Delfinki nie gryzą. Spartan Race Super [ZDJĘCIA]

  • Biegająca Polska i Świat

Krynica-Zdrój, 1 sierpnia, 8:15 rano. Podchodzę na przystanek sprawdzić rozkład. Pierwszy busik do Czarnego Potoku za pół godziny. No tak, sobota. Pozostaje wracać po samochód albo odpalić z buta. Którędy na Spartan Race? - zadane z przejeżdżającego samochodu po angielsku pytanie wyrywa mnie z tego dylematu. Jakaś para z dwójką małych dzieci. Próbuję objaśnić drogę, choć sam nie znam szczegółów. A nie podwieźlibyście mnie? - pytam. Nie robią problemu.

Relacja Kamila Weinberga

Węgrzy? - dopytuję. Nie, Czesi! Od razu przechodzę na moją czesko-słowacko-polską mieszankę, po co męczyć słowiańskich sąsiadów angielskim. Ten dialekt mi się dziś jeszcze nie raz przyda, o czym napiszę dalej. Patryk jest weteranem Spartan Race, startuje w pierwszej fali z elitą, rodzina mu kibicuje. Pytam, czy ich latorośle wystartują w spartańskich biegach dziecięcych. Nie będzie im się chciało... - odpowiadają. Na miejscu idziemy razem do rejestracji i życzymy sobie nawzajem powodzenia.

Rozglądam się po strefie startu-mety. Podchodzę kilka razy na stok Jaworzyny, by porobić zdjęcia ze startu męskiej i damskiej elity i pierwszej fali open. Zaliczam przy okazji solidną rozgrzewkę. Ta ściana budzi szacunek, a podobno mamy ją pokonać w różnych konfiguracjach trzy razy...

Spartan Super to nie bułka z masłem, szczególnie dla takiego jak ja debiutanta w tego rodzaju zawodach. Średni dystans spartański (są jeszcze krótszy Sprint i dłuższy Beast) to około 13 km w trudnym, górskim terenie, z 20 lub więcej przeszkodami. Startujący to ciekawa mieszanka crossfitowców, biegaczy oraz ludzi łączących różne aktywności fizyczne. Elita to sportowcy specjalizujący się w biegach przeszkodowych, trenujący specyficznie pod tę specjalizację. A dziś wśród tysiąca kilkuset podobnych pozytywnych świrów stoję ja - bardzo amatorski górsko-asfaltowy biegacz z pewnym doświadczeniem wspinaczkowym, po prostu lubiący się ruszać i próbować nowych wyzwań.

Organizatorzy nie zapominają o rocznicy Powstania Warszawskiego, inicjując wspólne odśpiewanie Mazurka Dąbrowskiego. Niektórzy zawodnicy biegną zresztą z tej okazji w biało-czerwonych opaskach na rękach.

Wreszcie godzina 10:00, moja pora startu. Arooo! - przy akompaniamencie spartańskich okrzyków ostro ruszamy pod stromy stok. Nawet nie próbujemy biec, szybszy marsz jest bardziej efektywny, może tylko czołówka biegnie. Trzymam się w górnej połowie stawki i przesuwam się do przodu. Przed szczytem w prawo, skip przez rozłożone opony i znowu ostro w górę. Wreszcie zbieg, tu mogę pokazać co potrafię, zyskuję dużo miejsc.

Skok przez stóg siana. Trzy ścianki do pokonania dołem-górą-środkiem, potem czwarta, trochę wyższa, do przeskoczenia. I od razu równoważnia po wbitych w ziemię palikach. Trzeba sadzić spore kroki, lecę szybko, spadam na trzy paliki przed końcem. 30 burpees czyli delfinków - karniaków. Dla niezorientowanych: pompki z wyskokiem do góry. Dobrze, że sporo ćwiczyłem ten nieodłączny element Spartan Race. Ale zyskane na zbiegu miejsca idą się...

Teraz toczenie opon. Cztery razy lekką albo dwa razy ciężką. Wybieram to drugie. Żebyśmy zbytnio nie odpoczęli, zaraz następna ciekawa przeszkoda. Czołganie po błocie i kamieniach pod zasiekami z kolczastego drutu, na całkiem długim odcinku. Kamienie gryzą od spodu, drut od góry. Jak w tym wierszu Gałczyńskiego o wakacjach - komary z góry, mrówki z dołu, czy jakoś tak to szło. Przynajmniej zimne błotko przyjemnie chłodzi całe ciało. Fajne wakacje.

