W październiku 2018 roku urodziła córeczkę Weronikę. Dokładnie rok później stanęła na podium Mistrzostw Świata w Biegu 24-godzinnym we francuskim miasteczku Albi. Aleksandra Niwińska przebiegła w ciągu doby 238,379 km i wywalczyła srebrny medal w rywalizacji drużynowej (z Patrycją Bereznowską i Małgorzatą Pazdą-Pozorską). Indywidualnie zajęła 9 miejsce.
Tak szybki powrót do światowej czołówki 33-letnia Ola uważa za największy wyczyn.
- To, że już po roku wskoczyłam z powrotem na tak wysoki poziom jest zdecydowanie moim wielkim osiagnięciem.
To jak wyglądał ten ekspresowy powrót do wyczynu i grona najlepszych ultra biegaczek świata?
Dość szybko zaczęłam biegać po porodzie. Wrócić do formy pomogły mi zajęcia z fizjoterorapii dla kobiet w ciąży i w lutym, a więc niecałe 4 miesiące po przyjściu Weroniki na świat, robiłam dłuższe rozbiegania, jeszcze wtedy dość wolne, bo w tempie około 6:30/km. Ale już 2 miesiące później przebiegłam Orlen Warsaw Maraton w średnim tempie 4:28/km, ustanowiłam swój rekord życiowy 3 godziny 8 minut i 10 sekund. Postęp szybkościowy był bardzo znaczący, ale brakowało mi bazy z wysiłku tlenowego, bo nie przepracowałam zimy. Pewnie dlatego pod koniec biegu łapały mnie skurcze. W maju miałam jeszcze wystartować w ultramaratonie nad Balatonem i potem spokojnie przygotowywać się do mistrzostw świata w Albi. Byłam przekonana, że mam pewne miejsce w reprezentacji Polski. Tymczasem na początku miesiąca dowiedziałam się z waszego portalu, że... wcale tak nie jest!
Na jakiej podstawie byłaś pewna miejsca w kadrze narodowej? Przecież dopiero właśnie w maju PZLA ogłosił regulamin kwalifikacji, który my od razu opisaliśmy.
Tyle że nam wcześniej podano całkiem inne zasady! Koordynator biegów ultra w PZLA poinformował, że podobnie jak przed poprzednimi imprezami mistrzowskimi do kwalifikacji liczą się wyniki w 2 pełnych lat poprzedzających zawody docelowe. Czyli do MŚ w Albi miały liczyć się rezultaty z lat 2017-18. A ja z MŚ 2017 w Belfaście miałam wynik ponad 251 km, znacznie przekraczający wymagany próg (Niwińska zdobyła srebrny medal ustępując tylko Patrycji Bereznowskiej – red.).
Opisany przez wasz portal festiwalbiegow.pl komunikat PZLA był dla mnie i mojego męża-trenera Macieja Żukiewicza jak grom z jasnego nieba! Wyniki z roku 2017 przestały się liczyć, a ja w 2018 już nie startowałam, bo byłam w ciąży.
I co postanowiliście?
Jedyną sensowną decyzją była rezygnacja z MŚ! Do Albi było niespełna pół roku. Nie widziałam szans na pobiegnięcie w tak krótkim czasie zawodów 24-godzinnych, zregenerowanie się po nich i dobre przygotowanie do październikowych mistrzostw. Postanowiliśmy zatem skończyć sezon i rozpocząć spokojne przygotowania do najważniejszych startów w roku 2020, czyli ME 24H.
Jak w takim razie znalazłaś się w Albi i wróciłaś z Francji z medalem MŚ?
Ano, jak to w życiu bywa, jeszcze raz zmieniłam zdanie (śmiech). Pomyślałam, że skoro od paru miesięcy trenuję, forma rośnie w szybkim tempie, a w mój powrót do sportu zaangażowało się tak wielu ludzi: mąż, dziadkowie i nie tylko, że warto jednak powalczyć.
Zawodów 24-godzinnych nie ma jednak zbyt wiele, to nie bieg na 10 km czy półmaraton, które są organizowane w niemal każdy weekend.
Tak, znaleźliśmy jednak bieg dobowy w Reichenbachu pod koniec czerwca. Postanowiłam pobiec tam bardzo zachowawczo, tak żeby się zbytnio nie zmęczyć, wyłącznie na minimum. Wskoczenie na szóste miejsce w reprezentacji na Mś dawał mi wynik w granicach 210 km. Zrobiłam w Niemczech swoje, po 22 godzinach miałam przebiegnięte już 200 km i końcówkę biegłam, a właściwie marszobiegłam już wolniutko. Skończyłam rezultatem 216 km. (czytaj dalej)
Mistrzostwa świata były zatem ponownie Twoje!
