– Pierwszy w historii indywidualny finał 400 m na mistrzostwach świata - i od razu z dwiema Polkami, piąte miejsce sztafety mikst z rekordem Polski poprawionym o 3 sekundy, a przede wszystkim srebrny medal sztafety 4x400 m kobiet z rekordem kraju lepszym o blisko 3 sekundy i wygrana z Jamajką oraz Brytyjkami. O niczym więcej chyba nie mogłem marzyć! – ocenia start swoich zawodniczek na lekkoatetycznych MŚ w Dosze Aleksander Matusiński, trener kadry 400 m kobiet.
– Nic już nie mogło być lepiej?
– Może nieco wyższe miejsce w mikście... Ale to konsekwencja obecnego poziomu naszych panów na 400 m. A jeśli chodzi o dziewczyny: z Amerykankami nie wygramy. Justyna Święty-Ersetic, gdyby była bardziej wypoczęta, mogła być o jedno miejsce wyżej, czyli szósta, w finale indywidualnym, zabrakło jej tylko 6 setnych sekundy do Jamajki McPherson. Miała za słabą reakcję startową.
– Ale pretensji do Justyny pan nie ma?
– Awansowała do finału MŚ. Nie mam prawa mieć cienia pretensji.
– A zaskoczyła pana świetna forma Patrycji Wyciszkiewicz?
– Gdyby patrzeć na cały jej sezon, na pewno mogło to być zaskoczeniem. Ale od sierpniowych mistrzostw Polski była ze mną na zgrupowaniach i widziałem, że jej forma rośnie. Była dobrze przygotowana, natomiast nie sądziłem, że aż tak bardzo dobrze. To było super bieganie, tym rzeczywiście nieco mnie zaskoczyła.
– Patrycja powiedziala mi, że bardzo ucieszyła się z pańskiego zaufania, tego, że mimo słabego startu w MP dostrzegł pan wzrost jej formy i wystawił w Katarze w eliminacjach sztafety.
– To nie był tylko ten jeden nieudany start, Patrycja cały sezon letni miały słaby. Gdybym nie widział na zgrupowaniach przed Katarem jak ona biega i gdyby nie sprawdzian, nie dostałaby tej szansy. Ja zawsze podejmuję decyzje na chłodno, reaguję na bieżąco. O jej bieg w eliminacjach byłem więc spokojny. Dziewczyny miały powiedziane, że Justyna Święty-Ersetic i Iga Baumgart-Witan mają pewne miejsce w finale, a pozostałe o nie walczą. I Patrycja Wyciszkiewicz sobie to miejsce wywalczyła.
– A co zdecydowalo o tym, że w finale postawił pan na Patrycję, a nie Annę Kiełbasińską?
– Liczby. Matematyka. Lepszy wynik Patrycji w biegu eliminacyjnym. Uwzględniając korekty czasu ze startu lotnego, do którego dodaje się 0,7 sekundy, pobiegła niecałe pół sekundy szybciej od Ani.
– I w finale Patrycja pobiegła doskonale, zmierzony jej czas 49,70 sek. (też ze startu lotnego) był rewelacyjny!
– Proszę się nie sugerować czasem podawanym w wynikach mistrzostw świata, tam było trochę przekłamań. Mierzyliśmy sami stoperami i Patrycja osiągnęła czas 49,9-50,0. Ale i tak, oczywiście, był to najszybszy bieg Polki w sztafecie od wielu lat. Drugi czas ma Justyna Święty, też w Katarze, tyle że w mikście – 50,11, a Małgorzata Hołub-Kowalik kiedyś pobiegła 50,20 sek.
– To aż żal, że będąc w takim gazie, Patrycja Wyciszkiewicz nie wystartowala na MŚ w biegu indywidualnym.
– Ale żal do kogo? Na mistrzostwach Polski uzyskała czas 52,70, nie miala minimum na start indywidualny na 400 m. Teraz to tylko gdybanie. Nie wiem, czy by wygrała z Igą Baumgart, której nie pokonała od 3 czy 4 lat, nie mówiąc o Justynie. To że ktoś biega w sztafecie 50 sekund nie znaczy, że w starcie indywidualnym osiągnie 50 i pół sekundy. To tak nie działa. (czytaj dalej)
– Na czym polega fenomen polskiej sztafety? Jak to się dzieje, że dziewczyny, które w MŚ raczej nie mają szans na medal indywidualny są zespołowo jednymi z najlepszych na świecie?
