Rekord życiowy i złamanie 2 godzin 10 minut oraz kwalifikacja na igrzyska olimpijskie w Tokio (2020) – to ambitne cele na ten rok Błażeja Brzezińskiego, jednego z najlepszych polskich maratończyków. Bydgoszczanin postanowił sportowo zająć się wyłącznie sobą – rezygnuje z funkcji trenera swojej żony i przekazuje Aleksandrę Brzezińską w ręce swojego szkoleniowca Ryszarda Marczaka.
Błażej opiekował się sportowo małżonką od 2015 roku, gdy po rocznej przerwie wracała do biegania niemal od zera. Od tego czasu Aleksandra zrobiła ogromny postęp.
Błażej Brzeziński: – Poprzez zabawę bieganiem i treningiem doszliśmy do tego, że Ola zdobyła 4 medale mistrzostw Polski i zaczęła biegać 10 kilometrów w 33-34 minuty. Miniony rok był bardzo udany: ustanowiła rekord życiowy 33:35 i została powołana do reprezentacji Polski na ME w biegach przełajowych. A ponieważ od jakiegoś już czasu marzy o debiucie w maratonie – to wszystko było zapalnikiem zmian. Uznaliśmy, że ja nie mam tyle czasu, by móc poświęcić go Oli w ilości wystarczającej na dobre przygotowanie do królewskiego dystansu. Maraton to nie tylko sam trening, ale też cała jego otoczka: trzeba uważnie obserwować zawodnika, być z nim cały czas, nawet na długich wybieganiach, żeby na „trzydziestce” podać picie i uczyć odżywiania oraz nawadniania organizmu na takim dystansie.
- Poszukaliście zatem trenera, który zajmie się Olą w pełni, da jej więcej niż możesz dać Ty?
- Właściwie nie szukaliśmy. Ja od niespełna 2 lat trenuję z Ryszardem Marczakiem, znakomitym w przeszłości maratończykiem i jestem z tej współpracy bardzo zadowolony. Odważę się powiedzieć, że to najlepszy trener w Polsce. Ja mieszkam w Bydgoszczy, Ryszard Marczak w sąsiedniej miejscowości, więc jest na miejscu i ma czas na to, żeby doglądać zawodnika. Ja sobie bardzo cenię, że trener jest tak blisko i robi ze mną praktycznie wszystkie akcenty.
- Marczak będzie dla Twojej żony dobrym trenerem?
- Skoro ja jestem zadowolony, to myślę, że Ola tym bardziej. Biegam na królewskim dystansie od 9 lat, bo debiutowałem w Wiedniu w wieku lat 23, więc jestem doświadczonym zawodnikiem i tej otoczki tak bardzo nie potrzebuję. Ale Oli, jako nowicjuszce, taka opieka jest niezbędna i trener Marczak będzie dla niej skarbem.
- Krótko mówiąc: poczułeś się za słaby, żeby na tym etapie trenować własną żonę?
- Nie o to chodzi. Ja jestem ciągle przede wszystkim zawodnikiem. W Polsce panuje teraz wprawdzie taka moda, że każdy jest biegaczem, trenerem, dietetykiem i wszystkim, co się da w jednym, ale mnie się to nie podoba. Nie tędy droga, nie oszukujmy się! Albo jest się dobrym trenerem, albo dobrym zawodnikiem. A ja jestem właśnie w najlepszym wieku do biegania, rekordy Polski czy inne najlepsze wyniki nasi zawodnicy uzyskiwali w przedziale 30-36 lat (Brzeziński skończy w lipcu 32 lata – red.). Mój były trener Grzegorz Gajdus, na przykład, „nabiegał” długoletni rekord Polski 2:09:23 mając ponad 36,5 roku!
Mam duży bagaż doświadczeń i jeśli zdrowie dopisze, spokojnie mogę jeszcze coś „urwać” z mojego rekordu życiowego. Muszę zająć się bardziej sobą i skupić na swoim treningu. Jak prowadzisz zawodnika, zwłaszcza kogoś bliskiego, to jest duża odpowiedzialność, a ja na dodatek przeżywam emocjonalnie starty takiej osoby bardziej niż swoje. Dlatego podjęliśmy decyzję w sprawie Oli i poprosiliśmy o pomoc trenera Marczaka.
- Jakim trenerem jest Ryszard Marczak? Co w nim cenisz? Jak się dogadujecie?
- Zanim podjęliśmy współpracę w maju 2017 roku, pracowałem z trenerem Grzegorzem Gajdusem, a potem przez rok ze Zbigniewem Nadolskim. Miałem dość długi zastój w karierze, od 2013 r. nie mogłem poprawić rekordu życiowego (2:12:17 w Berlinie – red.). Trener Marczak mnie „reaktywował”, odbudował. Zacząłem znowu biegać szybko, szybciej niż kiedykolwiek, wygrałem Maraton Warszawski, poprawiłem o prawie minutę „życiówkę”. Podziwiam Ryszarda Marczaka za ogromną wiedzę i doświadczenie, tak zawodnicze, jak trenerskie. Oprócz tego, że sam świetnie biegał, to prowadził takich asów jak Jan Huruk, czwarty zawodnik MŚ z rekordem życiowym 2:10:07, Sławomir Gurny z „życiówką” 2:10:38, Wiesław Perszke (2:11:15), Ryszard Misiewicz (2:12:07) i jeszcze kilku innych świetnych maratończyków.
