Biegi skyrunningowe stają się coraz trudniejsze. Nie tylko rośnie suma przewyższeń, jaką pokonują ultramaratończycy, ale też trasy biegów leżą coraz wyżej. W tegorocznym kalendarzu Skyrunningu pojawił się Yading Skyrun, 30-kilometrowy bieg z metą na wysokości 4000m. Coroczny Everest Marathon rozpoczyna się na wysokości ponad 5000m.
Ale nie trzeba biegać na tak ekstremalnych wysokościach, by odczuć na sobie skutki wysiłku w górach. O to, jak sobie z tym poradzić, jak się przygotować i jak rozpoznać, że czas zakończyć bieg, zapytaliśmy Annę Czerwińską, zdobywczynię sześciu ośmiotysięczników i Korony Ziemi, która właśnie planuje kolejną wyprawę na K2.
Ma pani ogromne doświadczenie w wysokich górach. Wiem, że chociaż nie działo się to w ramach żadnej oficjalnej imprezy biegowej, czasami pokonywała pani dla przyjemności dystans maratonu w takich warunkach. Na co musi się przygotować biegacz, który wybiera się w wysokie partie gór?
Anna Czerwińska: Każdy, kto wybiera się w wysokie góry, a zwłaszcza biegacz, który będzie tam przecież podejmował wysiłek, musi być świadomy zmian, jakie zachodzą w organizmie. Im wyżej idziemy, tym mniej tlenu mamy do dyspozycji, ciśnienie parcjalne tlenu jest coraz mniejsze. Organizm zaczyna odczuwać brak tego życiodajnego gazu. Ma to bardzo różne oblicza. Przede wszystkim, tkanki ulegają zakwaszeniu. To się nazywa hipoksją. Tkanki w takich warunkach mają tendencje do puchnięcia i do zatrzymywania wody.
Czy to dotyczy każdego?
Intensywność objawów jest kwestią indywidualną. Nie mówię o sytuacjach skrajnych, takich jak obrzęk mózgu, ale o takich codziennych objawach wysokości, jak ból głowy, zawroty głowy, mdłości. Biegaczom na pewno doskwierają tzw. „ciężkie nogi”. Chciałoby się pobiec rześko, jak ten wróbelek, a tu się po prostu nie da. Ciągniemy się w tempie 80-latka. A to wynika właśnie z braku tlenu, wody w tkankach i upośledzonym krążeniu. Choćby nie wiem, jak dobre były kogoś normy wydolnościowe, oddechowe, to w jakimś stopniu zawsze to odczuje.
Jak się na to przygotować?
Jeśli ktoś przymierza się do maratonu na wysokości 4000m lub zamierza wbiec na jakiś 6-tysięcznik, to musi mieć świadomość, że to nie będzie tak łatwo, jak na dole. Przygotowanie do takie biegu polega na aklimatyzacji.
Jak ta aklimatyzacja powinna przebiegać?
Trzeba przyjechać wcześniej. Wejść np. na 3000m, przenocować, zejść na dół. Drugi raz przenocować na 3000m. Organizm musi dostać czas, żeby się przygotował do ograniczonych zasobów tlenu, czyli wyprodukował więcej czerwonych krwinek. Ten proces jednak nie zachodzi tak błyskawicznie, jak niektóre niedozwolone formy dopingu typu transfuzja. Wymaga czasu. Przed ważnymi zawodami dobrze jest potrenować tam, gdzie ta wysokość jest większa, od naszej codziennej np. w Meksyku, który leży na wysokości ponad 2000m. To wystarcza, żeby organizm rozpoczął produkcję krwinek.
Ile powinna trwać aklimatyzacja przed biegiem?
Zależy do czego się przygotowujemy, co chcemy osiągnąć. Gdy w grę wchodzi wyprawa typu ośmiotysięcznik bez tlenu, to co najmniej miesiąc trzeba poświęcić na wędrówki między obozami i bazą. Uznajemy, że w końcu po spędzeniu nocy na 7400m i zejściu do bazy, jesteśmy gotowi na 8000m. Przy biegu na wysokość 3500m nie jest to aż tak czasochłonne. Wystarczy wycieczka lub przebieżka na wysokości 2000m. Musimy też poznać swój organizm w górach, bo każdy reaguje inaczej.
Czy każdy może pokonywać takie wysokości?
Uważam, że tak. Oczywiście nie wtedy, gdy ma jakieś dolegliwości typu niewydolność oddechową. Na pewno palacz, który przez 20 lat wypala 40 papierosów dziennie, może mieć problem. Jeżeli jednak nie ma poważnych chorób oddechowych, wad krążeniowych, jakiegoś nadciśnienia, to jest to dostępne dla każdego.
Na Kilimandżaro prowadziła pani grupę osób po przeszczepach. Czy występowały u nich problemy zdrowotne?
Pojawiały się, ale zupełnie nie miały związku z naszą wspinaczką. Były wynikiem ich stanu zdrowia po przeszczepie. Pojawiały się jakieś tam dermatologiczne dolegliwości. To była grupa o specyficznych problemach zdrowotnych i braliśmy to pod uwagę przed wyprawą.
Biegacz, zwłaszcza na długim dystansie jest w stanie wiele znieść. Taki wysokogórski ultramaraton zawsze wiąże się bólem i dolegliwościami. Po czym poznać, że dzieje coś złego i nasze dolegliwości wykraczają poza normę?
Na pewno powodem do niepokoju jest ostry ból głowy, taki migrenowy. Druga rzecz to wymioty. One się oczywiście zdarzają w czasie biegu, ale ja mówię o sytuacji, gdy stają się uporczywe. One się czasami łączą z niechęcią do jedzenia. Naturalnie nikt, kto po raz pierwszy znalazł się powyżej 3000m, nie odczuwa jakiejś ogromnej żarłoczności, ale objawem groźnym jest jadłowstręt. Alarmujące powinno być także jakieś ponad normę odczuwane zmęczenie. Nie takie, które jest zadyszką biegową, tylko raczej takie, przy którym po każdym kroku musimy odpoczywać. To jest indywidualne odczucie. Każdy wie, kiedy to zmęczenie jest typowe, a kiedy dzieje się z nim coś innego niż zazwyczaj.
Skąd wiadomo, że objawy, które nas męczą, to już choroba wysokościowa?
Oczywiście prawdziwa choroba wysokościowa jest nie do przeoczenia. Pokasływanie aż pojawienia się pienistej śliny z krwią, obrzęk mózgu, przy którym zupełnie tracimy orientację i pamięć. Zaczynamy mieć kłopot z odpowiedzią na pytanie, co ja tu robię i skąd się tu wziąłem. To już są przypadki ekstremalne i skrajne. Na ogół zdarzają się na bardzo dużych wysokościach. Chociaż przyznaję, że raz się z tym spotkałam na wysokości 3500m. Co dziwniejsze, sprawa dotyczyła młodego, wysportowanego, silnego mężczyzny. Zresztą tacy, najłatwiej padają ofiarą choroby wysokościowej. Duże, wytrenowane mięśnie mają duże zapotrzebowanie na tlen. Ultramaratończycy, himalaiści itp. zazwyczaj nie są duzi. To szczupli ludzie o nierozbudowanej muskulaturze, chociaż o silnych mięśniach.
Rozmawiała Ilona Berezowska