Oszust, pokemony i dzik w błocie – nasz Chudy Wawrzyniec

 

Oszust, pokemony i dzik w błocie – nasz Chudy Wawrzyniec


Opublikowane w śr., 10/08/2016 - 08:55

Czekam na wiatr, co rozgoni
Ciemne skłębione zasłony
Stanę wtedy na raz
Ze słońcem twarzą w twarz

[Maanam – Krakowski spleen]

Déjà vu

Rajcza, 6 sierpnia 2016, 4:00. Kropi deszczyk, świecą czołówki, palą się niebieskie i czerwone race, wataha napieraczy rusza na trasę. Wszystko jakieś takie znane, oswojone. W głowie spokój, zero emocji ani podenerwowania. Czy już jestem wypranym z uczuć cyborgiem, czy to tylko znajomość miejsca? A może po prostu jestem na swoim miejscu?

Wyliczyłem sobie, że to mój jubileuszowy dwudziesty raz na dystansie maratonu lub dłuższym. Właśnie tu trzy lata temu zaliczyłem swój pierwszy raz na ultra w górach. Wszystko było inne, a jednocześnie takie samo.

* * * * *

Rajcza, 10 sierpnia 2013, 4:35. Napieraaaaać! – bojowy okrzyk organizatora Krzyśka podrywa do startu prawie 500 zawodników. Godziny analizowania trasy, planowania taktyki, wszystko to ważne, ale to już było. Nie myśl za dużo, bo zostaniesz myśliwym.

* * * * *

Zwardoń, 6 sierpnia 2016, 5:30. No więc za dużo nie myślę, tylko automatycznie zbiegam z Rachowca, wyprzedzając kogo się da. Półtorej godziny od startu mijam pierwszą pomiarową bramkę. Przed chwilą dogoniłem Darka z mojej łódzkiej ekipy. Wcześniej spotkałem Monię, znajomą z Rzeźnika. Milena tym razem „służbowo” zamyka krótką trasę. Jej mąż Bartek wraz z Krzyśkiem, Michałem i górskim debiutantem Badylem dawno wyrwali gdzieś do przodu. Zacznij po cztery na km, a potem przyśpieszaj – darliśmy łacha z tego ostatniego, maratońskiego prawie trójkołamacza. Chyba nie wziął sobie tych porad do serca?

Po deszczowej nocy na starcie wydawało się, że trochę odpuściło, ale jednak ciągle siąpi. Zwardoń jest tak samo zamglony, jak wtedy. Przynajmniej jest cieplej i napieranie w samej koszulce nie stwarza kłopotu. Tamtego poranka wchodząc na Wielką Raczę szczękałem zębami i w schronisku musiałem się długo rozmrażać gorącą herbatą.

Pierwsze dwa Wawrzyńce były mokre, dwa następne upalne. No to już wiemy, jak będzie za rok...

Gdzie Szatan mówi dzień dobry

Co z tego że jest cieplej, jak jest wolniej. Podejście na Kikulę, a potem na Raczę idzie jakoś tak bez przekonania. Brakuje pary i motywacji, sporo zawodników mnie wyprzedza. Dlaczego do cholery nie wejdę sobie spacerkiem jak człowiek i nie wstąpię na obiad i piwko do schronu? Pocieszam się, że najwyższą skumulowaną różnicę wzniesień mam już za sobą. Tym razem na szczycie nie tracę czasu, nie wchodzę nawet do środka, wciągam tylko żela popijając wodą i cisnę dalej, ale i tak mam ponad pół godziny w plecy. Miałem założenie, żeby poprawić tamten wynik...

Wtedy się udało zrobić Chudego w 12 godzin i 47 minut. Gdyby nie taktyczne błędy żółtodzioba, mogłem urwać jeszcze z pół godziny. Albo jestem bez formy, albo w tamtym czasie mimo braku doświadczenia byłem w życiowej dyspozycji.

A jednak na górze jest zimno. Deszcz się wzmaga i zaczyna wiać. Zakładam kurtkę i lecę te w większości przebieżne ponad 10 km do Przegibka. Na rozdrożu do schroniska spotykam... Szatana. Znajomy wolontariusz z Pokojowego Patrolu dzielnie stoi i moknie, kierując nadbiegających ludzi na bufet, a wracających z niego na dalszą część trasy. Szatan sam już raz przebiegł krótszą wersję Chudego.

Agrafką wraca Badyl, przybijamy piątkę. Myślałem, że jest dalej z przodu. Na bufecie ze 45 minut w tył do starego wyniku, ale wypas taki sam, jak wtedy. Wszelakie owoce i ciastka, gorąca herbata. Nadrabiam braki żywieniowe, bo własne batony i żele mi dziś bardzo ciężko wchodzą. Najwięcej łykam kawałków arbuza. Dobiega Darek, a później Monia. Darek rozsądnie wybiera krótszą opcję, bo jest świeżo po dolnośląskiej 130-tce i tydzień przed Janosikiem. Monia z uśmiechem na twarzy pozostaje przy 80+. Uprzedzając fakty – spokojnie ukończy w limicie.

A ja dalej mam wątpliwości, które zaczęły się jeszcze przed Raczą. Zrobiłem już grubą wersję Chudzielca, nie mam ciśnienia, czasu już i tak nie poprawię, jest mokro, zimno, parszywie, po co mi to? Opuszczam gościnny bufet i pomocnych wolontariuszy, i tak zbyt długo tu kwitłem. Później sprawdzę, że już niewiele osób z tych wychodzących po nas ruszyło na długą trasę...

* * * * *

10 sierpnia 2013, 9:50. Stąd już podobno rzut granatem na rozdroże na Rycerzowej. Rzut ten zajmuje mi niecałą godzinę od wyruszenia z Przegibka. Na ostatnim stromym podejściu w niejednej głowie zapewne rozegrała się walka, czy skręcić w prawo, czy w lewo. W ostatnich dniach przed biegiem powiedziałem przyjaciołom, że mogę stąd zadzwonić, miaucząc że mam dosyć i w ogóle świat jest do d... i ja chcę do domu, a oni mają mi wtedy dać kopa i kazać cisnąć na 80+.

* * * * *

6 sierpnia 2016, 10:00. Głodny to źle, a najedzony też niedobrze. Ciężko mi się rozpędzić z pełnym żołądkiem. Na rozstaju jeszcze raz pozdrawiamy się z Szatanem i wbijam się w podejście na Rycerzową. Stopniowo się rozkręcam i wreszcie zaczynam wyprzedzać. Na stromym kawałku przed szczytem otrząsam się z resztek kryzysu. To już równo półmetek. Mimo prawie godziny straty do planu, na rozdrożu bez wahania wybieram drogę w prawo.


Polecamy również:


Podziel się:
kochambiegacnafestiwalu
kochambiegacwpolsce