Lubliniec: Z jajami w drogę Ambasadorze! [ZDJĘCIA]
Opublikowane w pon., 06/04/2015 - 20:43
Bieg z jajami - bo tak właśnie ochrzczono wielkanocne bieganie w Lublińcu z klubem biegacza Meta Lubliniec w roli gospodarza, odbył się i w tym roku, choć w Lany Poniedziałek pogoda ani trochę nie zachęcała do ruchu.
A już na pewno nie przypominała pogody wielkanocnej, raczej wczesną zimę. Sypał śnieg, a temperatura była niska. Ale za to serca biegaczy jak zawsze gorące. Miłośników biegania nie zabrakło, nie zabrakło też poczucia humoru ani uśmiechu na twarzach.
Bieg odbył się na znanej wszystkim w okolicy 8-kilometrowej „Trasie zająca”, która wiedzie okolicą, leśnymi drogami.
Formuła zawodów była dość interesująca - na 4. kilometrze, gdzie zlokalizowano nawrót, trzeba było pobrać 2 jajka i dobiec z nimi do mety.
Rozbicie jajka przy poborze równało się rundzie karnej po następne jajko. Brak jajka na mecie wyceniono na dodatkowe 10 minut do czasu końcowego, a jajko rozbite – 1 minutę kary. Wszystko to sprawiło, że uśmiechy na twarzach biegaczy nie znikały.
Na pierwszych 3 mężczyzn i jak i 3 pierwsze kobiety czekały medale i koszyczki wypełnione jajami i... majonezem. Ot taki wielkanocny miks!
Impreza przebiegła szybko i sprawnie co się chwali wśród biegaczy, czas więc na powrót do domu i nadrobienie spalonych kalorii.
Marek Grund, Ambasador Festiwalu Biegowego
„Zestresowałem się jajkami”
Lany poniedziałek to idealny dzień na trening lub lekki start w kameralnym biegu. Po świętach przecież każdy najedzony odchodzi od uginających się stołów przepełnionych różnorakimi potrawami, w których znajdują się m.in. jaja. Te dziś w rządziły w Lublińcu.
Na bieg przyjechałem z godzinnym wyprzedzeniem. By na spokojnie załatwić formalności przedstartowe i przygotować się do biegu. Wysiadam z auta i z oddali już widzę i słyszę innego Ambasadora Festiwalu – Kazimierza, co mnie niezmiernie cieszy. Przywitaliśmy się i zamieniamy kilka słów. Idziemy do biura zawodów.
Tam, zgodnie z planem, szybko opłacam start i odbieram pakiet. Właściwie numerek startowy z agrafkami. Wracam do auta i się przebieram. Nagle dostrzegam, że na miejsce dotarł też kolejny Ambasador Festiwalu – Marek, z którym oczywiście również musiałem chwilę pogadać. Do startu zostaje już tylko kilkanaście minut. Rozmawiając z Markiem widzę kolejnego Harpagana Biegowego - starego znajomego Artura. Ależ stawka!
Przyszedł czas startu - błędnie ustawiam się w pierwszej linii. Odliczanie od dziewięciu i startujemy.
Początek tuż za 3-osobową elitą biegu. Po chwili mija mnie Marek ze swoim wymownym pytaniem: „Chłopaki wy tu biegniecie czy idziecie?”. Wyprzedza zyskując kilkumetrową przewagę. Nie szarpię, lecę dalej.
Już po ok. 2 km okazuje się, że to nie mój dzień. Zaczyna boleć mnie podudzie, a po chwili ból przenosi się na piszczel. Zwalniam. Ale biegnę dalej. Tak mi mijają pierwsze 4 km.
Na czwartym kilometrze ustawiono dziś jaja, które trzeba wziąć w ręce i dobiec z nimi do mety. Oczywiście bez uszkodzenia czy zgubienia, za co były przyznawano kary czasowe. Byłem lekko zdenerwowany przez te jajka. W drodze powrotnej dopada mnie gradobicie, czy coś na ten kształt. Ale walczę dalej, może nie tyle z trasą i złymi warunkami biegowymi, co z bolącym coraz bardziej piszczelem.
Dobiegam do mety z całymi jajkami, lecz z słabym jak dla mnie wynikiem. Jestem niezadowolony, a na dodatek moja łydka jest mocno spięta. Szybko ściągam buty, wydaje się, że to ich wina.Szybko diagnoza okazuje się trafna....
Cała impreza wypada super. Warto było wstać rano by spotkać znajomych i troszkę pobiegać! Jak zawsze! Święta nie wymówka!
Na koniec dekoracja najlepszych przy użyciu medali i jajek i można wracać do domu! To był ciekawy dzień!
Sebastian Nicpoń, Ambasador Festiwalu Biegowego
fot. WKB Meta Lubliniec