Darka Laksy 7 maratonów na 7 kontynentach dla 7 szkół. „Chodzi u uparte dążenie do celu”

Dariusz Laksa to niezwykły człowiek, dla którego nie ma rzeczy niemożliwych. Postanowił swoim bieganiem pomóc innym, spełniając przy tym własne marzenia. Chce przebiec siedem maratonów na siedmiu kontynentach, żeby wspomóc siedem szkół podstawowych w Bytomiu, z którego pochodzi. Nie bierze pod uwagę możliwości niepowodzenia, bo nieustępliwość to najważniejsza cecha sportowca.

Spotykamy się na rozmowie w szkole, gdzie na wstępie dostaję klapki – Darek prowadzi właśnie zajęcia na basenie, więc jeśli chcę zadawać pytania, muszę zmienić buty. Godzinę później rozmawiamy nadal… w lesie, gdzie Darek biega z młodymi lekkoatletami. Bo o swoich pasjach:  bieganiu  i uczeniu może mówić godzinami. Nawet, jeśli za kilka godzin rusza do stolicy, skąd poleci do Afryki, żeby w poniedziałek 24 lutego przebiec maraton na Saharze…

Czym się zajmujesz na co dzień i skąd wzięła się twoja pasja biegania?

Obecnie jestem nauczycielem w szkole, w której rozmawiamy – Szkole Podstawowej nr 54 im. Wacława Kuchara w Bytomiu-Miechowicach. Jestem jej absolwentem i w zasadzie tutaj szesnaście lat temu zaczęła moja przygoda z bieganiem. Mój wuefista zauważył, że jestem w tym dobry i był w stanie umiejętnie mnie pokierować, tak, żebym się w tym zakochał. Jak widać, do dzisiaj mi to zostało.

Jakie masz osiągnięcia?

Myślę, że to, co najlepsze dopiero przede mną. Zdobywałem medale podczas Mistrzostw Śląska, byłem w pierwszej dziesiątce Mistrzostw Polski – jeszcze za  juniora, na bieżni. Od kilku lat przerzuciłem się na biegi długie. Udało mi się zająć miejsce w dziesiątce podczas Mistrzostw Polski w Półmaratonie. Ale największym sukcesem chyba było włączenie do kadry narodowej w biathlonie letnim i zdobycie Pucharu Polski.

Dlaczego wybrałeś akurat bieganie?

Z prostej przyczyny: to, co wypracuję na treningu, jest moje, nikt mi tego nie zabierze. Wcześniej próbowałem sił w grach drużynowych i nie było to moim konikiem. Mimo mojego zaangażowania, zawsze liczyła się drużyna… Postanowiłem pracować na swój garnuszek i to się opłaciło. Myślę, że trenowanie sportu indywidualnego bardzo pomaga w kształtowaniu swojego charakteru, osobowości i nieustępliwości w dążeniu do celu.

Uprawiasz inne sporty czy jesteś wierny tylko bieganiu?

Nie, nie, ja robię praktycznie wszystko. Latam na paralotni, pływam, jeżdżę na rowerze… Kiedy tylko mogę, spędzam czas aktywnie. Wczoraj na przykład byłem na nartach w Istebnej. Prowadzę też szkółkę narciarstwa biegowego.

Ale zawodowcem jesteś tylko w biegach?

Na takim poziomie tak. Ale trudno powiedzieć czy jestem amatorem czy wyczynowcem. Na pewno wyczynowo sportu nie uprawiam, na treningi chodzę w ramach czasu wolnego, jeśli mam na to siły po całodniowych zajęciach. Aczkolwiek jest to też trochę więcej niż sport amatorski, bo pracuję systematycznie na to, co osiągam.

To pytanie musi w końcu paść - jaka jest twoja życiówka?

Tak naprawdę maraton ścigając się biegłem tylko raz, w październiku ubiegłego roku. Wybiegałem 2:43, ale pierwsza połowa była w 1:16. A w półmaratonie mam czas 1:09:30.

