- Wszyscy mają czas, nawet najbardziej zajęci ludzie. Dowodzą tego, chociażby amerykańscy prezydenci czy wybitni managerowie, albo artyści. Jestem człowiekiem bardzo zapracowanym, ale czasu na to, żeby być w dobrej formie, nie może brakować komuś, kto traktuje siebie odpowiedzialnie i na serio - mówi prof. Grzegorz W. Kołodko, stały uczestnik naszego Festiwalu.
Co Pana zainspirowało do rozpoczęcia treningu biegowego?
Regularnie chodziłem na siłownię i dwa razy w tygodniu na basen. Wiosną 1998 r. przyjechałem do Waszyngtonu na zaproszenie profesora Stiglitza, żeby pracować w Banku Światowym. Siłownia banku była otwarta tylko w dni robocze, a ja mieszkałem w samym centrum Waszyngtonu, kilkaset metrów od Białego Domu. Blisko słynnego National Mall i pięknych terenów do biegania. Pięć dni w tygodniu byłem w siłowni, a w weekendy biegałem. Tak to się zaczęło.
Czy długo przygotowywał się Pan do pierwszego maratonu? Gdzie go Pan przebiegł?
Pierwszy maraton przebiegłem w końcu maja 2001 r. Z Waszyngtonu przeniosłem się na wykłady do Yale, potem do Los Angeles i znowu wróciłem do Waszyngtonu do Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Zrezygnowałem z siłowni, tylko czasami wpadałem na basen, ale przez cały ten czas biegałem. Kiedyś przebiegłem po raz pierwszy godzinę i chyba wtedy pojawiła się myśl, że skoro mogę biec godzinę, to mogę biec trzy albo cztery godziny, a może nawet przebiec cały maraton. Ostatecznie nakłonił mnie do tego mój przyjaciel z lat uczelnianych. Kolega na swoje 40. urodziny, postanowił przebiec maraton, co dla mnie było zaskakujące. Pamiętałem go z czasów studiów, jako zwolennika innych atrakcji niż sportowe, ale jak się okazuje ludzie się zmieniają. No i wiosną 2001 r. pobiegliśmy maraton w Toruniu.
Pamięta Pan jeszcze swój czas z Torunia? Był Pan z niego zadowolony?
Takich rzeczy się nie zapomina. Pierwszy maraton to były 4 godziny 9 minut i 6 sekund. Wtedy biegłem nie tyle na czas, ile po prostu chciałem przebiec cały dystans, nie zatrzymując się. Udało się. Przybiegłem w tak dobrej formie, że jakby kazali, to pewnie przebiegłbym drugie tyle. I już kilka miesięcy później, na początku września pobiegłem kolejny maraton w Toronto. Tam zdjąłem z tego czasu ponad pół godziny. To była moja ?życiówka?- 3 godziny 38 minut.
Jest Pan bardzo zapracowanym człowiekiem. Jak udaje się Panu znaleźć chwilę wolnego na bieganie? Czy bieganie pomaga Panu w pracy, czy praca przeszkadza w bieganiu?
To nie jest kwestia czasu. To jest kwestia charakteru i wewnętrznej dyscypliny. Wszyscy mają czas, nawet najbardziej zajęci ludzie. Dowodzą tego, chociażby amerykańscy prezydenci czy wybitni managerowie, albo artyści. Jestem człowiekiem bardzo zapracowanym, ale czasu na to, żeby być w dobrej formie nie może brakować komuś, kto traktuje siebie odpowiedzialnie i na serio.
Nie traktuję biegania jak czasu nieróbstwa, tylko jak czas pracy. Niezależnie od tego, że myśli biegają wraz ze mną i czasami coś mi przyjdzie, czy może raczej przybiegnie do głowy, to bieganie pomaga w koncentracji, uodparnia na stres, redukuje potrzebę snu, odpędza od człowieka choroby. Nie mam żadnych wątpliwości, że nie byłbym tak wydajny ani nie byłbym w stanie tak intensywnie pracować, jak to robię po 120 godzin w tygodniu, gdybym nie biegał, nie pływał i nie dbał o formę fizyczną.
Startuje Pan w maratonach na całym świecie już 12 lat. Który z nich był najcięższy?
Wiedeń, maj 2003 r., czyli już 10 lat temu. Wspominam go dlatego, że był dla mnie dodatkowym punktem programu. W sobotę po południu spotkałem się z papieżem Janem Pawłem II na osobistej audiencji w Watykanie i zaraz potem wracałem do Wiednia. Wieczorem byłem z ówczesnym Ministrem Finansów w operze. Grali akurat Don Carlosa. Był znakomity, ale musiałem wyjść podczas II aktu. Poszedłem do restauracji najeść się fury makaronu, jako że nazajutrz biegłem maraton. Trzeba pamiętać, że to był maj 2003 r. Dyskutowaliśmy różne rozwiązania związane z naszym mającym wkrótce nadejść, przystąpieniem do Unii Europejskiej. Pomimo niedzieli odbyłem szereg spotkań i jeszcze pobiegłem ten maraton.
Było potwornie gorąco, a jak na Wiedeń to nawet powiedziałbym, że był to kataklizm. 32 stopnie w cieniu. Z 11,5tys. zawodników aż 3,5 tysiąca nie dobiegło do mety. Niektórych znoszono nawet na 40. kilometrze na noszach. W takiej temperaturze nie biega się maratonu. W poniedziałek miałem niezłą frajdę występując jako wicepremier i minister finansów w austriackim parlamencie. W maratonie biegł także sekretarz stanu, ale biegu nie ukończył. Spuentowałem swoje wystąpienie w ten sposób, że Polska nie tylko potrafi przygotować strategię zapewniającą osiągnięcia gospodarcze, ale jeszcze jej wicepremier miał czas, żeby machnąć wiedeński maraton.
Jakie są Pana najbliższe plany startowe?
Mam już 39 medali. Ostatni maraton to był Orlen w kwietniu tego roku. Następny maraton to będzie mój jubileuszowy, czterdziesty bieg. Mam taką zasadę, że wcześniej nigdy nie ogłaszam, w czym wezmę udział i zazwyczaj nie biegam na tych samych imprezach. Tym razem zrobię wyjątek i prawdopodobnie pojawię się po raz drugi na Festiwalu Biegowym w Krynicy. Tam pobiegnę swój czterdziesty maraton.
Rozmawiała Ilona Berezowska