Kenijczycy zdominowali maraton w Wiedniu. My liczyliśmy na dobry występ Błażeja Brzezińskiego, ale mistrz kraju w maratonie z 2011 r. nie ukończył zmagań w austriackiej stolicy.
Nancy Kiprop przyleciała do Austrii z zamiarem obrony tytułu sprzed roku i dopisania do listy swoich sukcesów trzeciego zwycięstwa z rzędu w Wiedniu. Triumfatorka tegorocznego półmaratonu w Paryżu wykonała swoje zadanie z nawiązką. Od startu była liderką biegu. Tylko raz straciła rytm, gdy sięgnęła po butelkę, która wyślizgnęła jej się z ręki. Szybko jednak odzyskała równowagę i mocnym tempem, wspomagana przez pacemakera mknęła do mety.
Taśmę Kiprop zerwała z czasem 2:22:12. Tym samym poprawiła rekord trasy o minutę i 35 sekund. Poprawiła również swoją życiówkę z Frankfurtu z 2018 r. (2:22:46).
Angela Tanui także pobiegła najszybciej w karierze, ale wynik 2:25:37 dał tylko drugie miejsce (3 minuty i 25 sekund straty do zwyciężczyni). Trzecie miejsce, także z nowym rekordem życiowym zajęła inna Kenijka, Maurine Chepkemoi - 2:26:16.
Rywalizacja panów nie była tak oczywista. Tempo się zmieniało. Zmieniał się także lider biegu. O losach biegu zadecydował pojedynek Vincenta Kipchumby – drugiego zawodnika wiedeńskiego maratonu w edycji 2017, a rekordzistą Szwajcarii Tadesse Abrahamem.
Szwajcar zaatakował po 35. kilometrze. Zrównał się z Kenijczykiem, jednak ten znalazł jeszcze pokłady sił na przyspieszenie i ucieczkę rywalowi. Linię mety Kipchumba przekroczył z czasem 2:06:56.
Sukcesem Afrykańczyk zaskoczył sam siebie. Jego dotychczasowa życiówka to 2:10:32 z 2016 r. Skok formy jest więc znaczący. Na konferencji prasowej po biegu mówił, że nie spodziewał się wygranej, zwłaszcza że to jego pierwszy wygrany bieg w karierze.
Tadesse Abraham finiszował z rezultatem 2:07:24. Podium uzupełnił Ugandyjczyk Salomon Mutai, z rezultatem 2:08:25.
W rywalizacji mężczyzn za sprawą Lemaworka Ketemy, znanego głównie ze światowego biegu WfLWR, padł również nowy rekord Austrii - 2:10:44.
Błażej Brzeziński nie zrealizował swoich planów, które w minimalnym zakresie zakładały nowy rekord życiowy. Błażej liczył też, że ten wiosenny start w miejscu, gdzie debiutował 9 lat temu, przyniesie mu także kwalifikacje na Igrzyska Olimpijskie w Tokio w 2020 r. Niestety nie ukończył biegu.
"... zszedłem dwa razy w życiu z trasy maratonu. W Rotterdamie w 2015 r i dziś we Wiedniu. Pozostało mi wyleczyć kontuzję... i wrócić jak najszybciej do rywalizacji ponieważ wiem, że byłem / jestem w dobrej dyspozycji..." - napisał po biegu na facebooku bydgoszczanin.
Najwyżej sklasyfikowanym Polakiem został zajmujący 55. miejsce Tomasz Rynkiewicz, z czasem 2:44:40. Najszybszą Polką została szesnasta zawodniczka open Paulina Janik - 2:59:21.
TOP 3 Polaków:
Mężczyźni:
55. Tomasz Rynkiewicz - 2:44:40
81. Paweł Dzierliński - 2:49:25
95. Jędrzej Karpiński - 2:50:53
Kobiety:
16. Paulina Janik - 2:59:21
50. Małgorzata Krasicka - 3:20:31
100. Marta Długosz Sawicka - 3:32:47
IB
AKTUALIZACJA
Błażej Brzeziński ocenia swój start w Wiedniu:
- 8 dni przed startem, w poprzednią sobotę, miałem ostatni trening jakościowy. Zrobiłem go na stadionie Zawiszy w Bydgoszczy i... to był fatalny błąd. Ja rzadko biegam na bieżni i na wirażach przeciążyłem sobie łydkę. Nogi były już zmęczone robotą maratońską na granicach możliwości i przedobrzyłem. W sobotę po południu zrobiłem jeszcze lekki trening, a w niedziele już nie mogłem biegać. Moja głupota, bo przez ten jeden feralny trening zniweczyłem całą pracę, całe mozolne przygotowania.
Na badaniu usg okazało się, że w mięśniu brzuchatym łydki zebrał się płyn, zrobił się stan zapalny. Próbowaliśmy jakoś to jeszcze wyprowadzić, od soboty leżałem z nogami do góry i odpoczywałem. Relaksowałem się tak, że przez cały dzień widziałem się tylko z fizjoterapeutą, albo z lekarzem. Myślałem, że może noga się szybko zagoi i będzie ok, zgodnie z planem pobiegnę maraton w Wiedniu. Ale zabrakło czasu. Może gdyby były 2 tygodnie, to noga doszłaby do siebie, a tak było zbyt świeżo…
Już po 5 kilometrach maratonu wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Bolało coraz bardziej, więc po 10. kilometrze zszedłem z trasy. Nie było sensu się męczyć i forsować łydki, ryzykować pogłębienie urazu.
Jutro wracam do domu i zaczynam leczenie. Gdyby szybko, w ciągu, powiedzmy, tygodnia, udało się wyprowadzić łydkę z kontuzji, mógłbym jeszcze wznowić przygotowania i powtórzyć maraton. Ale szanse na to rozpatruję raczej w kategoriach cudu. A jak uciekną mi dwa, trzy czy cztery tygodnie, to na wiosnę nie będzie już o czym mówić. Wytrzymałość biegowa bardzo szybko ucieka i ciężko jest wskoczyć z powrotem na wysokie obroty. Teraz zatem nie myślę o maratonie, a tylko o tym, żeby wyleczyć uraz i jak najszybciej wrócić do biegania.
Rozmawiał telefonicznie Piotr Falkowski