Skąd wziął się projekt 7K 7M 7S?

Projekt właściwie wymyśliłem w ciągu godziny, wracając od przyjaciół z Częstochowy. Przyjaciel pokazał mi ciekawy maraton, który znalazł w internecie – na Saharze. Zapytał, czy będę w stanie z nim pobiec, asystować mu. Zgodziłem się. Niestety, poukładało się tak, że on nie biegnie. Potem wymyśliłem projekt 7 Kontynentów i znalazłem maratony, które dały się poukładać tak, żebym był w stanie przebiec je w ciągu roku. Po jakimś tygodniu wpadłem na pomysł, żeby połączyć to z akcją charytatywną, żeby to nie było tylko spełnianie moich ambicji i marzeń. Postanowiłem wybrać siedem szkół, po jednej na każdy maraton i postarać się o wsparcie materialne od sponsorów.

Jak to działa? Przychodzisz do takiego sponsora i mówisz „Dzień dobry, Darek jestem, ja przebiegnę maraton na Saharze, a pan za to zasponsoruje moją szkołę”?

No nie do końca. Mamy takie realia, że firmy niechętnie wchodzą w coś, w czym nie widzą czegoś w zamian. To zależy od prezesów, czy zechcą wysłuchać, co mam do zaproponowania. Na szczęście są firmy, które wchodzą w projekt i to czasem bez oczekiwań – bez eksponowania logo, mówienia o nich. Po prostu widzą fajny cel, dają pieniążki, a te pieniążki dają mnie szansę powodzenia projektu. Na przykład Intersport funduje sprzęt sportowy dla jednej ze szkół. Poza tym trzeba pukać do drzwi, czasami po trzy razy do tych samych, ale liczy się nieustępliwość. Tak jak w sporcie indywidualnym, chodzi o uparte dążenie do celu. Myślę, że w ten sposób można wszystko osiągnąć.

Które maratony wchodzą w skład projektu?

W piątek wylatuję do Algierii (rozmawialiśmy w czwartek – red.) i zaczynam maratonem przez Saharę. Następny maraton biegnę 6 kwietnia w Bratysławie, bo chciałem, żeby ten europejski też był poza granicami Polski. Kolejny maraton, który mam już opłacony, będzie w Vancouver w Ameryce Północnej – 4 maja. Później kolumbijska Bogota, po której przeniosę się do Azji, gdzie 31 sierpnia biegnę w Sapporo.

Na dzisiejszy dzień tyle mam opłacone. Obecnie czekam na decyzję sponsorów co dalej, ale myślę, że uda się zebrać pieniążki na kolejny maraton w Sydney z końcem września. I w zasadzie połowę kosztów projektu pochłania maraton na Antarktydzie – w listopadzie bądź lutym przyszłego roku. Jest sporo chętnych i trudne warunki, na start trzeba długo wyczekiwać w Chile. Stamtąd transportuje się zawodników na Antarktydę dopiero, kiedy są odpowiednie warunku do startu. Czeka się na przykład 3 tygodnie.

Jakie wyniki chciałbyś osiągnąć?

Projekt obejmuje dwa najtrudniejsze maratony – pierwszy i ostatni – w zasadzie są na zaliczenie. Pozostałe chciałbym przebiec poniżej 3 godzin. Jest też połączone ze wstąpieniem do klubu Siedmiu Kontynentów, który zrzesza tylko 51 zawodników na świecie, w tym czworo Polaków. Trzeba przebiec maratony na siedmiu kontynentach. Można to zrobić w ciągu całego życia, ale ja sobie założyłem, że chciałbym to zrobić w rok.

Co wiesz o swoim pierwszym maratonie, na Saharze?

Maraton odbywa się od 14 lat. Część dochodu jest przeznaczona na „Saharzan”, uchodźców, którzy od wielu lat zamieszkują teren pustynny w stworzonej osadzie. Jego trasa prowadzi z Maroka do Algierii. Jest sporo piasku, trochę dróg szutrowych.

