Wraz z pierwszym utopcem... tzn. zawodnikiem, z bagna wydzielił się i rozszedł po okolicy gęsty aromat gnijących wodorostów. Za nim, samotnie lub grupkami, podążali następni, roztaczając równie upojny bukiet. Kilka osób dobrało strój do okazji, zakładając wojskowe hełmy. Bo przecież to bitwa... Bitwa o Łódź.
W wersji letniej Bitwa o Łódź została rozegrana w niedzielne popołudnie 3 czerwca po raz siódmy. Jest to bieg przeprawowo-przeszkodowy. Jego organizator Radosław Sekieta (Time4s.pl, Zabiegani w Łodzi) od początku stawia głównie na utrudnienia naturalne, których w Lesie Łagiewnickim nie brakuje, a sztuczne przeszkody są dodatkiem. Tym razem też było ich niewiele, za to całkiem ciekawe.
Zawodnicy mieli do pokonania dwukrotnie około czterokilometrową pętlę z kilkoma przeprawami wodno-bagiennymi, podbiegami i zbiegami, chaszczami pełnymi pokrzyw i jeżyn, a także skokami przez płoty, 40-metrowym czołganiem pod górę pod siatką i wejściem po linie na most. Dodatkowo przed samą metą kto nie trafił kamieniem do opony, mógł liczyć na opóźnienie w postaci 10 karnych burpees.
Szczególne emocje wzbudzała wspinaczka na most. Przeszkoda ta zadebiutowała na ostatniej zimowej Bitwie. Lina opierała się o obłą, betonową krawędź konstrukcji mostu i przewinięcie się przez nią z nogami w powietrzu wymagało niezłych umiejętności. Niewielu osobom sztuka ta udała się samodzielnie. Większość korzystała ze wzajemnej pomocy, również tocząc dramatyczne walki z grawitacją i własnym strachem. Kto nie dał rady, robił 20 burpees. Organizatorzy ostatecznie nie wprowadzili w życie pomysłu, by karniaki wykonywać w... pokrzywach.
Na moście szczęśliwie nikt nie został poszkodowany. Stłuczenia żeber doznał natomiast jeden biegacz podczas przeprawy przez płot w dalszej części pierwszego okrążenia. Mimo kontuzji wyruszył na drugą pętlę i ukończył zawody, przyczyniając się do drużynowego zwycięstwa swojej ekipy.
Wygrał Krzysztof Misiurek (37:54) przed Jarosławem Durysem (47:58) i Dominikiem Stańczykiem (59:15), a najszybsza z pań była Agnieszka Gortat (1:13:47), wyprzedzając Aleksandrę Tyńską-Sitek (1:21:01) i Renatę Stelmaszewską (1:23:37). W klasyfikacji drużynowej zwyciężyli Rozbiegani Żychlin, którzy jako jedyni wystawili wymagany regulaminem pięcioosobowy skład z przynajmniej jedną kobietą. Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.
Prowadzący zawodnicy najprawdopodobniej w ferworze walki pomylili trasę, niechcący sobie ją skracając, co tłumaczy tak znaczące różnice czasowe. Ich przewaga jednak już wtedy była na tyle znaczna, że prawdopodobnie nie wpłynęło to na kolejność na mecie. Zwycięzca dobiegł tak wykończony tempem, które sobie narzucił, że nie bardzo umiał odtworzyć kolejność wydarzeń na trasie i jej szczegóły.
– Lubię takie imprezy, tutaj w Bitwie biegnę pierwszy raz, ale mam już za sobą dwa Runmageddony – powiedziała nam zwyciężczyni Agnieszka Gortat. – Ja też dwa! – dodała ze śmiechem druga na mecie Aleksandra Tyńska-Sitek, która prowadziła jeszcze po pierwszej pętli. – Najgorsza chyba dziś była woda, mimo wszystko – wspominała Agnieszka – zapach do tej pory nieprzyjemny, bleee! A tak to wszystko było bardzo fajne, nie było specjalnie trudno, chociaż z wejścia na linę na obu pętlach od razu zrezygnowałam i robiłam burpees. Chyba nigdy nie pokonam tej liny! Czterdzieści metrów czołgania pod siatką też mnie zmęczyło. Ogólnie spacerowicze trochę dziwnie patrzyli, ale chyba nas doceniali.
– Kiedyś biegałam z fajną drużyną o nazwie Bazinga – dodała na koniec najszybsza z kobiet – teraz jednak tak się złożyło, że wszyscy mają kontuzje. Dziś więc pobiegłam dla nich, żeby drużyna się odrodziła i wygrałam!
Dramatyczne wspomnienia z walki na linie zostały drugiej z pań. – Wisiałam na barierce mostu i w pewnej chwili już nie miałam siły w rękach – wspominała. – Ktoś mnie próbował z góry złapać za ręce, chciałam zahaczyć stopy na linie, ktoś inny za nią wtedy pociągnął, czym mi bardziej przeszkodził, niż pomógł, ale w końcu jakoś przełożyłam nogę nad krawędź i ostatkiem sił się wydostałam na górę. Aż się boję obejrzeć wyraz swojej twarzy na zdjęciach z tej akcji!
– To był fantastyczny bieg, świetne było wspinanie po linie i czołganie pod górę. Wszystko to było nowością. W sumie bardzo dobra organizacja – chwalił trzeci na mecie Dominik Stańczyk. – To dopiero drugi mój bieg tego rodzaju, wcześniej też była Bitwa o Łódź dwa lata temu. Na początku byłem nawet na prowadzeniu, ale później się przekonałem, że nie dam rady kolegom, którzy ostatecznie zajęli dwa pierwsze miejsca. Z trzeciego też jestem bardzo zadowolony.
– Specjalnie tu przyjechaliśmy całą drużyną – opowiadała zdobywczyni trzeciego miejsca Renata Stelmaszewska ze zwycięskiej ekipy Rozbiegani Żychlin. Nasi dwaj koledzy biegli tu rok temu i bardzo im się spodobało. Wcześniej biegłam wraz z mężem w Leśnej Dobie w zeszłym roku, ale z kategorii biegów ekstremalnych, czy przeszkodowych, to była pierwsza nasza taka impreza.
– Mimo kontuzji żeber, która na początku wyglądała poważnie, ruszyłem na drugą pętlę i dałem radę ukończyć – cieszył się jej kolega z drużyny Piotr Staniszewski, o którego dzielnej postawie wcześniej wspominaliśmy.
– Bardzo mi się podobała współpraca ludzi na trasie, wszyscy sobie pomagali. Wejście po linie na mostek było fantastyczne. No i nie ukrywam, ale woda tak dziwnie pachniała... Chciałabym pogratulować całej tej imprezy organizatorom, bo udało się bardzo fajnie i bezpiecznie, polecam wszystkim – zakończyła Renata.
Przed biegiem dorosłych tradycyjnie rozegrano zawody dla dzieci w kategoriach wiekowych Krasnali, Skrzatów i Elfów. Najmłodsi wojownicy biegali, czołgali się i skakali przez przeszkody, wykazując się nie mniejszą walecznością od tych dojrzalszych wiekiem. Każdy z nich otrzymał pamiątkową bitewną koszulkę z napisem „Mały walczak”.
Kolejna Bitwa o Łódź w mroźnej odsłonie – już najbliższej zimy.
KW