No, prawie, bo musiałam poczekać do 10 sierpnia, czyli oficjalnego terminu wyznaczonego na osiągnięcie minimum. Teoretycznie któraś z dziewczyn mogła jeszcze mnie przeskoczyć. Inna sprawa, że termin na minima: 2 i pół miesiąca przed startem docelowym, jest nieprzemyślany. Wyobraźmy sobie, że ktoś rzutem na taśmę, na początku sierpnia osiągnie wynik dający miejsce w reprezentacji Polski na MŚ. Jak on ma dobrze pobiec w mistrzostwach, kiedy odpocząć i się do nich przygotować? No, ale takie mamy w Polsce realia...
Ty miałaś czasu nieco więcej, od końca czerwca, czyli 4 miesiące.
Wszystko szło bardzo dobrze, testy wysiłkowe udały się świetnie, wszystkie parametry poszły znacząco w górę. Ostatecznym sprawdzianem miał być Maraton Warszawski we wrześniu. I tu... znów nadciągnęły czarne chmury!
Bo maratonu w stolicy nie ukończyłaś...
Pogoda była idealna, każde kolejne 5 km biegłam zgodnie z założeniami coraz szybciej i nagle, na 19 km, przy tempie ok. 4:20/km, złapał mnie potężny skurcz z tyłu uda. Był tak silny, że musiałam zejść z trasy!
Co się stało?
Następnego dnia zrobiłam badania krwi, ale poziom wszystkich pierwiastków był idealny. Jedynym możliwym powodem wydaje nam się niedostateczna regeneracja na co dzień, czyli niepełny, przerywany sen. Takie bywają noce przy małym dziecku, zdarzało mi się nawet 6-7 pobudek.
Znaleźliście na to sposób w końcowym okresie przygotowań do MŚ?
Na spięty mięsień delikatne truchtanie i zabiegi z ultradźwięków, a na ostatni miesiąc przeniosłam się ze snem do drugiego pokoju. Nocne czuwanie wziął na siebie mój mąż Maciek (śmiech).
Jadąc na MŚ czułaś się dobrze przygotowana?
Na pewno nie byłam w życiowej formie, ale zrobiliśmy wszystko, żeby przygotować się jak najlepiej. Więcej naprawdę się nie dało!
Trudny był ten rok powrotu do formy?
Z perspektywy czasu uważam, że tak. Był bardzo trudny. Słyszy się czasem, że kobiety po ciąży osiągają rewelacyjne wyniki, ale chyba to jest kwestia bardzo indywidualna. Wymaga zaangażowania i pomocy wielu osób.
Trudniejszy jest powrót organizmu do formy fizycznej, czy bardziej logistyka i poukładanie przede wszystkim spraw związanych z opieką nad dzieckiem?
Jedno i drugie. Organizm potrzebuje trochę czasu, pół roku na powrót do normy poziomu hemoglobiny czy żelaza to za mało, trzeba minimum roku by wrócić do formy. Każdy miesiąc był dla nas na plus, dobrze, że mistrzostwa w Albi były tak późno.
Jesteś zadowolona ze swego wyniku we Francji?
Myślę, że jest solidny. Może bez błysku, bo troszkę zabrakło do „życiówki” (251,078 km na MŚ 2017 w Belfaście – red.), ale to rezultat naprawdę przyzwoity. Przed mistrzostwami wzięłabym go w ciemno. Wyniki na poziomie 240 km dają przecież miejsce w czołowej dziesiątce świata! Pół żartem, pół serio powiem zresztą, że z moim mężem i trenerem uważamy mój wynik w Albi za rekord w moim nowym sportowym życiu: od urodzenia dziecka liczymy wszystko od początku (śmiech). (czytaj dalej)
Przede wszystkim na medal drużynowy. Wierzyłam, że mimo wszystko jestem w stanie pobiec na tyle dobrze, by pomóc dziewczynom wywalczyć podium. Indywidualnie, najbardziej optymistycznie, myślałąm o miejscu co najwyżej piątym. Nie potrafiliśmy zresztą tym razem przewidzieć, na co naprawdę mnie stać.
Bieg 24-godzinny nie jest chyba biegiem non stop? Jakieś, drobne choćby, przerwy musisz robić? Ile czasu biegłaś w ciągu tej doby?
