Marcin Chabowski: „Na kontrolę antydopingową Kenijczyków, Ukraińców czy Polaków możemy się wszyscy zrzucić”
Opublikowane w śr., 10/12/2014 - 10:03
Ostatnia afera dopingowa w Rosyjskiej Federacji Lekkoatletycznej spowodowała, że o problemie niedozwolonego wspomagania w świecie sportu znów zaczęło być głośno. Rekordzistka świata w maratonie – Paula Radcliffe – domaga się dożywotniej dyskwalifikacji dla sportowców złapanych na dopingu. Poparli ją nasi biegacze, zaznaczając jednocześnie, że na krajowym podwórku, w biegach ulicznych też mamy problem. Nie dotyczy on jednak polskich biegaczy. – Nas na doping nie byłoby nawet stać – wskazuje w rozmowie z naszym portalem Marcin Chabowski, mistrz Europy juniorów i maratończyk z 5 wynikiem All-Time w Polsce (na zdjęciu).
Zaskoczyła Pana afera dopingowa w rosyjskim sporcie ujawniona przez ARD?
Oczywiście, że nie. O tym mówiło się od dawna. Chociaż przyznaję, w niemieckim dokumencie są mocne sceny, które nawet mnie zaskoczyły. Jak choćby ta, gdy okazuje się, że można kupić środki dopingujące w aptece z dostawą do domu.
Myśli Pan, że afera dotyczy tylko Rosji?
W każdym kraju jest doping. Myślę, że to samo jest na Ukrainie czy Białorusi. Znam przykłady zawodników, którzy z przeciętniaków podczas roku zmieniali się w zawodników o dwie klasy lepszych. Nie łudźmy się, że np. Stany Zjednoczone są od tego wolne. W ciągu 5-8 lat poziom amerykańskich biegów średnich i długich bardzo się podniósł. Oczywiście w USA gro pieniędzy poszło na infrastrukturę, szkolenia, ale czy tylko? Z drugiej strony proszę popatrzeć co dzieje się w Kenii. Tam do tej pory zawodnicy nie są badani na obecność środków dopingujących we krwi.
Dlaczego?
W Afryce nie mają odpowiedniego laboratorium. Najbliższe znajduje się w Rosji, Stanach Zjednoczonych, czy w Europie w Lozannie. Nie ma logistycznych możliwości przewozu próbek krwi w krótkim czasie. Dlatego głównie badają tam zawodników pod kątem moczu.
Badanie próbek moczu nie wystarczy?
Ogrom środków dopingujących można wykazać tylko we krwi.
Do czego to prowadzi?
Biegacze mogą bezkarnie zażywać niedozwolone środki. Co z tego, że będą potem badani przed czy po zawodach, skoro po dopingu nie zostanie nawet ślad. To już nie są lata 80. czy 90. kiedy dopingowicze stosowali anaboliki, które utrzymywały się w organizmie przez 3 miesiące. Teraz za wszystkim stoi wielki biznes, pieniądze, menadżerowie. Nowoczesny doping jest bardzo trudny do wykrycia.
Ale jest przecież elektroniczny system ADAMS (Anti-Doping Administration & Management System), który umożliwia przeprowadzanie niespodziewanych kontroli antydopingowych poza zawodami?
To prawda, niestety dotyczy on tylko elity biegania. Wydaje mi się, że np. o Kenijczykach biegających w Polsce ich rodzima Federacja nawet nie słyszała.