37 km na bosaka. Mój Bałtycki Maraton Brzegiem Morza

  • Biegająca Polska i Świat

Tym razem „wilk morski" i pasjonat biegów ekstremalnych - Mateusz Winiecki z Łodzi, wyjechał do Jastarni, by przeżyć i pokazać piękno Bałtyckiego Maratonu Brzegiem Morza. Obiecywał relację, którą właśnie otrzymałem – Janusz Milczarek, Ambasador Festiwalu Biegów.

Mateusz Winiecki: Kiedy rok temu przeglądałem biegowe strony internetowe, natrafiłem na dwa mega interesujące biegi: na Babią Górę oraz Bałtycki Maraton Brzegiem Morza. Po plaży. Relacje i zdjęcia z poprzedniej edycji kusiły, więc już od listopada zacząłem dopytywać organizatorów tej drugiej imprezy „kiedy kolejna edycja”. Wysłałem im tyle e-maili, że sami odpisali...sms-em. Tak poznałem termin i szczegóły biegu.

Tradycyjnie to ostatni weekend sierpnia. Zapisałem się w 15 minut od momentu uruchomienia zapisów, co jak na mnie przy takich ciekawych biegach jest i tak szalenie długim czasem reakcji.

Przeskakując na chwilę w całej tej pasjonującej opowieści na dzień przed startem - pojawiło się u mnie pytanie, które zadaję sobie zawsze przed każdym biegiem 42+: „Po co ty to robisz, na cholerę ci to!? Nie lepiej zostać w łóżku i wypić piwko czy wyspać się jak masz okazję?” Szczęśliwie takie myśli, jak szybko przychodzą, tak samo znikają w przedbiegowym stresie, który tak uwielbiam!

O godzinie 8:30 podjechałem do Jastarni. Znalazłem szczęśliwie wolne miejsce parkingowe i udałem się odebrać wyprawkę, bo powiedzieć, że to pakiet startowy, to troszkę mało elegancko w stosunku do organizatorów. Bo jeśli w pakiecie jest czapka z daszkiem, kubek, koszulka oraz ogromny ręcznik, to prawie jak mini zestaw na plażę, a nie symboliczny pakiet z gadżetami! Sami przyznacie - jak na kameralny bieg - 210 osób (42km+21km) jest to mega paka! Pewnie nie raz skorzystam z jej zawartośći w życiu codziennym.

Godzina 9:00 – START. Ruszyło około 100 uczestników.

Pierwsze 2,5 km w stronę Helu na wschód i... pierwszy kryzys. Już na… pierwszym kilometrze. Właśnie dociera do mnie, że to 42 km po plazy! To nie jest uliczny czy górski bieg, gdzie kibice, budynki czy pięknie widoki odciągają uwagę od zmęczenia i negatywnych myśli. Tu jest z jednej strony szumiąca woda po sam horyzont (albo i dalej) oraz piasek, lasek, piasek i… tak przez 5 godzin.

Ale nic to, to nie ważne. Trzeba walczyć! Bo maraton to nie tylko bieg, to nie tylko biegnące nogi. To także głowa, która musi myśleć pozytywnie. Nie ma miejsca na chwile słabości. Te zostają na linii startu, a po przekroczeniu mety mogą dopiero wrócić.

Po tym motywacyjnym monologu w myślach - lecę dalej. Nawrotka i biegniemy w stronę Władysławowa. Na 5. kiloemtrze, przy pierwszym wodopoju, postanawiam zrzucić buty. Decyzja trudna, bo dwa tygodnie wcześniej biegałem po plaży zarówno w jak i bez butów, i miałem świadomość, czym może się to skończyć. Jednak ilość piachu, jaka dostała się do moich ciżemek przesądziła o ich porzuceniu i pokonaniu pozostałych 37 km boso.

Biegło się lekko. Przyjemny chłód wody działał rewelacyjnie na stopy, jednak na dłuższą metę organizm nie jest przyzwyczajony do zerowej amortyzacji, co widać na wykresie od trzydziestego pierwszego kilometra - to była walka z własnym ciałem! Ale o tym za chwilę. 

Kwadrans później po maratonie wyruszyła „połówka”. Wiele uczestników tego biegu Nas dogoniło, lekko narzucając tempo, że aż miło było trzymać się takich „zająców”!

Około 21. kilometra zaczęli mnie wyprzedać zawodnicy, który zaliczyli już nawrtokę na 25.kilometrze. Sześciu zawodników biegło w trzech parach i każdy z prowadzących daną parę, okazał się w finalnym zwycięzcą tego pojedynku. Z racji nawrotu była oczywiście okazja spotkać każdego zawodnika i przybić „piątkę”. Wykrzykiwaliśmy słowa otuchy lub podawaliśmy pędzącym do mety orientacyjne miejsca, które zajmują.

