"Złoto i wygrana z Marcinem smakują wyjątkowo!" Bartosz Gorczyca, mistrz Polski w górskim ultra. U pań złota Katarzyna Solińska [WYNIKI, ROZMOWY]

Bartosz Gorczyca i Katarzyna Solińska sięgnęli po złote medale PZLA Mistrzostwa Polski w Biegu Górskim Ultradystansowym. Szóste mistrzostwa - a piąte oficjalne (ubiegłoroczna Łemkowyna 70 km nie została przez PZLA uznana za MP) - odbyły się w ramach 11. PZU Maratonu Karkonoskiego w Szklarskiej Porębie.

Gorczyca, dwukrotny zwycięzca Biegu 7 Dolin 100 km w Krynicy, stoczył pasjonujący pojedynek z Marcinem  Świercem, trzykrotnym triumfatorem festiwalowej "setki" i jednocześnie MP ultra. Jeszcze ok. 50 km ten pierwszy miał blisko 3 minuty przewagi nad biegaczem z Lisowic. Ostatni fragment 57,5-kilometrowej trasy to szaleńcza pogoń Świerca za liderem, który w końcówce zawodów - jak relacjonował w rozmowie z redakcją magazynu ULTRA - zaczął uskarżać się na problemy z niedoborem cukru w organizmie.

Ostatecznie Gorczyca obronił się przed atakiem Świerca. Na mecie obu zawodników dzieliło zaledwie 14 sekund!

Brązowy medal przypadł Pawłowi Czerniakowi, który wyprzedził Andrzeja Witka.

Mistrzowską rywalizację kobiet bezapelacyjnie wygrała Katarzyna Solińska, która o ponad 18 minut wyprzedziła zgłoszoną w ostatniej chwili Paulinę Tracz, a o 45 minut Annę Arseniuk

6. PZLA Mistrzostwa Polski w Biegu Górskim Ultradystansowym:

Mężczyźni (wystartowało13 zawodników):

1. GORCZYCA Bartosz - 5:00:03
2. ŚWIERC Marcin - 5:00:17
3. CZERNIAK Paweł - 05:11:45
4. WITEK Andrzej - 5:16:27
5. LEŚNIAK Kamil - 5:23:26
6. KOBOS Tomasz - 5:34:58
7. SZWAJA Mateusz - 6:25:33
8. FIRLET Daniel - 6:32:33
9. DROZD Michał - 7:05:56
DNF HOLLY Piotr, HOŁTYN Patryk, KOZIOŁ Damian, MICHULEC Jacek,

Kobiety (wystartowało 7 zawodniczek):

1. SOLIŃSKA Katarzyna  - 5:54:04
2. TRACZ Paulina - 6:12:19
3. ARSENIUK Anna - 6:39:28
4. JANIK Paulina - 6:51:29
5. NOWAKOWSKA Anna - 7:29:55
6. GRABIAS Aleksandra - 8:03:50
DNF KANTOR Martyna

red.


Oto co po biegu powiedzieli nam bohaterowie rywalizacji:

BARTOSZ GORCZYCA, mistrz Polski w biegu górskim ultradystansowym:

– Wygrana z Marcinem Świercem to duża frajda i przyjemność, tym bardziej, że pierwszy raz zdołałem go pokonać wygrywając jednocześnie zawody. Kiedyś udało mi się wyprzedzić Marcina na mistrzostwach Polski w skyrunningu, ale wtedy o 3 sekundy przegrałem z Bartkiem Przedwojewskim. Radość nie była pełna.

W normalnej sytuacji utrzymałbym przewagę, bo miałem 3 minuty zapasu, a przed sobą prawie 5-kilometrowy zbieg do mety. Zaliczyłem jednak potężny „zjazd” cukrowy, gwałtowny spadek energii spowodowany chyba zbyt małą ilością jedzenia na trasie. Mięśnie mi zwiotczały, tempo spadło do 5 minut na kilometr (na zbiegu!) i sekundy zaczęły błyskawicznie uciekać.

Kryzys energetyczny dopadł mnie jakieś 2 kilometry przed ostatnim punktem w Schronisku pod Łabskim Szczytem, czyli jakieś 7 kilometrów do mety. Czułem się coraz słabiej, a nie miałem już przy sobie nic do jedzenia. Marzyłem, żeby dociągnąć do punktu, bo każdy krok oznaczał stratę.

W trakcie biegu zwykle nie jadam pokarmów stałych, tylko żele, ale tym razem na punkcie złapałem w rękę, ile mogłem, batoników orzechowych. To była kwestia życia i śmierci. Trochę minęło nim cukier doszedł do krwi i zadziałał, straciłem jeszcze mnóstwo czasu, aż wreszcie, 2 kilometry przed metą, wróciłem do żywych. Na tak krótkim odcinku z przewagi nad Marcinem uciekło mi blisko 3 minuty!