– Jeśli ktoś jest w finale to zawsze walczy o medal, proszę nie mówić, że nie mają szans! Denerwują mnie takie opinie. A jeśli chodzi o siłę naszej sztafety, to dziewczyny są w ten sposób nastawione, że bieg zespołowy jest ich największą szansą na sukces. Mamy zawodniczki bardzo równe, może nie super topowe, ale bardzo dobre. Do tego są mocne zmienniczki.
To jest tak jak w kolarskim peletonie. Siła grupy ciągnie. Chociaż i tak nasze dziewczyny są w tej chwili bardzo wysoko w rankingu indywidualnym 400 m: Justyna Święty jest czwarta, Iga Baumgart jedenasta, zaś Ania Kiełbasińska pod koniec drugiej dziesiątki. To bardzo solidna podstawa, z niej wynika siła sztafety.
– A jaka jest przyszłość naszej sztafety 4x400 metrów? Jej trzon stanowi 5 zawodniczek: Justyna Święty-Ersetic, Iga Baumgart-Witan, Małgorzata Hołub-Kowalik, Patrycja Wyciszkiewicz i Anna Kiełbasińska. Szósta jest Aleksandra Gaworska, w odwodzie jeszcze płotkarka Joanna Linkiewicz. A co się dzieje za nimi?
– Jest dobrze. Mamy Natalię Kaczmarek, mam nadzieję, że do zdrowia wróci Martyna Dąbrowska, są młode dziewczyny, które w hali wyrównały rekord Polski Ani Kiełbasińskiej, czyli Paulina Zielińska i Susane Lachele. Nie zapominajmy też o „młodzieżówkach”, które w tym roku zdobyły mistrzostwo Europy. Jest wśród nich m.in. Karolina Łozowska. Ja bym raczej spał spokojnie. Trzeba im tylko dać czas.
Nie wiadomo zresztą, co zrobią po igrzyskach w Tokio dziewczyny, które teraz są na topie. One przecież wciąż są młode, Gosia Hołub i Justyna Święty mają po 27 lat. Mogą więc przez kolejne 4 lata kontynuować karierę, a przy nich dojrzewałyby i uczyły się młodsze. My zresztą przed nikim nie zamykamy drogi nawet teraz, przykładem jest Kaczmarek, która w ubiegłym roku biegała w eliminacjach podczas ME w Berlinie i HMŚ w Birmingham. Próbujemy te dziewczyny, wymieniamy, to nie jest tak jak kiedyś, że trzeba było poruszać się w wąskim gronie.
– Po Tokio może pan stracić Patrycję Wyciszkiewicz, która być może wydłuży swój dystans, zacznie trenować i startować na 800 metrów.
– Nie mam nic przeciwko temu. Z potencjałem i wynikami, które ma Patrycja, widzę dla niej miejsce w sztafecie nawet jeśli na co dzień będzie biegała 800 m. Już jej to zresztą powiedziałem, gdy wracaliśmy autokarem ze stadionu z medalami.
– Czy Aleksander Matusiński jest bardziej trenerem czy selekcjonerem?
– Czuję się przede wszystkim trenerem. Selekcjonerem staję się w momencie doboru zawodniczek do składu sztafety. Moją zawodniczką na co dzień, w klubie AZS AWF Katowice jest tylko Justyna Święty-Ersetic. Iga Baumgart-Witan trenuje z mamą Iwoną Baumgart, natomiast zawodniczki z kadry, które nie miały minimów indywidualnych, od mistrzostw Polski trenowały na moich planach, miałem wpływ na to, co robiły.
Te zawodniczki trenowały ze mną w kadrze od dawna, ja budowałem tę reprezentację po igrzyskach w Londynie. Teraz są już na wysokim poziomie, a ich trenerzy jeżdżą na zgrupowania. Nie widzę powodu, żeby tworzyć jakieś sztuczne podzialy, trenerzy mogą na kadrowych zgrupowaniach spokojnie pracować z zawodniczkami.
– Jak się panu współpracuje z klubowymi trenerami zawodniczek?
