Emil Dobrowolski: „To mój najlepszy sezon w karierze” [WYWIAD]

Emil Dobrowolski to jeden z najlepszych polskich maratończyków. Medalista mistrzostw kraju w biegach ulicznych, regularnie plasujący się w czołówce największych biegów nad Wisłą. U schyłku sezonu pochodzący z Chotomowa zawodnik opowiedział nam zarówno o swoich sukcesach ale i nieudanych startach w 2014 roku, swoim treningu i warunkach, w jakich przychodzi mu wykuwać formę. Zapraszamy do lektury.

FestiwalBiegow.pl: Pana tegoroczny dorobek to wicemistrzostwo kraju w maratonie oraz brązowy medal w Mistrzostwach Polski na 10 km. Dodatkowo wiele czołowych pozycji w prestiżowych biegach jak 15. Poznań Maraton i BMW Półmaraton Praski (2. lokata) czy Biegnij Warszawo (3. miejsce). Chyba może pan sezon zaliczyć do udanych...

Emil Dobrowolski: Na pewno jest to mój najlepszy sezon w karierze. Cieszy mnie ten srebrny medal Mistrzostw Polski. Co prawda miałem już w dorobku brąz mistrzostw kraju z 2010 roku, wtedy był to mój debiut na tym dystansie, ale była dosyć słaba obsada. Teraz już było z kim się ścigać. Ktoś zszedł z trasy, kilka osób wyprzedziłem, z którymi do tej pory przegrywałem.

Cały ten sezon jest dla mnie bardzo udany. Może trzy lub cztery starty mi nie wyszły. Wcześniej z było z tym „pół na pół”.

Swój tegoroczny dorobek medalowy mógł pan wzbogacić jeszcze o medal z mistrzostw Polski na 10 000m w Postomino. Czy to był jeden z tych nieudanych startów?

Na pewno tak. To był bardzo wolny bieg. Pierwszy kilometr nie był za szybki, ale jeszcze trzymał w miarę tempo. Drugi kilometr pokonaliśmy w tempie 3:15 min./km, co jak na mistrzostwa kraju jest śmiesznym czasem. Są dziewczyny, które potrafią szybciej zacząć „dychę”.

Początkowo chciałem ruszyć dopiero od siódmego kilometra, a wcześniej spokojnie się czaić. Jednak gdy zobaczyłem ten międzyczas, to musiałem zaatakować. Chociaż nie było to potrzebne, bo nikt nie poszedł za mną. Gdyby „skleiła” mnie choć jedna osoba, to biegłbym mocno do końca. Musiałem jednak poczekać na grupę, samotny bieg od drugiego kilometra nie miałby sensu.

Na siódmym kilometrze ruszyłem ponownie, urwałem się i stwierdziłem, że trzeba już „lecieć” do końca. Jednak grupa dogoniła mnie na dziewiątym kilometrze, po 9 km i 200 metrach zszedłem z trasy. Rywale zaczęli mi uciekać. Coś tego dnia chyba było nie tak z głową. Dawniej kilka razy schodziłem z trasy i to niestety zostaje w pamięci. Czułem się mocny, ale w pewnym momencie wszystko zaczęło iść nie po mojej myśli.

Długo walczył pan o minimum na Mistrzostwa Europy w Zurychu. Tegoroczny rekord życiowy w maratonie 2:14:39 z mistrzostw Polski oznaczał, że do wymaganego wyniku 2:12:30 zabrakło niewiele...

Ale czegoś zabrakło. Zacząłem próbować już rok temu w Poznaniu. Tam jednak był problem z trasą oraz szarpanym tempem. Później w Warszawie od 15. kilometra biegłem sam. Na około 30. kilometrze przyszedł kryzys i tempo spadło. Wprawdzie cały czas leciałem na rekord życiowy, ale celem było minimum, na które już nie było szans i walczyłem tylko o utrzymanie drugiego miejsca Mistrzostw Polski.

Te dwie minuty różnicy to jednak jest dużo przy takich prędkościach. Może wyszłoby trochę inaczej, gdybym dłużej biegł w grupie. Ale nie ma co teraz gdybać. Trzeba walczyć dalej. W przyszłym roku są mistrzostwa świata, ale wiadomo, że tam o coś powalczyć będzie trudno. Marzeniem są więc Igrzyska w Rio de Janeiro za dwa lata. Sam występ na takiej imprezie byłby czymś wspaniałym.

