"Biegi to radość. Nie konieczność i sztuczne emocje" Klaudia Źrołka

Praca nagrodzona w konkursie "Mój Bieg. Mój Festiwal 2014"

Zaczął się rok szkolny. Wiadomo pierwszy tydzień to niezliczona ilość „potrzebnych” wiadomości, takich jak wymagania edukacyjne czy zasady BHP. Ale najważniejszym faktem było to, że mój kalendarz pokrywał się coraz większą liczbą czerwonych krzyżyków na kolejnych dniach. W końcu wybił długo oczekiwany dzień - V PZU Festiwal Biegowy w Krynicy! Jak, co roku na listę uczestników w mojej szkole zapisałam się jako pierwsza, bez zbędnych przekonywań ze strony opiekunów.

Kiedy nadszedł długo oczekiwany przeze mnie dzień piątkowego wyjazdu do szkoły niemal biegłam i myślę, że nie przesadzę mówiąc, że można by mi było przyprawić skrzydła. Byłam wniebowzięta! Emocji, które mną targały nie da się opisać… było ich tak wiele, a zarazem były bardzo różnorodne. Rozciągały się między nieopisaną radością, a powodującym ból brzucha stresem związanym z pytaniem: „Czy tym razem, aby się nie zawiodę?”.

Nic bardziej mylnego! Jak zwykle przywitała mnie niesamowicie ciepła atmosfera i nie chodzi tu tylko o stosunkowo wysoką jak na tegoroczne lato pogodę, a raczej o otwartość otaczających osób. Pomimo, że z większością się nie znamy mogę powiedzieć, że w myśl zasady „W zdrowym ciele zdrowy duch” każdy był ciekawy nowych znajomości i przygód, a w szczególności ja.

Jak na każdej wycieczce nie mogło zabraknąć śmiechów, żartów, opowieści i niezapomnianych wpadek. Wśród nich znalazło się między innymi związane z coraz wyższą temperaturą powietrza oblewanie wodą. Powiem szczerze, że nie udało mi się uciec przed bezlitosnymi butelkami wody i wyglądałam jakbym przed momentem wyszła z kabiny prysznicowej tylko, że w ubraniu! Dosłownie z włosów kapały mi wielkie krople lodowatej wody, ale są też dobre strony tej sytuacji - wszystkim wokół było gorąco, a mi zimno. Z dwojga złego lepiej się ogrzać robiąc porządną rozgrzewkę.

Biegi wokół fontanny, skłony, podskoki - to przepis na najszybsze rozgrzanie naszego ciała! Na szczęście koszulki, które dostaliśmy bardzo szybko wysychają i nie wymagają natychmiastowego prasowania. Kolejny t-shirt na ekstremalne warunki, już 3 w mojej karierze! Swoją drogą oprócz niesamowitej wytrzymałości są też bardzo stylowe i naprawdę przyjemnie jest się w nich przechadzać po tak pięknym mieście jakim jest Krynica-Zdrój.

Na naszą kategorię w biegach musieliśmy poczekać kilka godzin. Ale nikt z tego powodu zbytnio nie ubolewał, bo naprawdę nie było czasu na nudę. Wolny czas podzielił się na kilka grup własnych zwolenników.

Pierwszą z nich były osoby, które bardzo poważnie podchodziły do pojęcia „bieg” - rozgrzewały się, truchtały i wykonywały przeróżne ćwiczenia rozciągające. To ci, którzy stawiali na całodzienny wysiłek fizyczny, którego finałem miał być ich bieg.

Kolejną grupą były osoby, których było „wszędzie pełno” (przyznam się, że właśnie do nich należę). Ze słuchawkami w uszach, śpiewając lub tańcząc razem z dziewczynami nie pozwalałyśmy ani na sekundę pomyśleć komuś o zakazanym słowie: „nuda”. Biegałyśmy z miejsca na miejsce. Chwilę spędzałyśmy kibicując biegaczom, później bawiłyśmy się przy scenie. Jednym słowem? Nic nie miało prawa nas ominąć!

Trzecią grupą są osoby, których ja osobiście wcale nie rozumiem. To ludzie, którzy pojechali na biegi, ale nie robią nic oprócz nieszczęśliwie znudzonej miny, sprawdzania godziny na zegarku i zadawania niezliczonej ilości pytań o takiej samej treści: „Kiedy w końcu wrócimy do domu?”. Jak już wspomniałam - nie rozumiem ich, bo, po co zapisywać się na biegi, w pewnym sensie planować sobie cały dzień, ale nie mieć z tego żadnej radości? To tak jakby codziennie słuchać piosenki, której w cale nie lubimy, ale inni jej słuchają.

Skoro przedstawiliśmy już sobie podział biegaczy na 3 podstawowe kategorie, to możemy przejść do tego, co najważniejsze, czyli samego biegu! Kiedy usłyszałam, że wywołują moją szkołę moja mina musiała być zabawna - niemal oblałam się wodą, którą akurat konsumowałam. Szybko odłożyłam swoje rzeczy i podbiegłam do grupy gdzie wykonaliśmy nasz okrzyk bojowy, następnie udaliśmy się na rozgrzewkę i wesołym truchtem obiegliśmy fontannę. Później jeszcze kilka ćwiczeń rozciągających i rozgrzewka na pięć z plusem za nami.

