Roman Ficek ma 28 lat. Mieszka we wsi Skawica koło Zawoi, czyli u samych stóp Babiej Góry. Po raz pierwszy usłyszałem o nim od Rafała Bielawy. Nie pamiętam już nawet, w jakim kontekście, ale gdy w marcu tego roku w ekstremalnej wichurze pobiegli razem całą trasę Zimowego Ultramaratonu Karkonoskiego mimo poważnego skrócenia trasy przez organizatorów i GOPR, pomyślałem, że warto byłoby poznać takiego biegowego „wariata”.
Okazja nadarzyła się sama: Romek postanowił przebiec Łuk Karpat. Bagatela, 2 tysiące kilometrów przez najwyższe szczyty wielkiego pasma górskiego! Spotkaliśmy się w Cisnej, niedługo po tym, jak Ficek z rekordowym czasem pokonał (jako drugi w historii) trasę Ultramaratonu 6 x Babia Góra, a dzień po tym, jak wygrał Rzeźnik Ultra na dystansie 105 km.
– Kiedy tylko zacząłem chodzić po górach, chciałem mieć taką siłę i kondycję, żeby robić to mocno i z przyjemnością, żeby w tych górach nie „umierać” – zaczął opowieść o sobie Roman Ficek. – 6 lat temu zacząłem więc uprawiać sport: biegać, jeździć na rowerze, ćwiczyć. Poskładałem to „do kupy” i szybko mnie wciągnęło. Biegałem coraz więcej, wypatrzyłem zawody - to był Chaszczok w 2014 r., mój pierwszy start. W ten sposób polubiłem rywalizację.
Chciałem biegać coraz więcej, zacząłem tworzyć swoje wyprawy, wyzwania... No i wciągnęło.
– A skąd się brało to pragnienie biegania „coraz więcej”?
– Nigdy wcześniej nie miałem żadnej pasji. Nie robiłem niczego ciekawego. Może więc zadziałało to jak pierwsza miłość? Góry i bieganie niesamowicie mi się spodobały, wciągnęły głęboko. Czułem, że mam siłę, jestem niezły, daję radę. Trenowałem na Babiej Górze i porównując swoje czasy z wynikami ludzi na zawodach, widziałem, że spokojnie łapałbym się w czołowej dwudziestce. A im więcej trenowałem, tym dłuższe dystanse biegałem.
– Bardzo szybko od zera doszedłeś do wysokiej formy. Jesteś wielkim talentem, tyle że późno odkrytym?
– Pierwsze 5 lat biegania to był podkład. Biegałem niewiele, może 50-60 km tygodniowo. Do tego dużo roweru, bo on daje siłę, no i sporo ćwiczeń. Ale w treningu biegowym nie robiłem nic specjalistycznego: żadnych skipów, żadnych interwałów, tempówek, ostrych biegów pod górę. Biegałem dla siebie i kondycji, żeby mieć siłę w górach.
Do ultra podszedłem dopiero kilkanaście miesięcy temu, bo pierwszy taki dystans pokonałem w kwietniu ubiegłego roku na Salamandrze. Wystartowałem na 100 km mając w nogach jedynie grudniową „trzydziestkę” na Winter Trail Małopolska. To był skok na głęboką wodę, ale wspomniany podklad okazał się wartościowy: pobiegłem elegancko i zająłem pierwsze miejsce (uśmiech). Pomyślałem, że coś z tego będzie i postanowiłem bardziej przycisnąć, ułożyć sensowniej trening.
– Mieszkając pod Babią Górą i mogąc na niej trenować trudno chyba nie być biegaczem i to biegaczem dobrym?
– Rzeczywiście, Babia to góra, która oferuje dobry trening, daje pole do popisu, można na niej robić naprawdę fajne rzeczy! Jak mieszkasz u stóp Babiej to raczej na niej trenujesz, chociaż znam ludzi, na przykład moją ponad 60-letnią mamę, którzy w życiu na Babiej Górze nie byli. Są więc i tacy mieszkańcy, którzy nie wykorzystują piękna natury, choć mają je na wyciągnięcie ręki! Ja na szczęście czerpię z niego pełnymi garściami. (czytaj dalej)
– Babia Góra skazała Cię na bieganie?
– Może to rzeczywiście przeznaczenie... Bardzo chciałem mieć pasję i wreszcie ją do siebie przyciagnąłem, myślami i podświadomością. Dziś wiem, że chciałbym to robić do końca życia. Kocham bieganie, myślę, że mógłbym mu poświęcić zdrowie i życie.
– Poświęcić zdrowie? A nawet życie?!
– No... może z życiem to przesadziłem... Ale zdrowie, czas i pieniądze na pewno, żeby spełniać marzenia i sprawdzać, czy dam radę podołać wyzwaniom.
– Po zwycięskim debiucie w Salamandrze zacząłeś wygrywac co się dało...
