Uczestników czwartej edycji Ultramaratonu Bieszczadzkiego straszono najpierw śniegiem, później deszczem. Natomiast aura zaskoczyła wszystkich: było idealnie. Nie za ciepło, nie za zimno, bez opadów i z przejaśnieniami. Nic tylko biec… i uważać na błoto. Bo to ono okazało się największą zmorą uczestników biegu.
Zapytani na mecie o trudności na trasie, wszyscy zgodnie odpowiadali: błoto na zbiegach. Nawet Bartosz Gorczyca, który kolejny raz zwyciężył w jesiennym biegu OTK Rzeźnik tłumaczył swój czas (4:12:14), odrobinę gorszy niż przed rokiem, błotem na trasie:
– Trasa troszkę zweryfikowała czas, błota było znacznie więcej niż przed rokiem. Rok temu trasa była szybsza, dzisiaj trzeba było się ślizgać – mówił na mecie zwycięzca, który do swojego ubiegłorocznego zwycięskiego czasu stracił dzisiaj 4 minuty. – Dyspozycja też nie była idealna, na pewno byłem gorzej przygotowany niż w zeszłym roku. Doszedł też motyw wyprzedzania biegaczy z połówki. Właściwie to z jednej strony ułatwia, bo się ich goni, ale z drugiej trzeba ich mijać a ja nie lubię się tak przepychać. Na to traci się siłę i czas – wyjaśniał Gorczyca, nawiązując do debiutującego w tym roku Półultramaratonu. – Sam też popełniłem błąd w zakresie odżywiania.
Jako drugi na metę wbiegł zwycięzca tegorocznego Rzeźnika (w parze z Piotrem Hercogiem) - Miłosz Szcześniewski. Do Gorczycy stracił ponad osiem minut (4:20:24). Jak przyznał, Bartek zniknął mu z pola widzenia już koło 14. kilometra trasy.
Trzeci zameldował się Robert Faron (4:26:02), który… spóźnił się na start. Wyruszył z kilkuminutowym opóźnieniem i gonił stawkę biegaczy. Jak głoszą nieoficjalne plotki, zawodnik po prostu zaspał.
O ile wśród panów nie było zaskoczenia, bo lider biegu nie zmienił się przez całą długość trasy, to u pań nastąpiło kilka przetasowań. Ostatecznie zwyciężyła tegoroczna wicemistrzyni Polski w górskim biegu długodystansowym Ewa Majer, która na mecie pojawiła się z czasem 5:05:32. Druga była Edyta Lewandowska (5:10:06) a trzecia - Paulina Wywłoka (5:21:35).
A jak bieg oceniali ci, którzy startowali w nim po raz pierwszy?
– Rewelacja! Ale dało w kość – mówił Marek Podolski. Zapytany, co było tak rewelacyjnego w biegu, odpowiedział natychmiast: – Trasa, widoki, ludzie, organizacja… wszystko! No, błoto nie było takie rewelacyjne. Na zbiegach w błocie trzeba było bardzo uważać… Ale jestem zadowolony z wyniku, udało mi się pobiec lepiej niż planowałem. I to o 1,5 godziny.
– To mój drugi bieg ultra, pierwszy bieszczadzki. Dopiero zaczynam. Tutaj mi się bardzo podoba. Świetna organizacja i cała otoczka – oceniła Katarzyna Falkowicz. – Najtrudniejsze były zbiegi i wejście na Hyrlatą.
– Najtrudniejszy był dla mnie asfalt… – powiedział za to Bartek Gorczyca, zaskakując wszystkich. – Chociaż dzięki niemu kilometry szybciej uciekały. No i podejście na Jasło było trudne, bo ostatnie.
W rozegranym po raz pierwszy Półultramaratonie (26 km) zwyciężył Kacper Piech z czasem 2:11:47. Drugi był Tomek Koczwara (2:17:45) a trzeci Marcin Węgiel (2:29:17). Podium pań na tym dystansie to: Edyta Bartela ( 3:04:21), Justyna Balczewska (3:07:41) i Magdalena Bruzgo (3:15:11).
Zwycięzcą Ćwierćultramaratonu (14 km) został Tomasz Gawroński (1:06:06), drugie miejsce zajął Mateusz Krawiecki (1:09:20), trzecie Mariusz Dziedzic (1:09:21).
Wśród kobiet najszybsza była Gabriela Rolka (1:26:54), jako druga na mecie zameldowała się Agnieszka Mercik (1:31:23). Podium uzupełniła Weronika Kuncewicz (1:32:13).
Jednym z największych zaskoczeń biegu okazał się dwunastoletni zawodnik Maciej Szybiak, który przebiegł Ćwierśultramaraton towarzysząc tacie. W swoim debiucie osiągnął zaskakując czas 1:44:58. Czyżby rósł zwycięzca przyszłych edycji kultowych bieszczadzkich biegów?
Pełne wyniki - TUTAJ.
KM
fot. Maraton Bieszczadzki