37. Mainova Frankfurt Marathon - okiem uczestnika. "Warto!"

37. Mainova Frankfurt Marathon okazał się szczęśliwy dla elity. Na niemieckiej ziemi padły: rekord trasy kobiet oraz rekord świata masters w kategorii M40.

Wietrznie, ale szybko we Frankfurcie. Rekord świata!

Postanowiliśmy sprawdzić, czy tak samo dobrze biega się w jednym z największych niemieckich maratonów wszystkim zawodnikom. O tym, czy warto wybrać się akurat do Frankfurtu opowiada Tomasz Ploch, który… też zresztą pobił rekord, ustanowił nową „życiówkę”.

– Dlaczego wybrałeś Mainova Frankfurt Marathon?

–  Cztery lata temu, gdy zaczynałem biegać, wybrałem się na weekend do Frankfurtu. Od znajomych dowiedziałem się, że jest organizowany maraton. Przeglądając informacje odkryłem, że dzień przed głównym biegiem odbywa się Brezellauf – bieg na 5 km, po którym zamiast medalu dostaje się precla. Po przebiegnięciu tych 5 km miałem zakwasy i pomyślałem sobie, że ludzie, którzy biegają maratony, muszą mieć coś z głową...  Od tamtej pory ukończyłem kilka maratonów i ultra, a moje zdanie na temat długodystansowych biegów radykalnie się zmieniło. Maraton we Frankfurcie wybrałem więc nawiązując do tamtego wydarzenia i śmiejąc się ze swojej ówczesnej opinii na temat długich biegów.

– Chciałeś sobie coś udowodnić? Miałeś konkretny plan na ten bieg?

– Zapisałem się całkiem spontanicznie dwa tygodnie temu, dwa tygodnie po Silesia Maratonie. Planowałem weekend we Frankfurcie, a data zawodów wpasowała się w moje zamierzenia, więc z przyjemnością to połączyłem. Plan na bieg był taki, jak na każdy wcześniejszy: biegnę dla siebie i przyjemności… Chociaż medale też są spoko (śmiech).

– Warto było wybrać się tak daleko na maraton?

– Tak. Wyróżnia go bardzo dobra organizacja, począwszy od imprez towarzyszących, przez punkty odżywcze, po atmosferę. Praktycznie nie było miejsca bez kibiców, a co kilka kilometrów zespoły z muzyką na żywo. Jedyny minus to panująca pogoda. Przeszywający wiatr i stosunkowo niska temperatura, około 9 stopni. Polecam Frankfurt na debiut albo poprawę czasu.

– A jak oceniasz trasę?

– Trasa Frankfurt Marathonu należy do bardzo płaskich. Można ją porównać do maratonu wrocławskiego. Co 5 km ustawione zostały punkty odżywcze z wodą, izo, bananami i żelami. Na 31 km było też piwo bezalkoholowe. Biegliśmy przez starówkę oraz nową cześć Frankfurtu. Niemal na każdym metrze trasy stali kibice, którzy zagrzewali do jeszcze szybszego biegu. Było tez wiele zespołów grających muzykę na żywo, od rockowej po klasyczne niemieckie „umpa, umpa”. Meta mieści się na terenie targów i wbiegnięcie tam też robi mega wrażenie. Uważam, że trasa została bardzo dobrze przygotowana. Biegnie się po dwóch stronach rzeki Men. Nie ma znaczących przewyższeń, a sama trasa jest tak szybka, jak obiecuje organizator.

– Czym się różni bieganie maratonów w Polsce i w Niemczech?

– To moje trzecie zawody w Niemczech i mogę powiedzieć, że bieganie tam różni się dwoma aspektami. Po pierwsze: kibice. Są na całej trasie, krzyczą, tańczą, ustawiają własne punkty nawodnienia i są serdecznie nastawieni do osób, które walczą. Druga sprawa to pakiet startowy. W Niemczech w ramach pakietu otrzymuje się minimum: woda, pamiątkowy numer startowy i agrafki (plus, oczywiście, wszystkie świadczenia na trasie). We Frankfurcie organizator dodał jeszcze pastę do zębów i odżywkę do włosów. Dodatki, takie jak koszulka, są zwykle płatne. Posiłek po biegu to zazwyczaj woda, piwo bezalkoholowe i kawałek ciasta. A poza tym to nie różnią się niczym...

– Planujesz kolejne maratony w Niemczech?

– Pewnie! Chciałbym przebiec Berlin i Monachium. Jeśli znajdę jeszcze coś interesującego, też może się wybiorę. Poza tym, w planach jest Mozart 100 w austriackim Salzburgu.

– W takim razie życzymy powodzenia i trzymamy kciuki!

rozmawiała Katarzyna Marondel