Na wielką pochwałę zasługują wolontariusze na punktach odżywczych. Tak ogromnego zaangażowania ze strony dzieci i młodzieży jeszcze nie spotkałem na żadnym biegu. Wolontariusze czekali kilkanaście metrów przed stolikiem i dostarczali wszystko, co mieli. Taki pit stop w ruchu. Chciałem wodę - biegło obok mnie dwóch chłopców i podawało wodę. Dziewczynka chciała dać mi mokrą gąbkę, ja wolałem zmoczyć buffa, to zerwała mi go z głowy i poleciała do miski z zimną wodą, kiedy zapytała mnie „czy mocno wycisnąć czy woli pan ociekającą wodą” uwierzyć nie szło, że taka naturalna uprzejmość i fachowa pomoc może mnie czekać na trasie.

To zasługa wychowania młodzieży w duchu sportowym i chęci niesienia bezinteresownej pomocy oraz angażowaniu się w wydarzenia sportowe. Dla malkontentów stojących z boku, to kilka godzin w słońcu i podawanie wody - dla nich super zabawa i radość usłyszeć podziękowania od biegacza, dla którego kubek wody jest jak zbawienie. Takie rzeczy zostają w głowie na dłużej i gdzieś zaciera się obraz dzieciaków, co wolą siedzieć przed komputerem przez całe dnie. Również Straż Graniczna oraz ratownicy jeżdżący na quadach pytali, czy „wszystko ok” i też podawali wodę i banany.

Kilometry mijały - sił nie ubywało…

Po 25. kilometrze zacząłem w głowie tworzyć strategię na odcinek, który jeszcze przede mną. Postanowiłem przyspieszyć gdzieś w okolicach 30-tki, bo wiedziałem, że wtedy będzie decydujący moment biegu. I właśnie wtedy…. powoli… brak butów zaczął dawać znać o sobie. Zerowa amortyzacja negatywnie odbiła się na kostkach oraz na dolnym odcinku pleców. Wykres z Endomondo ładnie pokazuje, jak ból kostek spowalnia resztę mojego ciała w którym drzemała moc.

Na 38. kiloemtrze musiałem odpuścić i przejść około 300 metrów, by plecy odpoczęły. Na zegarku zostało tylko 4 km, więc nie zwlekając zacisnąłem zęby i rozpocząłem bieg do mety. Chciałem zmieścić się choć w pięciu godzinach. Udało się – 4:55:33!

Radość na mecie i medal wędruje na moją szyję. Parę słów do mikrofonu (jak było, a po co, dlaczego itp.), kilkanaście kubeczków wody i dotarło do mnie, jak bardzo spodenki mokre od fal obtarły mi uda i okolice.... no wiecie. Buty (umyte i spakowane w worek przez młodego wolontariusza!) dostałem do ręki i kaczym krokiem wróciłem do bazy noclegowej.

Prysznic, relaks na plaży ze znajomymi. Po trzech izotonikach - tak, właśnie tych - otrzymuję wiadomość: - Stary, zająłeś 3. miejsce w kategorii wiekowej! Szok, niedowierzanie, miliony pytań bez odpowiedzi. Jak to możliwe, że z tak słabym czasem zdobywam upragnione podium. W tym momencie chciałem serdecznie podziękować Maćkowi Rucie z KB Arturówek (3:46:52, 16. miejsce OPEN, 5. miejsce M40) za przekazanie mi tej informacji.

Od teraz mój weekend nabiera rumieńców!Jest tak mega udany, że spać kładę się o 6 rano. A ogromna radość jeszcze mnie trzyma. Pewnie wróci, jak puchar przyjdzie pocztą.

Podsumowując. Za rok nie wracam (taka myśl na 28 km). Ale taki zastrzyk motywacji sprawia jednoczesnie, że za rok Jastarnia przywita minimum jednego zawodnika ŁÓDŹ RUNNING TEAM.

Ciekawostka: nawet przedostatnia zawodniczka - rocznik 48' zdobywa podium w swojej kategorii wiekowej! I jak tu nie biegać, kiedy takie sukcesy przychodzą?

Kameralny 6. Bałtycki Maraton Brzegiem Morza zupełnie różni się od dużych masowych biegów. Organizacja i przebieg oceniam wzorowo – 6/6. Inaczej się nie da. Rodzinna atmosfera i klimat tworzą aurę zgoła inną niż nasze wyobrażenie o głośnym, tłocznym polskim wybrzeżu. Słoneczna pogoda towarzyszyła przez cały bieg. Oby więcej takich biegów jak ten!. Na kolejną edycję stawię się na 200%.!

Mateusz Winiecki

I mimo, ze relacja jest bardzo osobista, cieszę się, że mogłem ją Wam przedstawić. 37 kilometrów po plaży i bez butów, bez względu na czas - robi wrażenie. Pewnie sam nie chciałbym w taki sposób pokonać tego dystansu!? Sądzę, że bałtycki bieg warto rozpropagować i zastanowić się nad startem. Już dzisiaj, bo zapisy trwają bardzo krótko!

PS. W 6. Bałtyckim Maratonie Brzegiem Morza wystartował również Maciej Ruta - syn Ambasadora Tadeusza - spartathlończyka, ultrasa, a ostatnio uczestnika sztafety biegowej do Watykanu. Jak widać, idzie mocno w ślady ojca!

Janusz Milczarek Ambasador Festiwalu Biegów

Fot. Alicja Niemiec i Maciej Ruta