego problemu nie mam, u mnie może być tylko lepiej, bo zeszły rok miałem kiepski, głównie z powodu chorób. Życzcie mi więc zdrowia!
A czego jeszcze byś sobie życzył najbardziej w przedolimpijskich miesiącach?
Chyba przestrzeni na spokój: ładowanie baterii, rodzinę, żeby nic mnie wtedy nie goniło.
Rozmawiał Piotr Falkowski
zdj. VI ORLEN Copernicus Cup (Paweł Skraba)