Kryzys „puścił” w idealnym momencie, bo wtedy się obejrzałem i zobaczyłem zbliżającego się Marcina Świerca. Był jakieś 150 metrów za mną. Zacisnąłem zęby, powiedziałem sobie, że na tak krótkim odcinku nie mogę się dać dogonić. Na szczęście, tę końcówkę mogłem już pobiec normalnie, ostatni kilometr zrobiłem nawet w 3'04. Dałem z siebie 100 procent i utrzymałem przewagę, nie pozwoliłem się więcej zbliżyć. Na zmęczonych nogach to całkiem, całkiem niezłe tempo (śmiech).

Bardzo jestem zadowolony, kto by zresztą się nie cieszył? Trasa nie była za bardzo pode mnie: niedługa jak na ultra (58 km biega się podobnie do maratonu), niezbyt dużo przewyższenia, za to sporo szybkich fragmentów. Wiedziałem, że będzie szybkie bieganie, a było paru biegaczy, którzy robią to lepiej ode mnie. Ja wolę trasy dłuższe i konkretniejsze przewyższenie. Podjąłem jednak rękawicę i... zrobiłem swoje!

Cieszę się ze wszystkiego po trochu: i ze złotego medalu mistrzostw Polski, i ze zwycięstwa w biegu, tego, że - mimo kryzysu - nie dałem się na końcówce, no i z wygrania z Marcinem Świercem. Wszystko po kolei przyniosło duże emocje. Ważne, że potrafiłem się skoncentrować i zmobilizować, dać z siebie sto procent tak, żeby wygrać trudny bieg. Sukces nie przyszedł łatwo, to nie było jakieś tam przebiegnięcie i zdobycie złota, tylko naprawdę ciężka praca, walka i pokonanie kryzysów. To mnie cieszy najbardziej.

Dość długo, bo przez ponad 25 km, jeszcze po zbiegu ze Śnieżki i drugiej wizycie w Domu Śląskim, biegliśmy zwartą, 4-osobową grupą: z Pawłem Czerniakiem, Marcinem Świercem i Andrzejem Witkiem. Niewielką stratę miał Kamil Leśniak. Potem na zbiegu odpadł Paweł Czerniak, a kiedy drugi raz podbiegaliśmy na Przełęcz Karkonoską do Schroniska Odrodzenia, oderwałem się od pozostałych chłopaków.

Andrzej Witek był jakieś 30 sekund za mną, Marcin Świerc około minuty. Andrzej jeszcze „skleił” i na powrót do mnie dołączył, Marcina już więcej nie widzieliśmy. A potem, w Czechach, mniej więcej po dystansie maratońskim, zostałem sam i ostatnie 15 km do mety biegłem w pojedynkę. Gdyby nie wspomniany kryzys energetyczny, spokojnie utrzymałbym do mety kilka minut przewagi, które wypracowałem na podbiegach. Może drugi raz w życiu spotkało mnie coś takiego... (czytaj dalej)


KATARZYNA SOLIŃSKA, mistrzyni Polski w biegu górskim ultradystansowym:

– Wbrew pozorom (ponad 18 minut przewagi nad drugą na mecie Pauliną Tracz - red.) nie była to łatwa wygrana. Biegnące przede mną dziewczyny na wczesnym etapie po prostu pomyliły trasę! Martyna Kantor bardzo dużo nadrobiła, słyszałam od kogoś, że miała „w plecy” około 30 minut, więc nie dziwię się , że chyba z tego powodu zrezygnowała z kontynuowania biegu.

Paulina i Ania Arseniuk na długim zbiegu ok. 13 km „przestrzeliły” i zamiast skręcić w lewo, poleciały prosto w dół. Zbiegły jakiś kilometr-półtora, czyli (z powrotem na trasę) straciły więc przez to około kwadransa.

A ja... zaczęłam bardzo spokojnie. Pokornie podeszłam do zaleceń trenera i w pierwszej części pilnowałam tętna, żeby, jak to miewam w zwyczaju, nie zajechać się na początku. Dziewczyny mi odbiegły: Anna Arseniuk i Martyna Kantor na ponad dwie, a Paulina Tracz na ponad minutę, żadnej nawet nie widziałam i nie miałam pojęcia, że w pewnej chwili one „zniknęły” z trasy. Gdy nagle dowiedziałam się, że prowadzę, zaklęłam szpetnie i pomyślałam: „Zabiję dziewczyny!” (śmiech). Byłam zła na tę sytuację, bo na takich zawodach fajnie jest rywalizować, a nie wygrywać, bo konkurentki pomyliły trasę. Dowiedziałam się, że mam 12 minut przewagi, ale to wcale nie ułatwiło mi biegu. Zamiast skupiać się na swoim biegu, cały czas miałam z tyłu głowy, że któraś z nich może mnie dogonić. Dystans był na tyle długi, że mogło się tak zdarzyć. Okazało się, że nic z tych rzeczy, moja przewaga nawet wzrosła do ponad 18 minut, ale dowiedziałam się tego dopiero na mecie.