Cały czas w wyśmienitych humorach podążaliśmy w stronę miejsca oznaczonego START. W moich oczach natychmiast pojawiły się iskierki szczęścia, bo ludzi było sporo, a ja kocham adrenalinę na wysokim poziomie. Kiedy w końcu po ciągnącym się w nieskończoność czasie oczekiwania na wystrzał z pistoletu oznaczający rozpoczęcie biegu, wszyscy ruszyliśmy na przód, szczerze mówiąc mało kto patrzył gdzie biegnie - najważniejsze było biec do przodu.

W jednej chwili wesoła atmosfera gdzieś uciekła, a zaczęła się ostra rywalizacja. Nie każdy przestrzegał zasad fair play, bo miejsce miało liczne podkładanie nóg, czy popychanie, które kończyło się upadkami i dosłownym „taranowaniem” przeciwnika. Czy cała dobra energia wyparowała? Ależ skąd! Oprócz tych kilku nieszczęśliwych incydentów nadal można było (co z tego, że ledwo oddychając w biegu) porozmawiać i rozśmieszyć przyjaciół robiąc głupie miny, albo po prostu rzeczy, których nikt by się nie spodziewał - przykład?

Zatrzymać się nagle i niespodziewanie tylko po to, aby zawiązać sznurowadła przy tenisówkach. Tak, więc cały stres, czy nerwy rozładowywałam śmiejąc się w niebogłosy. Polecam tylko wtedy, kiedy w towarzystwie większość osób jednak cię nie zna, bo w przeciwnym razie mogą wziąć cię za niezrównoważoną psychicznie. W moim przypadku podziałało bardzo motywująco, bo resztę dystansu przebiegłam już najszybciej jak potrafiłam.

Przekroczyłam granicę własnej wytrzymałości, kiedy zobaczyłam napis META, bo mimo że nie miałam już w cale siły to i biegłam szybciej i szybciej, dzięki czemu udało mi się wyprzedzić jeszcze kilka osób. Jedyną myślą, jaka do mnie przemawiała było: „Ja chcę jeszcze raz”. Jak co roku na szyję założono mi medal, przez co mogłam choć na chwilkę poczuć się jak zwycięzca, chociaż do niego sporo mi brakowało. Emocji szargających moim ciałem nie da się policzyć, ani opisać. To po prostu trzeba poczuć na własnej skórze!

I stało się. Wiedziałam, że to kiedyś musiało nastąpić, ale i tak nie mogłam się z tym pogodzić. Proste równanie: ukończony bieg  = powrót do domu. I chociaż bardzo nie chciałam dopuścić do siebie tej myśli, pozbierałam rzeczy i ruszyłam do autokaru już z odrobinę mniejszym uśmiechem na ustach. Ale trwało to tylko chwilkę.

Kiedy tylko usiadłam na moim miejscu i usłyszałam, że już następnego dnia i w niedzielę nadal odbywać się będą starty. W mojej głowie pojawił się tylko jeden, genialny pomysł: „Mamo, jutro czeka nas wycieczka do Krynicy”. Włożyłam do uszu słuchawki i zmęczona, ale szczęśliwa oddałam się dźwiękom wydobywającym się ze słuchawek w moich uszach.

Kolejne dwa dni z Festiwalem biegowym nie były ani odrobinkę gorsze od piątkowego szkolnego wypadu w gronie przyjaciół. Chociaż jeśli mam być szczera, to przyznam się, że w niedzielę i tak byłam w gronie podobnym do wcześniej wspomnianego. Otóż wybraliśmy się na „kibicowanie”, które przerodziło się (jak zwykle) w niezwykle ciekawe przeżycie, które na pewno nie było zwykłym, nudnym kibicowaniem jakie kojarzymy z telewizji. Sztuczne emocje to nie ten adres!

Otóż my zagrzewaliśmy biegaczy do walki ze zmęczeniem i podzieliliśmy się na 3 grupy. Pierwszą z nich byli młodsi chłopcy rozdający wodę, drugą my (ja i dwie inne koleżanki). Zajęłyśmy się podawaniem izotoniku. Natomiast ostatnią grupę tworzyli również sami chłopcy, których zadaniem było rozdanie bananów. Zabawa jak zwykle niesamowita biorąc pod uwagę to, że podając zawodnikom napoje niejednokrotnie zostaliśmy nimi oblani.

Razem z dziewczynami zorganizowałyśmy sobie zawody - kto rozda najwięcej napoi. Na początku jeszcze dokonywałyśmy szczegółowych obliczeń, ale wszystko zakończyło się kiedy pojawiła się większa ilość zawodników, których trzeba było „obsłużyć”. Wtedy najważniejszym celem było to, żeby nie pozwolić się stratować.

Jak zwykle nie zabrakło też wrogów. Naszymi okazały się pszczoły. Te krwiożercze bestie tylko czyhały aby zatopić się w jednym z napoi, jednak my (mniej lub bardziej) skutecznie im na to nie pozwalałyśmy. Naszą misję można było opisać jako zakończoną sukcesem, bo z tego, co nam wiadomo żaden z uczestników biegu nie musiał go zakończyć z powodu użądlenia przez te małe owady.

Jeśli miałaby opisać tegoroczny Festiwal w jednym zdaniu, zrobiłabym to tak: Jak zwykle niesamowita zabawa i niezapomniana przygoda. Myślę, że mogę już zacząć od nowa wykreślanie dni czerwonym markerem z mojego kalendarza do kolejnego Festiwalu w Krynicy. Mam tylko nadzieję, że zdołam się na nim pojawić… po raz kolejny z resztą!