Deszczowy pogrom w 4. Biegu o Wiślańską Krykę [ZDJĘCIA]

  • Biegająca Polska i Świat

Bieg o Wiślańską Krykę to dość wymagające górskie 13 km. Drugą jego charakterystyczną cechą jest indywidualny start zawodników, co pozbawia odniesienia do rywali i każe liczyć tylko na siebie. W tym roku ów indywidualny start miał jeszcze jeden ważny skutek - zadecydował kto biegł w ulewnym deszczu, a kto go uniknął.

Impreza rozpoczęła się tuż po 10:00. Kiedy pierwsi zawodnicy opuszczali wiślański Rynek, słoneczna pogoda nie zwiastowała Armagedonu, który miał później nastąpić. Najszybsi zawodnicy, którzy mieli szczęście znaleźć się na początku listy startowej (czyli jako jedni z pierwszych odebrali numery startowe) pokonali całą trasę suchą stopą. Na metę wbiegali, kiedy w blokach startowych stało jeszcze kilkadziesiąt osób.

Start części zawodników opóźniły niewielkie problemy techniczne. Kiedy do biegu ruszyli zawodnicy z numerami startowymi powyżej 120 z nieba lunął rzęsisty deszcz. Szczęśliwi, którzy akurat zbiegali do mety i mieli przed sobą końcowe kilometry. Ci, którzy właśnie na trasę ruszyli musieli wspinać się na strome wzniesienie w strugach wody lejącej się z nieba i pod prąd „rzeki”, którą utworzyła woda płynąca z góry.

– Pogoda troszkę zrobiła nam psikusa, ale tez dzięki temu było większe urozmaicenie trasy. Zrobiło się trochę ślisko. Mnie udało się jeszcze pobiec we w miarę znośnych warunkach. Choć i tak nie biegło się łatwo – przyznał Michał Kurowski.

– Schody już na samym początku dały popalić, było trochę stromych podbiegów. Forma jeszcze dosyć słaba, teraz widzę nad czym jeszcze muszę popracować. Natomiast druga połówka bardzo przyjemna: szybkie zbiegi, dużo odcinków kostki brukowej i asfaltu, bez kamieni, więc można było się fajnie rozpędzić. Wbrew pozorom to nie góry dały najbardziej popalić, ale walka z samym sobą, formuła biegu, gdzie startowaliśmy indywidualnie co 30 sekund. Przerwy między zawodnikami były dosyć duże, przede mną biegli szybcy zawodnicy, którzy mi uciekli i tak musiałem walczyć sam ze sobą i sprawdzać czy ktoś mnie nie goni. A formułą bardzo ciekawa. Świetny trening.

– Było trochę ciężko, jak mi tyłek zmoczyło. Podbiegi wcale nie było najgorsze, tylko mokry tyłek – skomentowała ze śmiechem Ewa Domaradzka. – Dyskomfort mokrych skarpet i butów też był straszny.

Co w takim razie skłoniło zawodników do podjęcia tego niełatwego wyzwania?

– Przyjechałem, bo uwielbiam biegi górskie – zadeklarował Michał Kurowski. – Taki dystansik 14 km był idealną propozycją, nie za długi, nie za krótki. A do tego uwielbiam Wisłę i z chęcią biegam po tych okolicach, więc po prostu musiałem tutaj przyjechać.

– A ja przyjechałem dla jaj i dla pięknych kobiet, które oglądam biegając. Zawsze biegam z tego powodu – żartował Mariusz Wilk a jego koleżanka Ewa dodała: – No ja biegam, bo Mariusz jest moim sąsiadem i mnie wkurza, kiedy on jest lepszy.

Choć wielu uczestników biegu podeszło do niego z humorem, na mecie wszyscy przyznawali, że góry uczą pokory. Zwłaszcza wtedy, kiedy zaskakują zmienną pogodą i zmuszają do zmierzenia się z dyskomfortem deszczu padającego prosto w oczy, mokrych skarpet i odcisków na stopach. Pokory uczy też taka formuła biegu, w której brakuje odniesienia do innych a indywidualny start zmusza do samotnego biegu. Pewnie dlatego wiślański bieg cieszy się coraz większym zainteresowaniem i co roku przyciąga biegaczy i nordic walkerów.

KM