Praca nagrodzona w konkursie „Mój Bieg. Mój Festiwal 2014”
Wakacje to upragnione i wyczekiwane chwile. Niestety, tego roczne miałam spędzić w domu, opiekując się młodszym bratem. Postanowiłam zorganizować sobie jakoś wolny czas. Najwięcej chwil spędzałam w towarzystwie przyjaciółki i koleżanek. Chodziłyśmy do kina, na basen, na lody, grałyśmy na komputerze oraz włóczyłyśmy się po mieście. Lipiec upłynął mi bardzo szybko. Pocieszałam się myślą, ze przede mną jeszcze jeden, długi miesiąc beztroskiego lenistwa.
Było to na początku sierpnia. Spacerując po uliczkach miasta, zauważyłam, że na tablicy z ogłoszeniami wywieszony jest ogromny kolorowy plakat. Moja ciekawość wzięła górę, więc podeszłam do niego bliżej. Z jego treści wynikało, że zachęca on do wzięcia udziału w maratonie. Pomyślałam, że to świetna okazja, by porzucić leniwe życie i wziąć się w garść. W końcu nie mogę spędzić wakacji przed komputerem lub z nosem wlepionym w telewizor. Trzeba wykorzystać ten czas do zrobienia czegoś pożytecznego, a przy okazji zadbać o swoje zdrowie!
Gdy wróciłam do domu, prześledziłam w Internecie strony zachęcające do biegania, przeczytałam mnóstwo fachowych porad trenerów i ochoczo przystąpiłam do układania planu treningów na trzy tygodnie. Przecież maraton już za miesiąc, trzeba dobrze wykorzystać ten czas - pomyślałam. Postanowiłam, że będę biegać codziennie. Zacznę od krótszych dystansów, z czasem będę je zwiększać. Kładąc się do łóżka tego dnia, rozmyślałam, jak będzie wyglądał mój pierwszy trening. Z przejęcia nie mogłam zasnąć, nawet szklanka ciepłego mleka nie pomogła.
Następnego dnia wstałam o siódmej rano, przebrałam się w strój sportowy i mimo złej pogody - w ten sierpniowy wtorek lało jak z cebra - wybiegłam z domu na pierwszą zaplanowaną trasę. W pobliżu mojego domu rośnie las i to właśnie tam postanowiłam trenować. Nie przebiegłam nawet połowy dystansu, a mimo to byłam wyczerpana. Postanowiłam, że się nie poddam, więc chwilę odpoczęłam i pobiegłam dalej. Nazajutrz nie mogłam podnieść się z łóżka, bo bardzo bolały mnie mięśnie. Moi rodzice dodali mi otuchy i pocieszyli, że to normalne.
Pierwszy tydzień treningów był bardzo ciężki. Mój zapał ostygł. Nie miałam już sił! Postanowiłam trochę odpocząć, więc nie zastanawiając się, wsiadłam na rower i pojechałam do mojej najlepszej przyjaciółki, Anety.
Gdy dotarłam na miejsce, przyjaciółka gorąco mnie przywitała i weszliśmy do jej mieszkania. Bardzo długo rozmawiałyśmy – w końcu nie przez przypadek nazywają nas „papużki nierozłączki”. Mama Anety poczęstowała mnie pyszną szarlotką, a Aneta zaproponowała oglądanie zdjęć. Wyciągnęła swój rodzinny album ze zdjęciami. Było w nim mnóstwo fotografii: takich starych, poszarzałych i nowszych, kolorowych. Moją uwagę szczególnie przykuło zdjęcie pewniej kobiety w sportowym stroju, przebiegającej z podniesionymi rękami przez linię mety. Koleżanka wyjaśniła mi, że to jej ciocia, która w zeszłym roku startowała w Festiwalu Biegowym w Krynicy i mimo męczących przygotowań, nie poddawała się. Ostatecznie stanęła na podium swojego biegu, zdobyła brązowy medal.
Kiedy poznałam historię cioci Anety, rozmarzyłam się. A zapał do biegania powrócił. Pożegnałam się z Anetą i pojechałam do domu. Tego dnia jeszcze nie biegałam, więc postanowiłam to jak najszybciej nadrobić. Historia cioci Anety bardzo mnie zmobilizowała do dalszego wysiłku. Obiecałam sobie, że tak łatwo nie odpuszczę i nie przestanę trenować, aż do dnia maratonu.
Po trzech tygodniach systematycznych i męczących treningów nadszedł ten wielki dzień, kiedy miałam wziąć udział w zawodach, by sprawdzić swoją formę w rywalizacji z innymi. Poinformowałam o tym rodzinę. Bardzo się ucieszyłam, kiedy bliscy zapewnili mnie, iż będą mi kibicować. Mój młodszy brat przygotował dla mnie niespodziankę – ogromny transparent.
Spakowałam swoją sportową torbę i z rodziną udałam się na miejsce startu. Następnie zarejestrowałam się w punkcie zgłoszeń, uzupełniłam kartę i przeszłam podstawowe badania lekarskie. Rodzice podpisali zgodę na mój udział w zawodach. Następnie otrzymałam numer startowy – 1013. Pomyślałam, że ta „trzynastka” musi przynieść mi szczęście.
Zaczęłam rozgrzewać się do biegu. Pamiętałam, że jest to bardzo ważne. Miałam ogromną tremę, gdy zawodników w mojej kategorii wiekowej na linii startu przybywało i przybywało… Wystartowałam.
Początek biegu nie był najgorszy, ale z czasem, kiedy inni biegacze przyspieszali, ja opadałam z sił. Kilkadziesiąt metrów od mety postanowiłam dać z siebie wszystko i wykrzesać ostatnie siły. W tym momencie usłyszałam głośny doping moich bliskich. Dzięki temu wyprzedziłam trzy zawodniczki i dotarłam na metę jako trzecia. Po przekroczeniu mety, nie wiedziałam, co się ze mną dzieje. Ledwo stałam na nogach, ciężko oddychałam. Byłam ogromnie zmęczona.
Gdy stanęłam na podium i otrzymałam brązowy medal, na mojej twarzy zagościł uśmiech, a w oczach łzy – łzy szczęścia. Pomyślałam wtedy o cioci Anety, bo to jej historia dodała mi otuchy i pomogła odnieść sukces. Rodzina, a szczególnie moi rodzice gratulowali mi trzeciego miejsca i wytrzymałości.
Mimo, że nie zdobyłam złotego medalu, miałam wielką satysfakcję, bo był to mój pierwszy w życiu maraton. To wydarzenie potwierdza, że dzięki wytrzymałości można osiągnąć wszystko, a marzenia naprawdę się spełniają!