Wszystko albo NIC. Tak się biega w Chorzowie! [ZDJĘCIA]
Opublikowane w ndz., 30/11/2014 - 16:21
Maraton to przede wszystkim bieg, ale też cała jego otoczka – atmosfera, kibice, pakiety startowe przed i medale po. A co, jeśli nie ma kibiców, nagród, koszulek, oznaczeń na trasie, szatni, pryszniców ani medali? Wtedy jest… NIC! I mnóstwo świetnej zabawy.
NIC to skrót od Nothing International Classic Marathon. To impreza, która przed laty odbywała się w Parku Śląskim w Chorzowie regularnie, ale później jej idea umarła. Postanowił ją wskrzesić Józef Łyscarz. Nic więc dziwnego, że wszyscy mówią teraz o Wskrzeszonym NICu. 30 listopada NICa wskrzeszono już trzeci raz.
O co właściwie chodzi? O bieganie. I o spotkanie z innymi, którym chodzi o to samo. Za śmieszną opłatę startową w wysokości 5 lub 7 zł, można przebiec maraton. Dostaje się numer startowy… i tyle. Bez koszulek, plecaków, gadżetów reklamowych. Zasadniczo nie ma nawet medali, chociaż tym razem organizator przygotował ich sześć dla najszybszych biegaczy. Przygotował dosłownie – sam, z modeliny, we własnym piekarniku. Sam też przygotował bufet dla uczestników biegu i marszu. Za to takiej uczty nie uświadczycie na żadnym światowym maratonie!
10:00, sprzed chorzowskiego ZOO startuje NIC. Kilkudziesięciu biegaczy i kijkarzy rusza na liczącą prawie 6 km trasę. Kiedy znikają za zakrętem, organizator sięga do swojej torby, w której mieści się całe biuro zawodów, nagrody dla zwycięzców oraz zapasy jedzenia i picia. Na stół trafiają banany i pomarańcze, suszone owoce, daktyle, żelki, wafelki, ciastka, herbatnik, kilka rodzajów zimnych napojów oraz herbata w termosach. Może opłaty startowe pokryją koszty przygotowań. Może…
Większość startujących dowiedziała się o wydarzeniu z Facebook’a. Tam też rano pojawiła się informacja o głównej nagrodzie dla zwycięzcy maratonu: „Główna nagroda pieniężna! 1$! Dodam, że to ostatni NIC na takim poziomie wypasu. następne edycje to powrót do źródeł nicości, nie będzie niczego.” – zapowiadał organizator. Było więc o co walczyć! Zwłaszcza, że dla zawodników przeznaczono też dwie publikacje dotyczące biegowej tematyki. Zostały one rozlosowane wśród wszystkich, którzy wystartowali. A było to kilkadziesiąt osób… i jeden pies.
Dystans biegu lub marszu można było wybrać w trakcie zawodów. Niektórzy kończyli już po pierwszym okrążeniu, inni zmagali się z trasą dłużej, kilku zawodników pokonało pełny maraton. Nie było łatwo: temperatura w okolicach -5 stopni, zero kibiców na trasie, żadnych wymiernych korzyści i motywacji… A jednak przyszli. Co więcej, zapowiadają, że przyjdą znowu. Dlaczego?
– Bo to świetna zabawa i okazja do mocnego treningu. Samemu pewnie nie chciałoby mi się biec tylu kilometrów w mroźny dzień. Poza tym, to impreza kultowa, mimo wszystko. Idealnie wpisuje się w kalendarz biegowy, zapycha dziurę.
Organizator nie ukrywa, że właśnie dziury w kalendarzu biegowym na Śląsku są główną wskazówką do wyboru terminu biegu. Chociaż jest ich coraz mniej, bo imprez biegowych przybywa w szybkim tempie, mamy nadzieję, ze niedługo zdarzy się kolejna luka. Taka w sam raz dla NICa numer cztery…
Wyniki NIC'a znajdziecie w naszym KALENDARZU IMPREZ.
PS. Nie mogliśmy nie zadać tego pytania. A więc: Po co Pan robi tę imprezę?
– Mam do tej imprezy wielki sentyment, bo był to mój pierwszy maraton. Po dwóch edycjach Wskrzeszonego..., gdzie było zaledwie po kilkanaście osób, już myślałem, żeby dać sobie spokój. Dziś jednak bawiłem się świetnie i nie powiem, że tytuł losowanej książki Piotra Kuryło jest "nomen omen". Jednym z powodów do organizacji NICa, jeszcze gdy robił to Alek Szablicki, było to by stworzyć sobie okazję do poprawy statystyk - by kiedyś znaleźć się w klubie 100 maratonów, ten cel mi również przyświeca.
Z innej strony organizacja jest również wyzwaniem, by sprawdzić się w innej roli, by poznać bieganie z innej strony. Rozważam też zmianę formuły - albo zminimalizować organizację, by wyścig sam się kręcił, tak by sędzia był niepotrzebny i mógł pobiegać jednocześnie (a nie korzystać z kruczków prawnych i zaliczać bieg 2 dni wcześniej), albo znaleźć sponsorów lub kogoś kto będzie chciał sędziować - co na razie jest wyzwaniem. A tak w ogóle to co mi szkodzi? mieszkam obok, to tak jakby wyjść na spacer.
KM