– Bez przesady, było trochę pierwszych miejsc, były jednak też piąte czy szóste. Ale ten rok, mój drugi sezon ultra, to rzeczywiście już same „jedynki” (śmiech). Na długich dystansach, bo na krótszych nie czuję się najmocniej. Im dłużej i bardziej pod górę, im trudniejsze są szlak i teren, tym mam więcej mocy.
Jak mam przed sobą rywali i tracę do nich 5-10 minut, a w perspektywie na trasie dwa ostre szczyty, to jestem pewny, że ich dojdę, mam dość siły, żeby ich dogonić. To moja mocna strona. Ale jak na wylatuję na płaski teren, to dla odmiany wiem, że będzie ciężko (śmiech).
– Coś musisz w sobie mieć, skoro z uznaniem mówi o Tobie taka osobowość długich biegów jak Rafał Bielawa.
– To zaszczyt, że taki mistrz biegów długodystansowych w ogóle o mnie wspomina. To bardzo motywuje i wzmacnia. Rafał jest super gościem, bije niesamowite rekordy jak na Głównym Szlaku Beskidzkim czy Sudeckim.
Bardzo fajnie biegło się z nim na Śnieżkę podczas huraganowego ZUK. Byłby super partnerem na długie wycieczki, jakiś wspólny czelendż w górach. Może się uda pobić razem jakiś rekord?
– A to właśnie rekordy Rafała Bielawy zainspirowały Cię do stawiania sobie podobnych wyzwań?
– Główny Szlak Beskidzki próbowałem zrobić piechotą, w formie trekkingu. Pokonało mnie jednak po 400 km jak zszedłem z Babiej Góry. Przekonałem się, że ciężki 30-kilogramowy plecak i wolne dreptanie to nie dla mnie. Wolałem mniejszy plecaczek i na szybko.
Chciałem robić coś niezwykłego. Coś odkrywać, robić coś nowego, czego jeszcze nikt nie dokonał. Trzy lata temu zrobiłem zimą Koronę Gór Polskich – 28 najwyższych szczytów polskich pasm górskich, od Łysicy w Górach Świętokrzyskich po Rysy w Tatrach. Zajęło mi to 83 godziny, prawie 3 i pół doby. To był mój pierwszy rekord.
A w ubiegłym roku zdobyłem 55 oszlakowanych tatrzańskich 2-tysięczników. Przebiegłem wtedy 340 km i 22 tysiące metrów w pionie, prawie 6 dni bez wsparcia.
Do zmierzenia się z Łukiem Karpat zainspirowal mnie Łukasz Supergan, który przeszedł go dwukrotnie tam i z powrotem. Zakręciło mi w głowie: niesamowite, jak można tyle przejść, bez żadnej pomocy, tyle czasu samemu w górach, wielkie wow! Najpierw chciałem go przejść zimą, ale gdy wpadłem na ten pomysł, to akurat dwie osoby tak zrobiło. Więc pomyślałem, że skoro biegam – podejmę wyzwaniem pokonanie Łuku Karpat biegiem.
– Co to jest ten Łuk Karpat?
Łuk Karpat to drugi największy, po Alpach, łańcuch górski w Europie ciągnący się w 7 pasmach od Rumunii przez Ukrainę, Polskę i Słowację. Zaczyna się od Miejscowości Orsova i Żelaznej Bramy, przełomu Dunaju na granicy rumuńsko-serbskiej, a kończy w dolinie Dunaju kolo stolicy Słowacji, Bratysławy.
Szczytów po drodze jest niezliczona liczba, kilometrów wychodzi 2000-2500 km, w zależności od tego, którą drogę obierzesz, bo nie dasz rady zaliczyć wszystkich szczytó, musiałbyś iść slalomem, zygzakiem. Ja bym chciał biec po najwyższych partiach, zaliczyć główne szczyty, więc przewyższenia wychodzi około 100 tysięcy metrów w górę. Najwyższym szczytem po drodze jest główna góra Tatr, słowacki Gerlach liczący 2655 m n.p.m.
Planuję pokonywać dziennie 80-100 km, chcę jak najwięcej zrobić biegiem i jak najszybciej. Wiadomo, że w górach takich jak Tatry biegnie się wolniej, ale na połoninach, w Bieszczadach polskich czy ukraińskich, na pewno będzie można przycisnąć więcej. Cały Łuk chciałbym pokonać w czasie od 3 do 4 tygodni. Startuję z Orsovy 24 lipca. (czytaj dalej)
– Logistycznie to trudna wyprawa?
– Pojedziemy busem przerobionym na kampera, w którym będziemy mieli spanie, jedzenie, mozliwość umycia się. Będą ze mną siostra i jej chłopak, a jeśli uda się zebrać wystarczającą ilość pieniędzy, także dwaj kamerzyści, bo chcielibyśmy nakręcić z tego fajny dokument filmowy. Warto by było potem pokazać szerzej dowód takiej wyprawy, bo rzadko ktoś się porywa na takie wyzwanie.