Pierwszą przerwę, przymusową, miałam już w pierwszej godzinie biegu, bo okazało się, że wielu zawodnikom szwankują czipy do pomiaru czasu. Trzeba było się zatrzymać, żeby przepiąć czujnik. Potem dwa razy zmieniałam buty (błyskawicznie, bo bardzo pomogli moi serwisanci), raz koszulkę na długi rękaw, a po mniej więcej 21 godzinach po prostu usiadłam sobie na 3-5 minut, żeby odpocząć. Do tego kilka wizyt w toalecie. Myślę, że to wszystko zabrało jakieś 15 minut z tej doby.
A na końcówce pewnie już biegłaś wolniutko. Zmęczenie pewnie zrobiło swoje?
O nie! Ostatnia godzina to czas finiszu! Gdy rano na trasę przychodzą znowu kibice, wszyscy zawodnicy „zmartwychwstają” (śmiech). Ja około 40 minut przed metą wykręciłam najszybsze pętle. Andrzej Piotrowski, który pobił rekord Polski, końcowe kilometry robił nawet poniżej 4 minut na kilometr!
Co jadłaś na trasie, jak się nawadniałaś?
Przez 24 godziny biegu zjadłam 37 żeli energetycznych, rozcieńczonych rumiankiem albo yerba mate. Do tego kisiele i inne płynne rzeczy, zmiksowany banan. A z ciepłych rzeczy – około litra rosołu, który wcześniej sobie ugotowałam.
Jak wyszedł Ci bilans energetyczny biegu?
Nie szacowaliśmy jeszcze tego. Po takim biegu waga przeważnie stoi, dopiero po kilku dniach odnotowałam pierwszy spadek masy ciała, chociaż jem w tej chwili za dwóch (śmiech).
Dużo kontrowersji i oburzenia, zwłaszcza obserwujących to kibiców, wywołąła kwestia strojów reprezentacyjnych, w które wyposażył was na mistrzostwa świata Polski Związek Lekkiej Atletyki. Na zdjęciu zamieszczonym w sieci przez Patrycję Bereznowską widzimy króciutkie spodenki, koszulkę z krótkim rękawem, bluzę i czapeczkę w biało-czerownych barwach. Tyle, na 24 godziny biegu! Jak Ty sobie z tym poradziłaś?
Powiem krótko: nic nowego! Odkąd startuję w międzynarodowych imprezach mistrzowskich, a to był mój piąty raz w reprezentacji Polski, zawsze jest dokładnie tak samo. Kiedyś nawet w charakterze koszulek dostaliśmy topy! Przestało mnie to już bulwersować. Na szczęście dowiedzieliśmy się, że na zawodach z dostarczonego sprzętu obowiązkowa jest tylko koszulka. Jedną mieliśmy z mistrzostw świata sprzed 2 lat, drugą z tegorocznego sprzętu i w tym musieliśmy biec. Resztę, zwłaszcza spodenki, można było mieć, na szczęście, swoje.
A miałaś okazję tę koszulkę chociaż przetestować na treningu, sprawdzić czy nic nie ociera?
Nie za bardzo było kiedy, otrzymaliśmy sprzęt zbyt późno przed wyjazdem do Francji. Raz ją tylko założyłam na dłuższy trening. Szczęśliwie znałam ten model, bo nie zmienił się od kilku lat i wiedziałam czego się spodziewać. Na wszelki wypadek jednak, żeby nic się złego nie wydarzyło, na zawody założyłam na ciało swoją bluzkę, a dopiero na nią koszulkę reprezentacyjną.
Kilka dni po mistrzostwach jeszcze jedna kwestia niesamowicie zbulwersowała wiele osób. W internecie pojawiły się zdjęcia i dość realistyczny opis biegu Camille Heron, zwyciężczyni mistrzostw i rekordzistki świata, która miała chyba problemy żołądkowe, co się zdarza, ale przez wiele godzin pokonywała 1,5-kilometrową petlę w kostiumie zanieczyszczonym ekskrementami... Jak oceniasz tę sytuację i zachowanie Amerykanki?
Powiem najpierw, jak ja widziałam to zdarzenie, bo byłam naocznym świadkiem. Po kilku godzinach biegu Camille Heron mnie dublowała i wtedy zobaczyłam, że jest bardzo brudna. W pierwszej chwili było mi jej szkoda, bo taka wpadka może przydarzyć się każdemu. Byliśmy tuż przed stadionem, myślałam, że zaraz będzie strefa zmian i Amerykanka się umyje, przebierze. Większośc ludzi tego nawet nie zauważy.