Najlepszy sezon w karierze. Czy to zasługa jakichś zmian w treningu?

Razem z trenerem Markiem Jakubowskim kontynuujemy pracę, którą wykonujemy od lat. Na pewno zmieniają się tylko prędkości. Uzyskuje wsparcie obozowe od klubu LŁKS Prefbet Śniadowo Łomża, otrzymuje odżywki od firmy Agisko, pomaga mi też firma Nike. To daje efekty. Pewnie przydałby się sponsor, aby nie myśleć o tym żeby zarobić na „podwórkowym biegu” kilkaset złotych, tylko startować w zawodach, które są mi potrzebne. To też pozwoliłoby myśleć tylko o trenowaniu.

Jak wygląda pana trening?

Rekordowo robię po 200 kilometrów tygodniowo, trenując dwa razy dziennie zwykle na obozach. Wtedy tylko biegam, jem i śpię. Jednak nie polecam amatorom czegoś takiego, bo nie ma to sensu bez pełnej regeneracji. Standardowo biegam po 140-160 kilometrów tygodniowo. Nie są to jednak tylko wybiegania, ważne są szybsze przebieżki, biegi ciągłe, trzecie zakresy, siła biegowa, sprawność. Elementów jest sporo. Problemem wielu amatorów jest to, że wychodzą i tylko truchtają.

Czy zatem biegając na pana poziomie, nie można się utrzymać z tego sportu?

Jeszcze nie. Można co najwyżej dorobić. Może na poziomie regularnego biegania 2:10:00 jest na to szansa. Bieganie to nie jest sport opłacalny. Dodatkowo przyjeżdża tu wielu mocnych zawodników z Kenii i Ukrainy. W piłce nożnej już na poziomie III ligi każdy zespół ma jakiegoś sponsora. Natomiast medalista mistrzostw Polski nie otrzymuje żadnego wsparcia. Za medal z mistrzostw można zebrać oklaski i pamiątkę w postaci medalu. Związek wspomaga tylko wybranym, czasami decyduje poziom sportowy ale też czasami znajomości. Reszta jest zdana sama na siebie.

Może trzeba jeździć na zagraniczne imprezy?

Trzeba wiedzieć co gdzie jest i kto gdzie biega. Potrzebny byłby ktoś, kto by to załatwiał, pilnował. Oczywiście samemu można znaleźć imprezę, sprawdzić wyniki, ale np. już trasa może okazać się nie taka. Jest to więc niewiadoma. W Polsce wiem kto może startować, jaka jest trasa. Zresztą w czołówce znamy się w większości. Za granicą startowałem kilka razy, ale bez większych sukcesów. W tym roku wygrałem co prawda mityng w Nowym Mieście nad Metują, ustanawiając rekord trasy (w biegu na 5000m z czasem 14:35:01 – przyp red), ale to chyba za mało.

Pana klub LŁKS Prefbet Śniadowo Łomża w tym sezonie spadł z Tamex Ekstraklasy Ligi Lekkoatletycznej. Jak to możliwe, że mając takich zawodników jak pan, Olga Ochal, Paweł Ochal, Jakub Nowak czy też Justyna Korytkowska, nie zdołaliście utrzymać się w tych rozgrywkach?

Do końcowej klasyfikacji liczą się wyniki 25 osób, a nie tylko tych, o których pan wspomniał. Tu ważni nie się tylko biegacze, ale i skoki, kula, dysk, młot itd. Do utrzymania zabrakło na 1 punktu, czyli na przykład rzutu na taśmę przez 400-metrowca. Zresztą i tak mieliśmy się wycofać z ligi, klubowi się to nie opłacało.

Planuje pan jeszcze jakieś starty w tym roku?

Wezmę udział w Mistrzostwach Polski w przełajach (29 listopada w Krakowie – przyp. red). Tydzień wcześniej są crossowe zawody w holenderskim Tilburgu. Zastanawiam się też nad jakimś Biegiem Niepodległości...

Czego Panu życzyć na najbliższy sezon?

Zdrowia.

Zdrowia zatem!

Rozmawiał Robert Zakrzewski