W jaki sposób przygotowałeś się do tak trudnych zawodów?

Przygotowanie nie były zbyt górnolotne. Starałem się po prostu systematycznie biegać.  Chociaż na co dzień uczę w szkole, w kolejnej prowadzę zajęcia z piłki siatkowej, do tego mam zajęcia w przedszkolach, do tego szkółkę narciarską w weekendy, ułożyłem cykl systematycznych treningów. Ale biorąc pod uwagę nasze warunki klimatyczne i 25 stopni, które mnie czeka na Saharze, to i tak się nie przełoży. Najważniejsze to pobiec równo i dać radę. Zawsze powtarzam, że ból przemija, chwała pozostaje i tego się będę trzymał.

Czy ten start wymaga drogiego i specjalistycznego sprzętu?

Na szczęście udało mi się pozyskać sponsora. Firma Asics chce długoterminowo ze mną współpracować, również w kolejnych projektach. Będę więc zaopatrzony w sprzęt wysokiej jakości, który zabezpieczy przede wszystkim nogi ale i pozostałe części ciała. Na każdy maraton będę miał przygotowaną specjalną koszulkę z logo projektu. Pierwszą z nich, żółtą, w której wystartuję na Saharze zamierzam przeznaczyć na licytację dla fundacji, która zbiera fundusze na rehabilitację dla Olka.

Olek to mój kolega trenujący sztuki walki, który miał wypadek podczas treningu i doznał uszkodzenia rdzenia kręgowego. Wiele tygodni leżał sparaliżowany, jednak rehabilitacja daje cudowne efekty Olek już wstaje i się porusza, choć jego ruchy są niezgrabne, wszystkiego uczy się od początku.  Kiedyś wspólnie  z nim przebiegłem jego pierwszy w życiu półmaraton – Bytomski.

Masz swój sztab, ekipę techniczną?

Niestety, tu jest problem. Na dzień dzisiejszy na wszystkie maratony wybieram się sam. Mam ludzi, którzy za własne pieniądze chcieliby się ze mną zabrać do Japonii i tam mnie wspierać. Jednak poza tym jestem sam, bo każda dodatkowa osoba zwiększałaby koszt wyprawy. Chce też pokazać, że wcale nie trzeba sponsora, który wyłoży całe miliony, ale można najmniejszym kosztem tego wszystkiego dokonać. Na przykład w Kolumbii będę pisał do ambasady z prośbą o wsparcie i pomoc w znalezieniu noclegu. To jednak kraj na nasze czasy jeszcze niebezpieczny, po drugie odległy.

Wspomniałeś, że masz już kolejne pomysły i projekty…

Jest ich dużo. Myślę, że każdy z nas ma w sobie wiele pomysłów, tylko nie zawsze dzielimy się nimi z innymi. Ja na przykład chciałbym przebiec Mur Chiński w całości. Na to potrzeba minimum pół roku, ale jeśli znajdzie się kilka osób, które będą widziały w tym głębszą ideę i możliwość połączenia z czymś pożytecznym, to taki projekt uda się zrealizować. Poza mam też w głowie kilka innych miejsc: Sri Lanka, Kilimandżaro, Bangladesz…  Ale najpierw trzeba się skupić na zrealizowaniu tego projektu a potem wszystko będzie szło z górki.

Jakie jest twoje nastawienie przed maratonem na Saharze?

Ja jestem chorobliwie ambitny. Nawet jak wiem, że to jest niemożliwe, to i tak mówię sobie, że jadę tam wygrać. Jeśli jest jakiś sportowiec, który jedzie na zawody bez nastawienia, że wygra, bez względu na jego wyniki, to nie powinien jechać na daną imprezę.

W takim razie – życzymy zwycięstwa!

Rozmawiała Katarzyna Marondel

Fot. autorka (z wyłączeniem mapy)