Przed kilkunastoma dniami jeden z najlepszych polskich handbikerów Arkadiusz Skrzypiński wziął udział w najdłuższym jednodniowym wyścigu w Europie. Liczącą 542 km ?Próbę Wytrzymałości? z Trondheim do Oslo ukończył w czasie 17 godzin.
Poszczególne etapy swojego pobytu w Norwegii p. Arkadiusz opisał na swoim blogu. Swoimi przemyśleniami podzielił się także z czytelnikami naszego portalu. Miłej lektury!
Arkadiusz Skrzypiński: Do norweskiego Styrkepr?ven (Próby Wytrzymałości) kolarze przygotowują się cały rok. A jest do czego, bo to najdłuższy jednodniowy wyścig w Europie, 542 km z Trondheim do Oslo. Ja na sam pomysł udziału wpadłem trochę ponad pół roku temu. Jak z wieloma rzeczami w życiu pomyślałem: ?A co mi tam, się zrobi?.
Trenowałem normalnie, jak zawsze, nic specjalnego pod ten wyczyn. W ciągu kilku ostatnich tygodni ścigałem się w Pucharach Świata UCI we Włoszech i w Hiszpanii (jedno podium w czasówce i dwa piąte miejsca). Przypadku tutaj nie było. Wszystko było zaplanowane przez dr Jacka Świata z OrmaSport, a dedykowane testy przeprowadzone przez Centrum Diagnostyki SportowejDIAGNOSTIX w Wiśle. Wiedziałem, że wszystko gra. Wróciłem do Szczecina, pranie, pakowanie i jazda do Norwegii.
Przygotowany do wyjazdu byłem. Komu można ufać bardziej niż najbliższym? Zatem ojciec został kierowcą, a Agnieszka Turoń, która zarazem jest jedną z najlepszych fizjoterapeutek w kraju (daję głowę, że to prawda) myślała o całej reszcie. Dzięki temu do zespołu dołączyła również Grażyna Pokomeda, również świetna fizjoterapeutka ze szczecińskiego MOSiR.
Czwartek, podróż
Niemieckie Sassnitz, tam prom już czekał (dlaczego ze Świnoujścia jest 3 razy drożej?). Śniadanie w domu najlepszych przyjaciół na środku pola golfowego w szwedzkim Malmoe. Ze Szwecji pochodzi odporny na wodę, kurz i chyba wszystko inne Sony Xperia Z. I tam właśnie zostałem w niego zaopatrzony (plus bardzo ciekawy zestaw słuchawkowy). Po kilku dniach myślę, że nic lepszego na rynku nie znajdziecie. Podróż była daleka, przenocowaliśmy 800 km dalej, w górach, w okolicy norweskiego Lillehammer.
Piątek, dzień przed startem
Dojechaliśmy do Trondheim. Moje urodziny. Na facebooku sypnęło życzeniami, ale na prawdziwe ?atrakcje? czasu nie było. W zwykłej włoskiej restauracji dostałem chyba najwyższy w życiu rachunek za prawie nic (Norwegia to naprawdę drogi kraj). Odprawa przedstartowa, odpoczynek.
Sobota, dzień startu
Urodziny mojej mamy. Zatem konieczny telefon do Polski, życzenia. Potem już sprawdzamy prognozę pogody i nie jest źle. Od rana nie pada, w ostatniej chwili zmieniam zdanie i jadę tylko w ciepłej odzieży Craft, nic na deszcz. Godzina 10, start w ostatniej chwili (jest wiele fal zawodników, pierwsi ruszyli już w piątkowy wieczór). Nie wyjechaliśmy nawet za miasto i Errol Marklein (jeden z uczestników) łapie kapcia, tracimy pierwsze minuty. Mijają następne minuty i zaczyna padać deszcz. Za nami jadą auta, czyli jest serwis, możemy się przebrać. Na następnym postoju dalej pada, podbiega do mnie Grażka i mówi, że auto jest zepsute, a ona dojechała autostopem do team?u Lars?a Hoffmann i ma przy sobie jedynie jeden mój plecaczek z ciepłymi rzeczami i część moich suplementów. Chcę się wycofać i zawracać, ale słyszę, ?że sobie z autem poradzą, mam jechać dalej?.
Mijają następne godziny i dowiaduję się, że auto jest zepsute na amen i trzeba czekać do poniedziałku. Znów chcę się wycofać i zawracać, ale głos rozsądku (Grażka) mówi: ?- Co to zmieni? Jedź dalej? No i tak jechałem bez dokumentów, pieniędzy, niczego (Grażka tylko w tym co stała) w stronę Oslo (a mówili mi że ten wyścig jest wyjątkowy, że się startuje, a potem ma się czas tylko dla siebie. Teraz już wiem, że to nieprawda, rozmyślałem o wszystkim, np. jak przeżyć kilka dni w Oslo bez wózka, czy kul do poruszania).