Dogadujemy się świetnie, bardzo sobie cenię to, że trener Marczak umie słuchać. Ma swoje koncepcje i pomysły, ale bierze też pod uwagę sugestie i przemyślenia zawodnika. Nie ma szablonu i tak ma być, bo „tak wszyscy biegali”, tylko myśli i modyfikuje trening w zależności od różnych okoliczności. Przepracowaliśmy do tej pory 3 cykle treningowe do maratonu i każde przygotowania były inne. A efekty są! Trafia w dziesiątkę, choć ciągle jeszcze mnie poznaje. I ma jeszcze jedną ogromną zaletę: spokój. Nie narzuca presji na wynik, nie nakręca, robimy swoje i dopiero w ostatniej chwili rozmawiamy, na jaki rezultat mnie stać, co mogę zrobić w danym biegu. A u mnie zwykle jeśli coś nie wychodziło, to nie dlatego, że nie chciałem, tylko że chciałem za bardzo. Więc takie podejście trenera bardzo mi odpowiada.
- Poprawienie „życiówki” z 2017 roku (2:11:27, tym wynikiem Błażej Brzeziński wygrał 39. PZU Maraton Warszawski – red.) to Twój główny cel na ten rok?
- Moim celem zawsze były igrzyska olimpijskie i nic się nie zmieniło! W to celuję także teraz – chcę osiągnąć kwalifikację do Tokio.
- Minimów na Tokio 2020 jeszcze nie znamy, wiemy tylko, że na tegoroczne Mistrzostwa Świata w Dosze Polski Związek Lekkiej Atletyki ustalił limit na poziomie 2:12:30. Z Twoimi ostatnimi wynikami raczej nie powinieneś mieć problemów…
- Wyniki, które nabiegałem (2:11 i dwa razy po 2:12) pokazują, że mogę realnie myśleć o igrzyskach. Teraz tylko trzeba mieć trochę szczęścia i pobiec na tym swoim poziomie w roku przedolimpijskim.
Są minima na MŚ w Dosze. W maratonie...
- A myślisz kiedyś wrócić do „trenerki”?
- Jak skończę karierę zawodniczą to jak najbardziej mogę się temu poświęcić. Nie mogę powiedzieć, że jako trener nie mam pomysłów, bo przecież wyniki Oli świadczą o czymś przeciwnym, większość jej rekordów życiowych jest z ostatniego roku – w półmaratonie, na 5 i 10 km, na 3000 i 5000 m. Przez 3 lata naszej wspólnej pracy zdobyła też medale MP. Doszła do tego biegając wcale nie duży kilometraż (50-70 km w tygodniu). Dużo opierało się na mojej obserwacji: jeśli widziałem, że jest zmęczona po całym dniu, bo Ola jest też nauczycielką języka angielskiego i uczy dzieci oraz dorosłych, to modyfikowaliśmy, luzowaliśmy zaplanowany trening. Jej trening był dostosowany do możliwości czasowych i wypoczęcia organizmu.
- Kompleksów jako trener zatem nie masz?
- W żadnym wypadku! Być może wiele osób się zdziwi, że w takim momencie, przy takim postępie oddaję komuś zawodniczkę, ale uważam, że trener to niezwykle ważna, odpowiedzialna funkcja i jeśli nie mogę jej się w pełni poświęcić, nie powinienem tego robić. Nie wystarczy przeczytać kilku książek i coś dobrze pobiegać, żeby być trenerem. Tak u nas teraz wiele osób robi, ale ja uważam, że trener powinien też mieć chociaż podstawową wiedzę z psychologii, anatomii, fizjologii oraz dużo doświadczenia w swojej konkurencji. Praca trenerska zatem - jeszcze dopiero przede mną.
- Wróćmy zatem do Twoich planów zawodniczych i celu na rok 2019, czyli zdobycia kwalifikacji na igrzyska olimpijskie w Tokio.
- Spróbuję to zrobić już w maratonie wiosennym. Podjąłem decyzję, że 7 kwietnia wystartuję w maratonie w Wiedniu, a więc tam, gdzie 9 lat temu debiutowałem na królewskim dystansie z wynikiem 2:16:34. Teraz, oczywiście, zamierzam pobiec w stolicy Austrii znacznie szybciej!
- Szybciej, czyli…?