Ale kiedy jakiś czas później dublowała mnie po raz drugi i nadal była brudna, a na dodatek miała jeszcze ubrudzone nogi, to już było bardzo słabe. Zastanawiałam się, gdzie jest granica w dążeniu za osiągnięciem wyniku. To już było jakieś zaślepienie! Mieliśmy przeciez warunki do umycia się i przebrania, na trasie były toalety, w każdej umywalka i mydło. Każdy normalny by się w takiej sytuacji ogarnął... Zresztą sędziowie dali jej za to dwie żółte kartki, jako ostrzeżenia, kolejna byłaby dyskwalifikacją. Dopiero w takim zagrożeniu, gdy nawet członkowie jej ekipy próbowali ją bezskutecznie ściągnąć z trasy, a inne ekipy protestowały, zrobiła ze sobą porządek. (czytaj dalej)
Nie wczytywałam się dokładnie, ale jest na pewno zapis o konieczności biegu w schludnym stroju. Bez względu jednak na to, na trasie było sporo ludzi, wielu z małymi dziećmi i widziałam, jak zszokowani zasłaniali usta, gdy Heron koło nich przebiegała. Byłabym w stanie zrozumieć jej zachowanie, gdyby była to ostatnia godzina biegu. Ale na początku?
Wróćmy na koniec do czystego sportu i Ciebie. Jak jednym zdaniem ocenisz swój powrót do sportu i wynik na mistrzostwach świata?
To był sezon jak na roller-coasterze. Wzloty i upadki. Ale jestem bardzo szczęśliwa, że znów wrócilam z medalem. Jestem z siebie bardzo dumna!
Jakie plany masz na najbliższą sportową przyszłość?
Dwa tygodnie odpoczywam, nie robie kompletnie nic, a potem wyjdę na drobny rozruch. Czyli w sumie trzy tygodnie luzu i dopiero wtedy wracam do treningu.
A bardzo cierpiałaś zaraz po biegu 24-godzinnym?
Nie. Już we wtorek poszłam do pracy i było ok (śmiech). A plany obejmuja już następny rok. Głównym startem są wrześniowe mistrzostwa Europy w biegu 24H we Włoszech. Do tej pory postaram się wrócić do biegania w granicach 250 kilometrów. A wcześniej przetrę się zapewne na mistrzostwach Polski.
„Życiówka” z Belfastu 251 km to jest granica Twoich możliwości?
Mam nadzieję, że nie, że mogę pobiec troszkę więcej (śmiech). Nie wiem, czy 260 km jest realne, ale 255 chciałabym kiedyś przebiec!
To tego życzymy i gratulujemy wspaniałego powrotu do sportu! No i oczywiście wiele pociechy z córeczki!
Dziekuję bardzo.
Rozmawiał Piotr Falkowski
Zdj. Aneta Mikulska
OKIEM TRENERA - Maciej Żukiewicz, mąż i szkoleniowiec Aleksandry Niwińskiej:
To był bardzo trudny sezon. Oboje mierzyliśmy się z wyzwaniem, jakim był powrót po ciąży do biegów dobowych. Plan zakładał, że Ola będzie dochodzić do formy stopniowo, jednak przez zamieszanie z wypełnieniem minimum, trzeba było gonić formę.
Jadąc do Albi byliśmy pewni, że więcej zrobić się nie dało, ale po raz pierwszy byłem nie pewny wyniku. Zawsze piszę Oli plan na start i mieszczę się w widełkach wynikowych z dokładnością do 1-2 km. Tym razem nie byłem pewny niczego, zwłaszcza że nie ukończyła Maratonu Warszawskiego z powodu skurczu po 20 km. Nigdy wcześniej nie złapał jej skurcz na żadnym biegu!
Założyliśmy zatem spokojny początek, aby zbierać kilometry i mieć małe spadki tempa. Nie ryzykować, wybić sobie z głowy walkę indywidualną i skupić się na zespole.
Podczas biegu dobrze pracował żołądek, choć Oli biegło się słabo. Biegła nawet za wolno, a najszybsze pętle robiła dopiero po 13 godzinach. Jestem dumny, że biegała całą noc, bez zbędnych przerw, nigdy nie przeszła do marszu, także głowa wytrzymała.
Oceniając to już na chłodno, był to bieg solidny, ale bez błysku. Brakowało świeżości, pewności czy organizm na pewno wytrzyma. Okazało się, że organizm jednak dobrze wszystko pamięta i cenię ten występ bardziej niż 251 km w Belfaście.
Czy można było pobiec lepiej? W tak długim biegu zawsze można coś zrobić lepiej (z mojej strony serwisanta również), ale na ten moment Ola wycisnęła z organizmu wszystko co można. Na argumenty w postaci wyższej formy przyjdzie czas w kolejnych sezonach.