Pierwszych 180 km prowadziło pod górę. Ciągły deszcz, zimno. Musiałem trzymać tempo, aby nie wychłodzić organizmu, nie wykonywać zbędnych ruchów, oszczędzać maksymalnie energię. Dzięki temu pierwszy dojeżdżałem do ?pit-stopów?, mogłem jedynie zmienić termiczną bieliznę, założyć mokrą kurtkę i jechać dalej. Grażka robiła co mogła. I jechałem, jechałem, czułem się bardzo dobrze. Niemcy również pomagali, ?specyficznie? motywowali. Musiałem trzymać się doświadczonego Lars?a i jego team?u. W samochodzie jechała Grażka i mogła mi co jakiś czas podawać napoje i jako zbilansowany posiłek MonaVie RVL (to działa!). Niestety energetyki EMV zostały w moim aucie. Ale była i dobra wiadomość. Dzięki przyjacielowi w Szwecji, przez Polskę, ..., kolegę kolegi udało się znaleźć kogoś w Trondheim kto postara się naprawić samochód w sobotę (PZU kazało czekać do poniedziałku). No i udało się! Auto było 200 km dalej, ale ruszyło w moją stronę.
Po 200 km zostałem sam. Wszyscy się wycofali, przegrali z wychłodzeniem organizmów. Na przykładzie Lars?a widziałem jak mało wesoło to wygląda, jak człowiek przestaje sensownie myśleć. Dalej padało, zaczynała się noc, znaki informujące o łosiach, las, a moje lampki również zostały w aucie (specjalne szkła na noc Rudy Project również). Była już niedziela, prosiłem aby przez telefon przekazać życzenia mojemu ojcu, bo tym razem były już jego urodziny.
Policja dostała kilka zgłoszeń, że coś niewiele odstającego od asfaltu, nieoświetlonego jedzie po drodze krajowej numer 6. Skontaktowali się z organizatorami, oni wiedzieli, że to musi być handbike, skontaktowali się z Errol?em, który odnalazł mnie na tej drodze w tym samym czasie co policja. Założyli mi swoje oświetlenie, policja była zadowolona, ja czułem się dobrze, pojechałem dalej.
O 2:45, po 17 godzinach (z czego jakieś 15 padało, a te zimne krople raniły twarz, sprawiały ból), na 355 km dojechałem do stacji benzynowej w Lillehammer (tam gdzie w 1994 odbyła się zimowa olimpiada), czułem że zaczynają się poważne kłopoty. Nie miałem siły wysiąść z handbike i iść do toalety. Bolały mnie nadgarstki, łokcie, mięśnie piersiowe (sztywne ?tape?y? też zostały w aucie, byłem zmarznięty (w nocy miałem kłopot z ocenieniem, czy jest płasko, czy lekko pod górę, prawdopodobnie źle dobierałem przełożenia), pojawiły się obtarcia. Errol, szef wyprawy prosił mnie abym już zakończył, że zostałem sam, dojechałem najdalej, że cena jest zbyt wysoka, że do mety w Oslo zostało mi jakieś 7 godzin. Posłuchałem się (ale gdyby mi powiedział: ?- wsiadaj i jedź dalej.? pewnie bym pojechał).
W ciągu następnych minut ?dogonił? mnie mój ?team? ze wszystkim co jest/było potrzebne. Wsadzili mnie w samochód i zawieźli do hotelu w Oslo. Mety nie zobaczyłem. Pierwsza myśl była taka, że na rower nie wsiądę przynajmniej tydzień, ale już po paru godzinach czułem się dobrze. Wybraliśmy się na spacer pod siedzibę króla Norwegii. W drodze powrotnej już żałowałem, że nikt mnie nie kopnął w tyłek i nie kazał jechać dalej.
Zakończenie
Po powrocie dzięki pomocy Kliniki Nefrologii, Transplantologii i Chorób Wewnętrznych PUM i Samodzielnej Pracowni Fizjoterapii i Odnowy Biologicznej udało się zrobić błyskawiczne, kompleksowe badania, sprawdzić jakie spustoszenie nastało w organizmie. Muszę się szybko regenerować, bo już za parę dni wyjeżdżam do niemieckiego Heidelbergu, gdzie jest szansa na pobicie rekordu świata na dystansie maratonu.
Do Norwegii wrócę, zadania nie wykonałem. Do przejechania było 542 km, nie mniej. Wrócę za kilka lat i będę jeszcze lepiej przygotowany. Ale i tej wyprawy nigdy nie zapomnę. Dziękuję swoim sponsorom, dziękuję tym którzy tak bardzo wspierali mnie w Norwegii, Agnieszce, Grażce i tacie.
Człowiek może się lepiej poznać. Kolejny raz przełamałem swój organizm, teraz będzie mi łatwiej, bo jest coraz mniej rzeczy niemożliwych.