– Bardzo dobrze, jesteśmy w stałym kontakcie. Nie dzwonimy do siebie codziennie, bo nie ma takiej potrzeby, ale dogadujemy się w sprawach zgrupowań i treningów. Poza grupą była w tym roku tylko Patrycja Wyciszkiewicz, która trenowała i wyjeżdżała z Marcinem Lewandowskim (trenerem obojga jest Tomasz Lewandowski – red.). Nie widzę w tym nic złego, ale oczywiście wyniki muszą być na odpowiednim poziomie. W sztafecie będą te zawodniczki, które będą biegaly najszybciej.
– A kto ma głos decydujący w sprawach szkoleniowych?
– Ja. To ja jestem trenerem głównym 4 x 400 m kobiet. W ostatnim roku, może nawet dwóch latach, dałem trochę większą swobodę. Ania Kiełbasińska trenowała poza naszym układem, ze swoim szkoleniowcem Michalem Modelskim, nie było podstaw do innego modelu, skoro miała wyniki na 200 m i dobrze im to wychodziło. Szli inną drogą, ale nie widziałem potrzeby narzucania im czegokolwiek. Jeśli zawodniczka jest przydatna w sztafecie i dyspozycyjna (a jest), to po co wszystkich koszarować na siłę w jednym worku? Można by tylko zepsuć to, co dobrze wychodzi. (czytaj dalej)
– Często musiał pan ingerować w indywidualne plany treningowe zawodniczek, coś w nich zmieniać?
– Nie. Ja mogę tylko rozmawiać i ewentualnie coś sugerować. Co kto z tym zrobi jest jego sprawą. Każdy trener odpowiada za wyniki swojej zawodniczki i każdy przecież chce dobrze. Im Patrycja czy Ania będą lepsze, tym większa korzyść dla sztafety.
– Skoro jesteśmy przy tych dwóch zawodniczkach... Czy trudne są dla pana decyzje takie jak ta w Dosze, gdy w biegu finałowym w miejsce Kiełbasińskiej, pewniaczki w ostatnich miesiącach, wystawił pan Wyciszkiewicz?
– Taki moment zawsze jest trudny. Ale żadna z zawodniczek nie została „na lodzie”, wszystkie profity i zaszczyty spadły na obie zawodniczki, bo każda z nich biegała w mistrzostwach. Mają zapewnione szkolenie centralne i wszystkie przywileje związane z medalem. Ja natomiast nie mogę kierować się czymś, co było 2 miesiące wcześniej, liczy się tylko tu i teraz, to co dzieje się na imprezie.
Ja już nie raz podejmowałem takie decyzje, chociażby 2 lata temu Patrycja pobiegła w eliminacjach, ale nie została wystawiona w finale MŚ w Londynie. Postawiłem wtedy na Olę Gaworską, która była nowa, młoda, nieopierzona i wszyscy stukali się w głowę na to, co robi Matusiński. Ale w tamtym momencie uważałem, że z Patrycji nic już więcej nie wycisnę, za to Gaworska pobiegła bardzo dobrze i dziewczyny zdobyły brązowy medal MŚ.
To jest rolą trenera kadry: nie kierować się nazwiskami i przyzwyczajeniami, a wykorzystywać maksymalnie potencjał zawodniczek, którymi dysponuje. Mnie interesuje forma na imprezie docelowej. Myślę, że w Dosze Ania Kielbasińska to zrozumiała i ani przez chwilę nie poczuła się odrzucona.
– Co jest pana największym atutem, główną zaletą jako trenera sztafety?
– Nie wiem, trzeba by zapytać zawodniczki. Ale jeśli muszę coś wskazać, to chyba to, że nie jestem pokłócony z żadną zawodniczką czy trenerem.
– Podobno umie pan świetnie zmotywować dziewczyny?
– Chyba nie najgorzej, ale znowu – proszę zadać to pytanie zawodniczkom. Ja zawsze bardzo przygotowuję się do rozmów z nimi, mobilizacji, ostatnich wskazówek. Staram się też słuchać, co one do mnie mówią i czego oczekują, a gdy mamy rozbieżne zdania - przekonać je do mojego. Ale nic na siłę, chcę, żeby zrozumiały i przyjęły moje pomysły. Tak jak choćby ostatnio, że Iga Baumgart pobiegnie na pierwszej zmianie, czego prawie nigdy nie robiła i co jej nie pasuje, że Patrycja Wyciszkiewicz, która miała słaby sezon, dostała bardzo odpowiedzialną drugą zmianę.
