Anna Celińska: ?Brąz MŚ świętowałam szampanem i deserem z borówkami?
Opublikowane w pon., 05/08/2013 - 16:21
Po 11 latach Polka znów stanęła na podium Mistrzostw Świata w Biegu Górskim Długodystansowym. Dokonała tego Anna Celińska podczas sobotniego V Maratonu Karkonoskiego, rozgrywanego w tym roku w tej zaszczytnej randze. W krótkiej rozmowie z naszym portalem zawodniczka podzieliła się swoimi wrażeniami z zawodów, w których zdobyła brązowy medal.
Dotarło już do Pani, że zdobyła brąz Mistrzostw Świata w Biegach Górskich?
Tak, dziś rano. Ale wciąż podchodzę do tego z bardzo dużym dystansem. Medal Mistrzostw Świata w biegach górskich na królewskim dystansie to piękna sprawa i stanowi on dla mnie przeogromną wartość.
Jak się biegło? Pogoda na pewno nie sprzyjała?
Biegło mi się dobrze, choć oczywiście nie obyło się bez kryzysów - pierwszy za półmetkiem, a drugi około 34. kilometra. Wtedy zaczęło kręcić mi się w głowie. Niewątpliwie spowodowane było to upałem.
Muszę jednak przyznać, że lubię biegać w upale, mój organizm dość dobrze adaptuje się do takich warunków, a ponadto trudne warunki są zawsze dla mnie dodatkową motywacją. Przed biegiem cieszyłam się, że będzie bardzo gorąco i paradoksalnie taką właśnie pogodę traktowałam jak swojego sprzymierzeńca.
Nie ukrywam również, że bardzo liczyłam na wparcie polskich biegaczy, wolontariuszy i turystów. I rzeczywiście byli fantastyczni, za co każdemu z osobna bardzo dziękuję!
Który moment biegu był kluczowy dla pani w kontekście medalu?
Myślę, że pierwszy sześciokilometrowy odcinek pod górę. Bardzo się pilnowałam, aby nie biec za szybko i nie stracić za dużo sił. W górach można zapłacić za to bardzo słono, zwłaszcza w biegach długodystansowych i przy tak wysokiej temperaturze powietrza, jaka panowała tego dnia (3 sierpnia - przyp. red.). Odcinek ten pokonałam relatywnie wolno, ale zarazem na tyle szybko, aby nie stracić za wiele do czołówki. Wiedziałam, że na grani będą panowały bardzo ciężkie warunki - nie ma tam w ogóle miejsc zacienionych, temperatura będzie się podnosić, a zmęczenie narastać. Organizm w takich warunkach przeznacza energię na termoregulację, a nie na poruszanie się do przodu. Dlatego tak istotne było rozsądne rozłożenie sił.
Rywalki mocno goniły?
Włoszka Ivana Iozzia narzuciła bardzo szybkie tempo. Już na pierwszym punkcie kontrolnym miałam stratę 5 i pół minuty. Widziałam ją po zawrotce pod Śnieżką i nie mogłam się nadziwić, jak wspaniale radzi sobie w takich warunkach! Później jednak okazało się, że na 10. km przed metą doświadczyła potwornego kryzysu i musiała bardzo zwolnić, co wyeliminowało ją z walki o medale.
Na początku biegłam na 6.-7. pozycji i powoli przesuwałam się do przodu. Najciekawszą walkę chyba stoczyłam z drugą na mecie Ornellą Ferrarą. Udało mi się ją dojść na około 30. km, na zbiegu. Jednak Ornella była niesamowicie silna pod górę i przeszła mnie jakiś kilometr później. Nie miałam kompletnie sił, aby ją gonić. Później dostałam informację od kibiców, że inna Włoszka, Ivana Iozzia, która prowadziła większość biegu, bardzo źle wygląda i słabnie. Ja pewnie nie wyglądałam dużo lepiej i też siły się kończyły, ale wierzyłam, że może uda mi się ją jeszcze dojść. Szczęśliwie dla mnie, tak się stało i już do mety biegłam na trzeciej pozycji.