Marek Wikiera - finalista Maratonu Piasków w 2013 r. i uczestnik tegorocznego cyklu 4 Deserts, w ramach którego on i trójka innych Polaków przemierzają 4 pustynie, nie zawsze aktywnie uprawiał sport. Jednak, gdy już zaczął biegać, szybko okazało się, że do szczęścia potrzebuje ekstremalnych wyzwań. Nam opowiedział, jak się to wszystko zaczęło.
Przez jakiś czas nie prowadził pan aktywnego stylu życia. Co spowodowało, że wrócił pan do sportu?
Do sportu wróciłem w 2005 r., po 11 latach nietrenowania. Szalone 11 lat pracy, nierozsądnego odżywiania i przybierania na wadze. Kiedy ta waga osiągnęła 102 kg, doszedłem do wniosku, że coś trzeba z tym zrobić. Kolega namówił mnie na siłownię i ta siłownia trwała dwa lata. W momencie, w którym przestałem się mieścić w standardowe rozmiary XL i zakup zwykłej koszuli stał się wydarzeniem, stwierdziłem, że tak dalej być nie może, że to jest zbyt uciążliwe i muszę zeszczupleć. Tak pojawił się pomysł na bieganie. Kolega wyciągnął mnie na 3 treningi i sam zrezygnował, a mi tak zostało do dzisiaj. Bieganie po asfalcie wydawało mi się strasznie nudne. Wymyśliłem sobie, że muszę wziąć udział w biegu terenowym i po 6 miesiącach przygotowań wystartowałem w Biegu Katorżnika.
Jak się skończył ten terenowy debiut?
Obrażeniami. Wprawdzie przeczytałem, że w wodzie, czy w rowach jest dużo konarów i można się pokaleczyć, ale stwierdziłem, że to takie niemęskie nosić nagolenniki jak piłkarz. Gdy uderzyłem się po raz trzeci zmieniłem zdanie. To naprawdę bolało.
Nie zniechęcił się pan jednak?
Po Katorżniku było pół roku przerwy, czyli nic nie robiłem, ale od stycznia następnego roku chciałem znowu pobiec w Biegu Katorżnika. Zamiast tego znalazłem sobie bieg o nazwie Maraton Twardziela w Dziwnowie. Biegliśmy w pełnym umundurowaniu wojskowym z 10-kilowym plecakiem. Do tego była jeszcze atrapa broni. Przebiegliśmy dystans maratonu. Większość trasy prowadziła plażą. Do tego mieliśmy kilka zadań do wykonania. W programie było też pływanie w pontonie po jeziorze. To mi się spodobało, ale pamiętam, że to też bolało. W następnym roku tam wróciłem.
Jak z plaży w Dziwnowie trafił pan na piaski pustyni?
Nie od razu. Najpierw był Bieg Katorżnika o nazwie Ucieczka z Alcatraz. Startowaliśmy z kolegą, połączeni łańcuchem o długości metra. Nawet swoje dziecko namówiłem na częściowy start w tym biegu. Potem zacząłem się rozglądać za jakimś wyzwaniem. Okazało się, że tych biegów terenowych jest niewiele. Chciałem zrobić coś ciekawego na swoje 45. urodziny. Kolega podesłał mi link do Marathon de Sables. Na początku pomyślałem sobie, że to fajny link, fajne zdjęcia, ale nie planowałem udziału. Coś tam zaczęło jednak w głowie kiełkować. Często wracałem do tej strony, oglądałem. W końcu podjąłem decyzję i przez rok się przygotowywałem.
To był kaprys 45-latka i prezent za wcześniejsze lata ciężkiej pracy. Podsumowanie jakiegoś etapu życiowego. Żonie nie powiedziałem, że startuję. Dopiero miesiąc przed startem się dowiedziała. Wyjeżdżaliśmy na narty, a ja nie zabrałem nart ze sobą. Nie mogłem na nich jeździć, w obawie przed kontuzją. I tak się wydało.
Po Maratonie Piasków przyszedł czas na wielki projekt. Cztery pustynie, w sumie 1000 km do pokonania. Skąd wziął się pomysł na takie wyzwanie?
Podczas Maratonu Piasków, gdy siedzieliśmy z Andrzejem Gondkiem na pustyni, rozmawialiśmy z rosyjskim zawodnikiem. On coś napomknął o biegu w Mongolii. Zainteresowałem się. Chciałem, żeby powiedział coś więcej. Tak dowiedziałem się o 4 Deserts. Obejrzałem zdjęcia, stronę. Początkowo Andrzej nie chciał zagłębiać się w ten temat. Mówił, że „żona nie pozwala mu się ze mną spotykać, bo razem wpadamy na szalone pomysły” (śmiech). Po MdS udzielaliśmy wywiadu w TVN i zostaliśmy zapytani, co zamierzamy robić dalej. No i tak jakoś wspomniałem, że jest parę ciekawych opcji. Mongolia na przykład, Chiny, Antarktyda. Potem wysłałem Andrzejowi film. Spodobał mu się i w końcu ustaliliśmy, że to robimy .
Wtedy było Was tylko dwóch, a projekt realizujecie jako czteroosobowy zespół?
Jak już się zapisaliśmy na listę startową 4 Deserts, to okazało się, że podobny pomysł miało dwóch innych biegaczy. Wtedy zupełnie się nie znaliśmy. Skontaktowaliśmy się ze sobą i od tamtej pory funkcjonujemy jako team.
Powodzenia na Gobi!
Rozmawiała Ilona Berezowska