– A skąd ty masz tyle wolnego czasu, żeby się go podjąć?
– W tym roku pracowałem za granicą, w wielkiej firmie w Niemczech wysyłającej kwiaty na całą Europę. Pakowałem je po 12-13 godzin dziennie, ale zarobiłem trochę pieniędzy i dzięki temu mam teraz czas na bieganie i przygotowania do wyprawy.
– Na ile szacujesz koszt całej wyprawy?
– W 3 osoby powinniśmy się zamknąć w 10 tysiącach złotych, natomiast z kamerzystami to będzie więcej, bo trzeba będzie dokupić trochę sprzętu, ubezpieczyć go, zapłacić im za pracę. Cały czas prowadzę jeszcze zbiórkę na portalu zrzutka.pl, ale najważniejsze, że mam już kwotę, która na sto procent zapewnia mi możliwość wystartowania. Pobiegnę na pewno.
– Warto?
– Na pewno tak. Warto robić coś, co cię cieszy, spełniać marzenia, bo to napędza, chce się żyć po prostu. Rano staję, myślę o bieganiu, o wyprawie, żyję tym wszystkim. Mam cel w życiu i mam marzenia. To jest piękne.
– A nie chciałeś zaproponować komuś tego wyzwania, żeby zrobic Łuk Karpat wspólnie?
– Myślałem o tym, żeby przelecieć Karppaty we dwóch, ale... kto znajdzie tyle czasu na przygotowania i potem całe wyzwanie? Ja wykombinowałem z tą pracą za granicą, która dała mi teraz wolną rękę i swobodę czasową, ale ludzie mają swoje zobowiązania, zawodowe i rodzinne. Nie jest łatwo znaleźć, kto mógłby się tego podjąć.
– A poza tym jak dokonasz tego sam, to cała sława spadnie na Ciebie, nie trzeba będzie się nią dzielić...
– Hahaha, fajnie jak się dokona takie wyczynu, podoła tak wielkiemiu wyzwaniu. Każdy lubi coś wygrywać, coś zdobywać. To chyba tkwi w każdym człowieku?
– Co będzie dla Ciebie najtrudniejsze podczas pokonywania biegiem Łuku Karpat?
– Chyba to, żeby się nie gubić w terenie. W Rumunii i na Ukrainie nigdy nie byłem, ponoć na Ukrainie nie jest do końca bezpiecznie. Kto wie, czy całego tamtego odcinka nie przelecę samotnie, bez wsparcia, bo moi towarzysze trochę boją się tam wjeżdżać. Ale najważniejsze, żebym nie złapał jakiejś kontuzji. Wtedy będzie dobrze.
Na razie nie odczuwam strachu, jest jeszcze tyle czasu, że o tym nie myślę (śmiech). Adrenalina zacznie rosnąć pewnie tydzień przed wyprawą, tak przynajmniej było przed tatrzańskimi 2-tysięcznikami. Na razie ciągle się cieszę planowaniem, projektoaniem, rysowaniem trasy, załatwianiem spraw organizacyjnych.
– Jak teraz wygląda twój normalny dzień?
– Wstaję około godziny 6, jem śniadanie, potem kawa, coś poczytam i idę na trening. Biegam od 2 do 4 godzin. Po powrocie drugie śniadanie, potem załatwiam różne rzeczy związane z bieganiem i wyprawą bądź robię coś koło domu albo się relaksuję. Wieczorem też robię trening, na przykład siłowy. Co ćwiczę to zależy od dnia. Spędzam czas z dziewczyną i odpoczywam. Spać chodzę między 22-23.
– Nazwałem cię biegowym wariatem, ale jak cię pierwszy raz zobaczyłem na zdjęciach, a potem poznałem na żywo, skojarzyłeś mi się od razu z hippisem z lat 60. Charakterologicznie, osobowościowo też jesteś takim „dzieckiem-kwiatem” jak z wyglądu?
– Ja zawsze byłem inny. Mając 16-18 lat ubierałem się inaczej niż rówieśnicy, nosiłem charakterystyczne spodnie, fryzurę, słuchałem innej muzyki, miałem swoje zainteresowania. Lubiłem wyróżniać się w tłumie, od reszty ludzi i to mi chyba zostało do dzisiaj. Na bieganie też mi się przełożyło, że szukam czegoś innego, nowych wyzwań.
– To powodzenia, Romku, w tym największym, które teraz przed sobą postawiłeś! Niech Łuk Karpat będzie twój!
Jeśli chcecie pomóc Romkowi w realizacji marzenia - możecie to zrobić TUTAJ. Ważna jest każda złotówka!
Rozmawiał Piotr Falkowski
zdj. archiwum biegacza, Fotografia Bez Miary Magdalena Sedlak, Karolina Krawczyk Fotografia