Był to trudny bieg, bo Karkonosze są terenem wymagającym technicznie. Mnóstwo kamulców i kostki, trzeba bardzo uważać, żeby się nie przewrócić, nie skręcić kostki, zbiega się nie w pełni komfortowo. Przygrzało też słoneczko, a przecież Solińska niekoniecznie lubi taką pogodę (śmiech). Ale bardzo się cieszę, że wygrałam w ukochanych Karkonoszach. Jest mi tak strasznie miło, że choć mieszkam w Krakowie, traktują mnie tam jak swoją.

Jestem pod dużym wrażeniem tego, co zrobiła Paulina Tracz! Tydzień temu miała bardzo mocny start (DoloMyths Run Skyrace w cyklu Golden Trail Series - red.), a do Szklarskiej Poręby dotarła w środku nocy przed startem.

"Zabiła nas wysokość". "Na zbiegu byłem nieprzytomny". Polscy biegacze i ich wrażenia z DoloMyths Run Skyrace

Nie wiem jak ona się regeneruje! Mój odpoczynek po starcie musi potrwać kilka dni, żebym weszła na odpowiednie obroty do treningu, a ona wtedy już znowu startuje! Start w Maratonie Karkonoskim był trochę na wariackich papierach, ale opłaciło się, bo jak najbardziej zasłużenie została wicemistrzynią Polski. Paulina jest świetną zawodniczką, a że prywatnie bardzo się lubimy, tym bardziej cieszę się z jej sukcesu!


PAULINA TRACZ, wicemistrzyni Polski w biegu górskim ultradystansowym:

Zawodniczka Salco Garmin Teamu miała w sobotę startować nie w Szklarskiej Porębie, a w... Austrii, z mężem Łukaszem, w sztafetowym biegu Großglockner Ultra-Trail. Ten jednak kilka dni temu doznał kontuzji, a potem zapadł na jakąś infekcję. Ponieważ organizatorzy GGUT nie zgodzili się na zmianę konkurencji i start Pauliny w biegu indywidualnym, w ostatniej chwili zdecydowała się na start w Maratonie Karkonoskim i Mistrzostwach Polski Ultra. Jej zgłoszenie, choć po terminie, zostało przyjęte i w nocy z piątku na sobotę Paulina Tracz zameldowała się w Szklarskiej Porębie. Start biegu wyznaczono na godzinę 6 rano...

– Na pewno nie żałuję spontanicznej decyzji i przyjazdu na ostatnią chwilę do Szklarskiej Poręby, chociaż po biegu czułam się bardzo źle. Nie dość, że wyszły skutki długiej jazdy i nieprzespanej nocy, to jeszcze choroba Łukasza dopadła i mnie.

Biegło mi się całkiem dobrze i bardzo żałuję, że zboczyłam z trasy, bo zrobiłam „gratisowe” 3 km i w zasadzie straciłam szanse na walkę o zwycięstwo. Trasa biegu - dość szybka, z kilkoma technicznymi odcinkami. Dla mnie trudnością były długie zbiegi po twardej kostce, które bardzo męczyły stopy i nogi.

Zaliczyłam kolejną lekcję o temacie: nie rzucaj się ślepo za kimś, miej zawsze wgrany do zegraka track i obserwuj bacznie oznaczenia trasy. Chociaż... do oznakowania mam zastrzeżenia, bo, jak dla mnie, było zbyt skromne. Nie znałam trasy i niejednokrotnie zastanawiałam się, czy dobrze biegnę, pytałam turystów, czy mijali biegaczy.

Tam, gdzie zboczyłam z trasy, nie było nikogo z obsługi, dopiero jak wracałam stała już osoba z organizacji i kierowała zawodników. Strzałki, oczywiście, były, ale ja w galopie ich nie dostrzegłam. Cóż, moja wina!

Reasumując: ryzyko, jak widać, czasem się opłaca. Zdobyłam w końcu wicemistrzostwo Polski! (śmiech)

Rozmawiał Piotr Falkowski

zdj. fb Jak na Ciebie to całkiem nieźle, Katarzyna Solińska