Marcin Lewandowski: Na 400. metrze MŚ straciłem medal
Opublikowane w śr., 28/08/2013 - 08:56
Marcin Lewandowski to jeden z najbardziej utytułowanych polskich zawodników aktualnie rywalizujących na światowych bieżniach. Złoty medalista Mistrzostw Europy z Barcelony, zwycięzca wielu mityngów. Czempion, którego jednak prześladują Mistrzostwa Świata. Tuż poza podium był w Daegu w 2011 roku, czwarte miejsce zajął również przed kilkunastoma dniami w Moskwie. Nasz 800-metrowiec jednak sezonu nie spisuje na straty.
Od MŚ w Moskwie minęło już trochę czasu. Myśli Pan wciąż o tym pechowym czwartym miejscu?
Moskwa już jest za nami i nie ma co żyć wspomnieniami. Gdybym miał tak robić, to ciężko byłoby mi funkcjonować. Tak już jest, że raz odnosi się sukcesy, a raz porażki. Przede mną są nowe cele, mam kolejne biegi. Sport jest o tyle piękny, że każdy kolejny bieg to jest nowe rozdanie kart. Nie ma znaczenia, czy przy mnie stoi Mistrz Świata, Mistrz Olimpijski, czy ktoś biegnie potencjalnie wolniej. Wszyscy stajemy na jednej linii i cała walka toczy się od początku.
Oglądał Pan powtórkę telewizyjną swojego finałowego startu na 800 metrów?
Raz obejrzałem... Tylko raz. Chciałem to zobaczyć z perspektywy kibica. Po biegu często jest tak, że niby coś pamiętam, ale dopiero jak zobaczę powtórkę, to dostrzegam nowe błędy, które popełniłem. Ale i te, których nie popełniłem. Dlatego chciałem to przeanalizować.
Wśród kibiców toczyła się gorąca dyskusja. Jedni sprzeczali się, czy czasem nie został Pan przyblokowany w biegu, inni rozpatrywali Pana strategię na bieg. Stwierdzali, że zaczął Pan za wolno. Jak według Pana wyglądał ten finał?
Pierwsze 200 metrów ruszyłem zdecydowanie wolniej, bo chyba byłem nawet 8 metrów za pierwszymi zawodnikami. Ktoś może powiedzieć, że był to olbrzymi błąd jednak to była najlepsza decyzja, jaką podjąłem w całym tym biegu. Spokojnie zacząłem swoim tempem i wiedziałem, że bieg będzie bardzo mocny, że będzie toczyła się walka o zajęcie jak najlepszej pozycji. Mnie to nie interesowało, chciałem biec swoją prędkością i tak właśnie było. Po pierwszym okrążeniu okazało się, że bieg jest na rekord świata [50,3 s -red.]. Prędkość była bardzo duża, jednak myślałem, że jest trochę wolniej i doszedłem grupę. Myślę, że tam, właśnie na 400. metrze, straciłem medal, bo zamiast biec swoje przy prędkości na rekord świata, to zacząłem się przepychać. Niepotrzebnie wbiegłem na drugi/trzeci tor. W efekcie straciłem swoją prędkość.
Trochę gdybając? Czy jeśli w finale pobiegłby też Adam Kszczot, to łatwiej byłoby o sukces? Kiedy oglądamy długie biegi, gdzie do pokonania jest więcej niż jedno okrążenie, i prowadzi dwóch Etiopczyków czy Kenijczyków, to wydaje się, że do pewnego momentu starają się sobie pomagać. Czy w biegu na 800 metrów też jest na to szansa?
Być może Kenijczycy sobie pomagają, ale nie na dystansie 800 metrów, bo tu nie ma czasu na taką współpracę. Tu chwila zawahania, ułamki sekundy decydują o zdobyciu medalu lub nie. Mnie do medalu zabrakło około 0,30 s, czyli tyle co mrugnięcie powieką [brązowy medalista Souleiman miał czas 1.43,76, a Lewandowski 1.44,08 - przyp. red]. Na tym dystansie nie ma przyjaźni, nie ma pomagania sobie, każdy robi swoje i każdy chce wygrać. Jest na to czas w biegu na dystansie choćby 10 km, gdy mamy 25 okrążeń i sporo czasu na popełnienie błędu i roszady. W biegu na 800 metrów tego czegoś nie ma.