Z perspektywy czasu widzę, że nie ma z tym problemu, a dziewczyny, jeśli nawet wolałyby inaczej, akceptują moje pomysły na zasadzie „jeśli trener tak mówi, to spróbujmy i zobaczmy, co z tego wyjdzie”. A ja zawsze z nimi rozmawiam. Mam własny pomysł, który często przychodzi w nocy przed startem, po obserwacji biegów eliminacyjnych. Rozmawiam o tym z zawodniczkmi, choć nie powiem, że podejmujemy decyzje wspólnie, bo to ja jestem za nie odpowiedzialny i ponoszę konsekwencje.
– A czy zawodniczkom często udaje się przekonać pana do ich wizji?
– Raczej to ja przekonuję zawodniczki i one to akceptują.
– Trzeba być hazardzistą w roli selekcjonera sztafety?
– Myślę, że nie, trzeba raczej kalkulować, obliczać swoje szanse i podejmować decyzje na chłodno. To są poważne sprawy, kariery sportowe, osiągnięcia, pieniądze... Nie można się tym bawić. Trzeba to zoptymalizować, szukać jak największej szansy i starać się ją wykorzystać.
– Ale przecież pan lubi podejmowac zaskakujące decyzje. Niejeden raz pan to pokazał.
– Może to i tak wygląda, ale tylko dla ludzi z boku, kibiców, także dziennikarzy, którzy nie wiedzą co się dzieje w grupie, nie mają informacji, które posiadam ja. Dla mnie nic w tym zwykle zaskakującego nie ma. Nawet taka decyzja jak z Igą Baumgart w finale w Dosze. Od dawna mówiłem, że potrzebuję na pierwszą zmianę którąś z najlepszych zawodniczek: czy to będzie Iga, czy Justyna Święty, żeby mi mocno otworzyła bieg. Przyzwyczajałem je do tej myśli i teraz właśnie Iga pierwszy raz zrobiła to na ważnej imprezie. (czytaj dalej)
– A więc nie tylko dla nas, laików, pana decyzje bywają zaskakujące. Także dla zawodniczek.
– No, pewnie tak... Na Halowych MŚ w 2018 r. Justyna Święty też dostała podobne zadanie i skończyliśmy ze srebrnym medalem oraz rekordem Polski. Każda z nich już była zaskakiwana, ale na przykład w tym roku wynikało to z tego, że chciałem przetestować różne warianty i ustawienia, by mieć jak najwięcej informacji przed MŚ w Katarze.
– Przyszły sezon to rok igrzysk olimpijskich. Planuje pan jakieś zmiany w sztafecie?
– Raczej nie. Skoro dziewczyny są coraz lepsze i biją o prawie 3 sekundy rekord Polski to nie ma co kombinować. Co miałbym jeszcze zmieniać i poprawiać? Nie chcę eksperymentować w tak ważnym sezonie, nie jestem hazardzistą.
Pójdziemy tymi samymi ścieżkami, zastanawiam się jedynie nad halą. Justyna Święty, Gosia Holub i Ania Kiełbasińska ciągle nie mają wakacji, bo za 2 tygodnie startują jeszcze w Igrzyskach Wojskowych w Chinach. Styczeń – marzec to będą zgrupowania w RPA, robimy to co już sprawdziliśmy i w hali wystartujemy, ale nie wiem co z mistrzostwami świata.
– A na igrzyskach w Tokio Aniołki Matusińskiego pobiegną jeszcze szybciej?
– Myślę, że tak, jeżeli tylko nie będą miały tylu biegów co w Dosze. W stolicy Japonii ma być troszkę inny program startów: eliminacje 400 m są dwa dni po mikście (teraz były dzień po dniu), z kolei finał indywidualny jest chyba w dniu eliminacji sztafet. Musimy więc troszkę inaczej do tego podejść. Chciałbym, żeby w sztafecie dziewczyny powalczyły o olimpijski medal, a indywidualnie poprawiły rekordy życiowe.
– Życzę zatem panu najlepszych decyzji, a wam wszystkim – wymarzonych wyników i sukcesów olimpijskich w Tokio.
– Dziękuję bardzo.
Rozmawiał Piotr Falkowski