Chwila podbiegu i pierwszy małpi gaj. Przejście wisząc na rękach po "tramwajowych" uchwytach. Łapy nie zdążyły wyschnąć. Walczę dzielnie, ale lewa ubłocona dłoń ześlizguje się i spadam trzy uchwyty przed końcem. Zgadnijcie, jakie ćwiczenia muszę wykonać i ile...

Na pocieszenie 2.5-metrowa gładka ściana do przeskoczenia. Wchodzi bez problemu. Spora część zawodników musi na niej korzystać ze wzajemnej pomocy - podsadzania i wciągania. Jeszcze trochę w górę i potężny, długi zbieg. Trochę szutrem, trochę kamienistą ścieżką i płytkim potoczkiem. W to mi graj! Zbieg kończy się przyjemną rundką z ciężkim worem na barkach. Nie powiem, na wejściu na błotnistą skarpę z trudem utrzymuję równowagę. Zrzucam "towarzysza" z pleców i od razu w górę. Jaworzyna po raz drugi albo trzeci, już tracę rachubę. Tym razem na sam szczyt!

Z ozorem do gleby szybko napieram, przeganiając mnóstwo zawodników wcześniejszej fali, tych startujących pół godziny przede mną. Na szczycie rzut oszczepem z kilku metrów do słomianej tarczy. Tego nigdy nie ćwiczyłem, tylko widziałem na spartańskich filmikach. Chwila skupienia i fiuuu... oszczep mija cel o jakieś 30 cm. Za to macham tyle samo delfinków. Przy górnej stacji kolejki znów wysoka gładka ścianka. Hop i po wszystkim, choć wypór na rękach był już trudny. Dzięki tym kochanym delfinkom. Zaraz potem podobna ścianka, tylko przewieszona. Łap za belkę, strzał do krawędzi, zahaczenie pięty i przewijam się na drugą stronę. A może te ścianki były w innej kolejności albo zupełnie gdzie indziej? Rzeczywistość mi się już trochę rozmywa.

Jeszcze są poręcze. Takie do przejścia na samych rękach, z nogami dyndającymi w powietrzu. Daję radę, choć wielu ćwiczy padnij-powstań. I od razu najbardziej szalony zbieg, jeden z najdłuższych na trasie. Przez chaszcze, potem wąską i bardzo stromą ścieżką. Gdzie mam zyskać, jak nie tu?

Na dole zbieg ma kilka hopek jako przerywniki, też przez chaszcze. Na jedynym płaskim odcinku drugi małpi gaj. Tym razem belki do przejścia na samych rękach. Te mam tym razem suche, więc przechodzę bez kłopotu. Jeszcze wspinaczka po siatce, czołganie wąską rurą i taśmy znaczące trasę kierują nas prosto do potoku...

Lecimy nim długo. Kamieniste dno wymaga uwagi przy zbieganiu, ale woda przyjemnie chłodzi stopy. Te niedługo pozostają suche po wyjściu, gdyż czeka na nas rów z błotnistą wodą do pasa, z wyrastającymi z niego wysokimi linami do wejścia. Jak ja zlekceważyłem tę przeszkodę! Na treningach po chamsku darłem na samych łapach dowolną ilość razy na dowolną wysokość, więc nie uznałem za stosowne opanować szlachetnej techniki zaczepiania stóp na linie.

Tutaj lina, w przeciwieństwie do tej na treningowej sali, jest totalnie ubłocona i śliska. Dwa węzły są tylko na samym dole. Dzielnie drę na bułach do połowy wysokości, po czym... ześlizguję się i z wdziękiem słonia oraz głośnym pluskiem ląduję w borowinowej kąpieli. Siły stracone za frajer. 30 delfinków - bezcenne. Nielicznym się udaje wejść do końca, zahaczając stopy. Potem ktoś mi powie, że wszedł na samych rękach. Szympans jakiś?

Trochę zbiegu przez chaszcze, znowu na dno potoku i moja ulubiona przeszkoda. Wspinaczkowa ścianka trawersowa. Buty śliskie, łapy śliskie, ale pokonuję ją doświadczeniem, po prostu wiem jak ustawiać środek ciężkości i odciążać ręce. Na moje oko 90% ludzi ćwiczy delfinki. Do mety stąd są "dwa kilometry", ale tę wersję słyszymy od wolontariuszy już od dłuższego czasu. Takie spartańskie zakrzywienie przestrzeni.