- Wyznaję zasadę „wszystko, albo nic”. W debiucie miałem 2:16, potem systematycznie się poprawiałem, doszedłem do 2:12, a nawet 2:11 i wydawało mi się, że wolniej już biegać nie mogę. A jednak, jeżeli podejmuje się ryzyko, że chce się pobiec szybciej i mocniej, na krawędzi swoich możliwości, to ryzyko jest duże: można się przetrenować, popełnić jakiś błąd. Jeśli celujesz w bardzo dobry wynik i jedziesz na mocny, świetnie obsadzony maraton, na przykład do Berlina, to masz grupę zawodników na rekord świata, a grupa na 2:09-2:10 nie zawsze jest, albo jest trochę szybsza. Wtedy, jeżeli nie chcesz biec sam, musisz się z nią zabrać mocno ryzykując. Mając rekord życiowy 2:11 nie mogę myśleć o bieganiu w 2:12 czy 2:13. Muszę celować wyżej, a jak się to skończy, zobaczymy.
- Rozumiem, że zamierzasz pobiec w Wiedniu nawet 2:10?
- Zobaczymy, jaka będzie grupa zawodników. Jeśli przyjadą biegacze na 2:09-2:10 to jestem w stanie zaryzykować i powalczyć nawet o złamanie 2:10. Na taki wynik mnie stać, ale oprócz dobrego przygotowania, dużo zależy też od szczęścia. W ubiegłym roku w Japonii, na bardzo trudnej trasie i w niezbyt sprzyjających warunkach, jeszcze po 30 kilometrach miałem międzyczas na 2:09. Ale wtedy Japończyk rozerwał naszą grupę, każdy musiał biec praktycznie sam i marzenia o fajnym wyniku prysły. Co z tego, że byłem tam w formie na wynik lepszy niż w Maratonie Warszawskim? Trzeba to po prostu pobiec. Liczę więc, że w Wiedniu szczęście dopisze, uda się pobiec na miarę możliwości i zdobyć paszport olimpijski do Tokio.
- A jak, odpukać, się nie uda? Poprawka na jesieni?
- Jestem żołnierzem Wojska Polskiego, a jesienią są Światowe Igrzyska Wojskowe i bardzo prawdopodobne, że będę musiał tam pobiec. Na imprezach mistrzowskich nie biega się na czas, tylko na medal i miejsce, o bardzo dobry wynik będzie zatem znacznie trudniej. Marzy mi się więc osiągnięcie kwalifikacji olimpijskiej już na wiosnę, w maratonie w Wiedniu. A jeśli się nie uda… cóż, zostanie ostatnie szansa wiosną 2020 roku.
- Błażeju, a czy Aleksandra Brzezińska w swoim maratońskim debiucie też po cichutku marzy o osiągnięciu wyniku dającego prawo startu w igrzyskach olimpijskich?
- Podchodzimy do debiutu Oli z bardzo dużą pokorą. Ona ma przede wszystkim spróbować, zobaczyć czy jej się spodoba i czy nadaje się do maratonu. Królewski dystans weryfikuje wszystko, był już niejeden „mistrz”, co to wyliczył sobie, ile to on pobiegnie w maratonie na podstawie czasów uzyskanych na „dychę” czy w półmaratonie. Maraton weryfikuje wszystko po 30 km. Ja wychodzę zresztą z założenia, że lepiej pierwszy maraton przebiec z lekkim niedosytem, niż nakręcać się na wielki wynik, a ;potem mocno rozczarować albo wręcz zrazić do maratonu. Ola i trener Marczak mają już pewnie jakieś założenia, ale myślę, że są one właśnie bardziej ostrożne i realistyczne. A jeśli wszystko pójdzie po ich myśli, to będą przecież jesień i wiosna przyszłego roku i będzie można spróbować.
- Jak wyglądają Twoje najbliższe plany szkoleniowe?
- Moje szkolenie centralne skończyło się po sierpniowych Mistrzostwach Europy w Berlinie. Teraz jestem zdany tylko na siebie. Przygotowuję się w Bydgoszczy, choć nie wynika to z braku funduszy: uważam, że w moim mieście są naprawdę świetne warunki do treningu, mam na miejscu trenera i fizjoterapeutów, którzy mnie znają. Na razie, w przeciwieństwie do reszty kraju, mamy tu wiosnę, więc nigdzie się nie ruszam. Ale jeśli napada więcej śniegu i będzie mróz, to wyjadę do Portugalii, Hiszpanii albo do Włoch. A dziś na 2-tygodniowy obóz w Portugalii wyjeżdża moja Aleksandra.
- A jakie starty planujesz?
- W niedzielę chcę pościgać się w Warszawie, w mocnej stawce Biegu Chomiczówki na 15 km. To etap przygotowań do maratonu, do którego zostało sporo czasu, jeszcze 11 tygodni. W marcu chcę jeszcze pobiec jakąś mocniejszą „połówkę” i wystartować w MP w przełajach.
Na tropie faworytów 36. Biegu Chomiczówki. Obsada godna mistrzostw Polski
Ten rok w biegowej rodzinie Brzezińskich zapowiada się zatem bardzo ciekawie…
rozmawiał Piotr Falkowski
zdj. archiwum prywatne Aleksandry i Błażeja Brzezińskich