FSZP: Piotr Łobodziński co z windami się ściga

W ciągu ostatnich ośmiu lat niemal każdy start kończył na podium. Ciężko trenuje, żeby osiągać takie rezultaty, a nie jest mu łatwo, bo warunki są do tego potrzebne specyficzne. Piotr Łobodziński stał się światowym hegemonem w bieganiu po schodach. Jak zaczęła się ta przygoda i czy można z tego utrzymać rodzinę – opowiedział podczas Festiwalu Biegowego w Krynicy.

W pierwszym biegu w wieżowcu przy Rondzie ONZ w Warszawie zajął 4. miejsce. To dało mu motywację do jeszcze cięższego trenowania. Od 2011 roku 96 razy wygrał, 26 razy był drugi, a 15 razy trzeci. Tylko osiem razy znalazł się poza podium. Jak na 145 startów – to wynik imponujący.

– Gdybym mógł się cofnąć w czasie, to pewnie zostałbym strażakiem. Oni dużo biegają wyczynowo po schodach. Skończyłem finanse i bankowość, ale pracowałem też w muzeum. Teraz jestem trenerem biegaczy, także tych, którzy chcą biegać tylko po schodach – mówił podczas Festiwalu Biegowego Piotr Łobodziński.

Sam mówi o sobie, że ma jakieś specjalne predyspozycje do biegania po schodach, bo lepsi zawodnicy od niego na płaskich dystansach nie mają z nim szans kiedy na horyzoncie pojawiają się drapacze chmur. To ten typ zawodnika, który im bardziej ma pod górę, tym lepiej sobie z tym radzi.

– Na schodach osiągnąłem wszystko co można. Brakuje mi dwóch rekordów tras w Empire State Building i Taipei 101. Te rekordy są bardzo wyśrubowane. Wygrałem wszystkie najważniejsze biegi i najbardziej prestiżowe. Najbardziej lubię się ścigać w Wieża Eiffela. Wygrałem wszystkie pięć edycji tej rywalizacji. Jest fajna, bo biegnie się na zewnątrz. Widać Paryż i są zmienne warunki. Wszystkie biegi skończyłem z czasem poniżej 8 minut. Turystycznie lubię też wracać do Hong Kongu. Niby Chiny, a czuję się jak w Europie. Większość z tych startów, w których biegam to duże aglomeracje. Dużo ludzi z mojej profesji jeździ na Filipiny, a mnie one nie podchodzą. Byłem tam trzy razy i zupełnie nie jest to dla mnie. Słabo wspominam też Bogotę. Nigdy tam nie wygrałem. Nie da się tam rywalizować z miejscowymi zawodnikami. Wszystko przez wysokość. Kończy się tam rywalizację na 2800 metrze. Jest taki Frankie Carreno, który tam mnie zawsze pokonywał. W innych lokalizacjach nie daje mu szans – opowiadał o swoich ulubionych zawodach Łobodziński.

Choć takie rodzaj biegania może wyglądać bardzo niebezpiecznie, to Łobodzińskiego szczęśliwie omijają urazy.

– Jedne zawody pamiętam kiedy biegliśmy w dół. Wtedy odniosłem jedyną kontuzję. Włożyłem rękę w nieodpowiednie miejsce i wybiłem palec, więc i tak bywa. – zaznacza polski biegacz.

Treningi do takiego biegania wcale nie są łatwe, bo choć w Warszawie gdzie mieszka buduje się coraz więcej wieżowców, to ich wysokość nie równa się jeszcze najżywszym drapaczom chmur na świecie. Musi sobie więc radzić po swojemu.

– Najczęściej trenuję w wieżowcach na Rondzie ONZ i w hotelu Intercontinental. Tam mam umowę z ochroną i powtarzam dystans 36 czy 44 piętra kilka razy. Na krótkich dystansach trenuję na Bemowie. Przy Człuchowskiej są takie 12-piętrowe bloki gdzie ścigam się z windą. Często czekam aż jakaś babcia wchodzi z psem i wślizguję się za nią, po czym biegnę po schodach. Jak jestem szybciej od niej to czasem biorą mnie nawet za złodzieja. – wspomina najbardziej utytułowany polski towe runner.

Jak się okazuje podobnie jak w biegach płaskich, także w stairclimbingu ważna jest taktyka. Tym bardziej, że każdy z budynków ma inaczej zbudowane klatki schodowe i w innych miejscach można zyskać albo stracić cenne sekundy.

– Taktyka jest bardzo ważna w takich biegach, szczególnie tych krótkich. Często analizuję trasy, bardzo szczegółowo, nawet patrząc którą nogę postawię na jakim stopniu albo gdzie złapię za poręcz. W Nowym Jorku sprawdzałem pierwszy raz dokładnie trasę dzięki filmowi człowieka, który nagrał trasę z kamery go pro. Ostatecznie on tam szedł pół godziny, a jak niespełna 10 minut, ale miałem szansę dobrze się przygotować i sprawdzić wszystkie detale. – mówi Łobodziński.

Wbrew pozorom znaczenie ma każdy, nawet najmniejszy szczegół. Dodatkowo zwykły śmiertelnik zupełnie nie zwraca na to uwagi, a dla biegaczy po schodach ma to kolosalne znaczenie kiedy klatka jest prawo albo lewo-skrętna.

– Każdy zawodnik ma inną technikę. Ja wolę klatki prawoskrętne, bo jestem praworęczny i wolę tak łapać poręcz. Ostatecznie i tak najważniejsze są nogi. Jakoś wybitnie „nie leży” mi za to klatka schodowa w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Im więcej jest technicznych zakrętów czy poręczy, tym lepiej dla mnie. 10-piętrowy blok pokonuję w 40 sekund. Do 20. piętra mogę ścigać się z windą. Często puszczam windę na piętnaste piętro i biegnę do góry. Kiedy jestem na górze otwierają się drzwi i mogę spokojnie zjeżdżać na dół na następną kolejkę. – opisuje swój codzienny trening Warszawian.

Piotr Łobodziński z biegania po schodach utrzymuje rodzinę i idzie mu całkiem nieźle. Właściwie tylko on i Suzie Walsham z Australii mogą robić to zawodowo. Takie bieganie szczególnie opłaca się kiedy organizatorzy płacą za pobyt i lot. A dzieje się tak bardzo często, bo start Polaka często wiąże się z rekordowymi wynikami. Było ich w historii tak wiele, że nasz rodak zastanawia się czy w rubryce zawód w CV nie zacząć wpisywać TOWERRUNNER

PT