Janusz Bukowski: Trzeba widzieć więcej niż czubek własnego nosa
Opublikowane w czw., 19/09/2013 - 09:40
Janusz „Gazownik” Bukowski - tę postać w Warszawie wszyscy uczestnicy biegów dobrze znają. Jego czarny strój z logo pracodawcy zawsze go wyróżnia. Jeśli zbieraliście kiedyś korki z butelek na wózek inwalidzki, to uczestniczyliście w akcji prowadzonej przez Janusza. Zresztą sam często po biegach zakłada rękawiczki robocze i z koszy wyjmuje nakrętki. Oprócz tego prowadzi fundację, organizuje centra krwiodawstwa i już planuje koncert charytatywny na rzecz ludzi wybudzonych ze śpiączki. Zapraszam na rozmowę pełną refleksji z zabieganym człowiekiem, który znalazł swoje miejsce na Ziemi.
Pod koniec lat 80. ubiegłego wieku chyba nie było łatwo rozpocząć przygodę z bieganiem. Jakie były Twoje początki?
Zacząłem biegać 26 lat temu na takim dziewiczym stadionie znajdującym się na osiedlu Przyjaźń w Warszawie. Jest to osiedle zbudowane dla radzieckich robotników, którzy budowali Pałac Kultury i Nauki. Teraz mieszkają tam studenci i rodziny. Tam regularnie o 5 i 6 rano wychodziłem biegać. Wiele osób pytało mnie wtedy, jaki jest sens w tym, żeby codziennie biegać dookoła boiska. Widziałem kątem oka, jak niektórzy pukają się w głowę. Traktowano mnie jak kogoś, kto ma nierówno pod sufitem. Teraz zdarza się, że gratulują mi wytrwałości, że nadal biegam.
Kiedy postanowiłeś przestać biegać już nie tylko dla wyników i poprawiania swoich rekordów tylko dla celów charytatywnych?
Zajęło mi to aż 23 lata. Doszedłem do wniosku, że bieganie daje mi radość i jest dobrą odskocznią od problemów. Biegając, mogę poznać wielu ciekawych ludzi. Jestem też dzięki temu zdrowy. Pomyślałem, że chciałbym podzielić się tą radością z innymi. Zorganizować bieg i zobaczyć przy okazji, jak to jest być organizatorem imprezy. Główną ideą było wręczenie dwóch wózków inwalidzkich. Najpierw napisałem do Pierwszej Damy list z prośbą o patronat. Czekałem cztery miesiące i nie wierzyłem, że to się uda. Jednak po tym czasie zadzwonił do mnie przedstawiciel kancelarii pana Prezydenta i oświadczył, że pani Anna Komorowska obejmie patronatem zawody.
Zacząłeś jednak od akcji „Wybiegajmy wózek dla Adama”…
Tak. Myślałem, że będzie to jednorazowa akcja, którą miałem zrobić w połowie 2010 roku. Ten projekt okazał się dużym sukcesem, bo choć wózek został wręczony, to do dziś są darczyńcy, którzy wpłacają pieniądze na rehabilitację Adama. Ta pomoc trwa już od trzech lat. To jest niesamowita sprawa. Następnym krokiem był bieg „Wybiegaj sprawność”.
Czy jako biegacz masz jeszcze czas na treningi czy już większość czasu poświęcasz swojej fundacji?
Tak naprawdę mam mało czasu na treningi, bo już po zakończeniu jednego biegu myślę o kolejnym. Wszystko przygotowuję praktycznie sam. Wiele osób było chętnych mi pomóc, ale chcieli za to gratyfikacji. Ponieważ bieg jest całkowicie charytatywny, nie mogłem sobie na coś takiego pozwolić. Każdy grosz jest potrzebny na zakup tych wózków. Zwłaszcza, że teraz staramy dodać coś jeszcze. Nowością był samochód dla hospicjum dziecięcego. Tym razem będzie to dziesięć turnusów rehabilitacyjnych dla osób, które cierpią na ciężką chorobę nazywaną zespołem Smitha, Lemlego i Opitza. To musi się udać.
Spotykam Cię w Warszawie na każdych zawodach. Czy masz przed sobą jeszcze jakieś cele sportowe?
Nie. Ja po prostu się cieszę bieganiem. Jestem zadowolony, bo nie mam żadnych kontuzji ani problemów zdrowotnych. Dzięki sportowi możemy też rozmawiać. Mam dwójkę dzieci. 9 lat temu pochowałem swoją żonę. Czuję, że moje bieganie jest silniejsze i bardziej efektywniejsze, bo czuję jej moc i obecność. Czuję też, że los wynagrodził mi to, co robię. Poznałem kobietę, z którą w przyszłym roku planujemy ślub. To też jest dla mnie ważne wsparcie w tym, co robię.
Dobrze, że poruszyłeś temat wsparcia… chyba jest Ci ono potrzebne, bo nie każdy Ci sprzyja i dobrze życzy?
Nie obrażam się na tych ludzi. Robię swoje konsekwentnie. Ten trzeci bieg, który organizuję, pokazuje, jak wielu ludzi zmieniło zdanie. Wzruszył mnie niedawno telefon od pewnej francuskiej firmy, która chce mi przekazać na bieg 4 tysiące złotych. Ich motywacją jest to, że ¾ ich załogi biega dzięki mojej pasji. Pracownicy tego zakładu uzbierali 4 tysiące, żeby dołożyć swoją cegiełkę. To jest ta konsekwencja. Trzeba robić swoje niezależnie od tego, czy ludzie mnie akceptują czy nie. Nie dam sobie podciąć skrzydeł. Warto, żebyśmy czasem zadali sobie pytanie, co zostanie po nas w sercach innych ludzi, kiedy my sami już staniemy na tej ostatniej „setce” życia. Nieważny będzie dom, samochód, konto, tylko to, czy robiliśmy dobre rzeczy. Ważne jest to, żebyśmy widzieli więcej niż czubek własnego nosa.
Dziękuję bardzo za rozmowę!
Dziękuje bardzo i zapraszam na bieg, który odbędzie się 13 października, park Kępa Potocka. Nie wiem, czy zostały jakieś wolne miejsca, ale jeśli tak, to proszę się zapisywać lub przyjść kibicować.
Rozmawiał Robert Zakrzewski