Wciąganie ciężkich worków na bloczkach. Naprawdę ciężkich, takich prawie przeważających własny ciężar. Z tym sobie daję radę, ale z przejściem przez równoważnię już nie. Jak to dobrze, że ostatnio regularnie ćwiczyłem delfinki...

Bieg potokiem, pod długim ciemnym mostem, to już okolice mety. Ale trzeba jeszcze raz wypruć pod górę. Jakiś zawodnik bluzga jak szewc, jak on "kocha" te góry. Na szczycie tego ostatniego podejścia krótkie czołganie pod zasiekami. I fruuu... szalonym zbiegiem w dół stoku narciarskiego do mety. Spartaaa!!!

Czas 2:58 i trochę. Walka na końcówce o złamanie 3 godzin nieźle mnie wykończyła, jak i cały bieg. Ktoś zmierzył GPS-em, że było ponad 15 km. Piękny medal, kilka kubków wody, przydziałowe piwo i pamiątkowa koszulka. Miejsce 199 na tysiąc kilkaset. Chyba niezły debiut. Mój biegowo-górski przyjaciel Jarek wita mnie na mecie. Jego mała córeczka właśnie ukończyła Spartan Kids Race, więc jest podwójnie zadowolony.

Chwilę później na metę wpadła moja łódzka koleżanka Dorota, zapalona crossfitterka i jednocześnie naprawdę dobra biegaczka. Biegliśmy w tej samej fali, długo napieraliśmy razem, raz ja trochę z przodu, raz ona. Dokładnie na tych samych przeszkodach też przytuliliśmy karniaki. Byłem pełen podziwu, jak cisnęła na wszystkich podejściach. Trochę jej odskoczyłem dopiero na ostatnim długim zbiegu. To też był jej pierwszy Spartan, choć niedawno przebiegła trudną, bagienną Bitwę o Łódź, zajmując 3. miejsce.

Debiutantką była również spotkana na mecie Kasia. Dla niej, z powodu lęku wysokości, najgorsze były wszystkie przeszkody związane z wysokością. Tak samo spadła z liny, choć próbowała się zaczepiać nogami. Podjęła jednak mocne postanowienie ponownego spróbowania tej przygody.

Weteranem biegów ekstremalnych jest natomiast Hubert, który przebiegł Spartana już czwarty raz, w tym dwa razy na Słowacji. Wystartował też w ubiegłorocznym krynickim Sprincie. Zwykle nie dzieli przeszkód na łatwe i trudne, jednak teraz najwięcej kłopotów, z powodu skurczu, sprawiło mu wciąganie worka na bloczek. Bierze też udział w Runmageddonie, planuje start w Biegu Tygrysa, lecz nie stroni również od klasycznych biegów ulicznych.

Na trasie i mecie miałem przyjemność spotkać bardzo liczną grupę Słowaków, dla których biegi ekstremalne są chyba sportem narodowym. Jeden z nich, Jan, wyjaśnił mi że europejskie początki Spartan Race miały miejsce właśnie w ich kraju. Sam biega w tym cyklu już drugi rok i w październiku być może wybierze się na Spartan Beast w Tatrzańskiej Łomnicy. Warto dodać, że znaczną część wolontariuszy obstawiających strefę startu i trasę stanowili właśnie Słowacy.

Pierwsze i trzecie miejsce w dzisiejszym biegu także zajęli reprezentanci tego kraju, Peter Ziska (1:45:45) i Michal Rajniak (1:49:47). Rozdzielił ich nasz Andrzej Lachowski (1:49:02). W ścisłej czołówce znaleźli się również Czesi i Węgrzy. Pełne wyniki wkrótce.

Artur z Krakowa pobiegł w Spartanie pierwszy raz, lecz od razu uplasował się w szerokiej czołówce - około trzeciej dziesiątki. Bardziej się jednak ucieszę, jak moja drużyna zajmie dobre miejsce - dodał. Jak tylko wypowiedział te słowa, spiker wywołał jego drużynę Husaria Race Team na drugie miejsce na podium!

* * * * *

Wracam na zmęczonych nogach w kierunku centrum Krynicy. Z ulgą zatrzymuję przejeżdżającego busika. Mój medal na szyi od razu wzbudza zainteresowanie pasażerów. Z odtwarzacza leci Kate Ryan, "Génération désenchantée". Nie, to coś nie tak. Było warto. Na pewno nie jestem rozczarowany!

Kamil Weinberg

Dodatkowa galeria zdjęć Ambasadora Ladislava Marasa: TUTAJ