Dobra impreza potrafi przyciągać jak magnes. Na niektóre z nich miejsca wyczerpują się w mgnieniu oka, a start trzeba planować z minimum rocznym wyprzedzeniem. Tak jest z czołowymi imprezami triathlonowymi w naszym kraju. Należę do grona szczęśliwców, którzy mieli przyjemność w minionym sezonie wystartować zarówno w poznańskim triathlonie będący obecnie częścią rodziny Challenge jak i w triathlonie gdyńskim, który dołączył do elitarnego grona imprez certyfikowanych Ironman’em – w tym przypadku dystans niezwykle popularnej „połówki” oznaczonej cyfrą 70.3. Obydwa starty poprzedzone były udziałem w kultowym i niezwykle malowniczym Triatlhonie Sieraków.
Rafał Ławski, Ambasador Festiwalu Biegów
Sieraków
Jako Ambasador Festiwalu Biegowego w Krynicy mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że walory przyrodnicze i piękna sceneria imprez jest bardzo dużym czynnikiem motywującym uczestników. Zwłaszcza na wymagających terenach o zróżnicowanej nawierzchni oraz licznych podbiegach czy podjazdach. Do Sierakowa przyjechałem z wielkim sentymentem, bowiem tutaj przed dwoma laty ustanowiłem swoją życiówkę na „połówce” Ironmana. I było to wówczas doskonałe przygotowanie pod pełny dystans Ironmana z którym zmierzyłem się w Zurichu.
Tym razem zdecydowałem się na dystans przyjemnej „ćwiartki”, która miała być barometrem mojej formy w bieżącym sezonie i określić moje możliwości przed startem głównym w Gdyni. Z jednej strony świadomy byłem, że skoro pierwszy raz stratuję na danym dystansie to życiówka jest murowana – wystarczy ukończyć w regulaminowym czasie. Z drugiej strony miałem komfort psychiczny, iż czeka mnie jeszcze próba generalna – w Poznaniu i to na dystansie olimpijskim.
W Sierakowie wszystko poszło zgodnie z planem od tłumnego startu i zachłyśnięcia się wodą w Jeziorze Jaroszewskim poprzez komfortowe tempo etapu kolarskiego przy zakładanej średniej nieco powyżej „trzydziestki” aż po etap biegowy w formule biegu z narastającą prędkością co pozwoliło mi na całość zgodną z zasadą negative split. Wynik na poziomie 2:44 to zasłużony efekt pracy pięciu treningów tygodniowo z zaledwie jedną jednostką rowerową i sporadycznymi ćwiczeniami na „zakładkę”. Cóż – co sezon to inne możliwości czasowe- będące pochodną pozostałych obowiązków. Samo życie !
Poznań
Kolejnym etapem bieżącego sezonu był Poznań – i to w nowej odsłonie bo pod szyldem Challenge. Już sama oprawa imprezy, strefa zmian, oraz liczne, nie tylko sportowe, wydarzenia towarzyszące robiły naprawdę spore wrażenie. Okolice nadmaltańskie na trzy dni zmieniły się w triathlonową wioskę i dodały jeszcze bardziej sportowego blasku Poznaniowi. Choć w tym miejscu niejeden Wielkopolanin zadałby pytanie – czy to jeszcze możliwe? Bo przecież tereny poznańskiej Malty okalane są niemalże w każdym tygodniu przez liczne imprezy.
To tutaj mają swe korzenie takie wydarzenia jak Maraton i Półmaraton Poznański, Maniacka Dziesiątka, Bieg Sylwestrowy czy najmłodsze dziecko jakim jest właśnie triathlon. I pomimo zaledwie swojej trzeciej odsłony tak szybko nabrała dojrzałości. Mnie jednak bardziej ciekawiła różnica miedzy „ćwiartką” a „olimpijką”.
Ta druga brzmi bardziej poważnie i dostojnie, jest dyscypliną na Igrzyskach Olimpijskich. No i wymaga sporych umiejętności pływackich na wodach otwartych, bowiem 1500 metrów dla amatora to już jest całkiem wymagający dystans nawet na basenie. Tej różnicy właśnie doświadczyłem w Poznaniu. Choć etap pływacki okazał się łaskawy i minął bardzo szybko w moim odczuciu.
Jezioro Maltańskie jest stosunkowo łatwym akwenem w kontekście nawigowania, znajdowania punktów odniesienia, czy relatywnie niewielkim falom, które mogą pojawić się nawet przy trudniejszych warunkach atmosferycznych.
Trasy rowerowej nie trzeba specjalnie opisywać – już na mapie widać, że to rowerowa autostrada, mało kręta, praktycznie niewiele „agrafek”. Usytuowana jest kierunkowo zachód - wschód-zachód, i przy częstych wiatrach w analogicznym układzie z reguły jedzie się z wiatrem lub pod wiatr raczej z niewielką ilością bocznych podmuchów. Stąd też róznice osiągane na tej trasie w kolejnych sezonach mogą się bardzo od siebie różnić.
Ostatni etap czyli bieg dokoła Jeziora Maltańskiego jest bardzo przyjemny i dość szybki. Największym wrogiem może być jedynie temperatura. Ktoś kto zna tę trasę z takich i imprez biegowych jak choćby Maniacka Dziesiątka, która odbywa się w marcu, może zauważyć jak poza oczywistym zmęczeniem poprzednimi etapami triathlonu, także i bardzo wysoka temperatura wpływa na tempo biegu.
Dwa ostatnie etapy triathlonu poznańskiego dały mi się szczególnie we znaki, i zdecydowanie pohamowały moją chęć szybkiego dotarcia do mety. Ostatecznie dystans olimpijski zaliczony na 2h51'. Wynik jednak całkowicie przyćmiony przez bardzo spektakularną strefę mety. I to nie tylko w kontekście czerwonego dywanu prowadzącego do linii mety, ale i wszystkim atrakcjom, które towarzyszyły triathlonistom po ukończeniu wyścigu – to przede wszystkim miła obsługa wolontariatu, atrakcyjna strefa masaży i regeneracji no i oczywiście wypasiony catering. Wszak triathlon nazywany jest przez niektórych mistrzostwami w jedzeniu i piciu.
Po zawodach poznańskich zawsze mnie zastanawia czy aby na pewno bilans kaloryczny jest ujemny. Ja w każdym bądź razie nie odczuwałem deficytu, a nawet gryzły mnie myśli czy waga nie podskoczy nieco w górę. Bo przecież po wyczerpujących sesjach treningowych bez żelków czy specjalistycznych odżywek, wysiłek takich zawodów niejeden uczestnik chciałby uwieńczyć smacznym kęsem hamburgera wraz z lodowym deserem na dokładkę. Niektórzy podobno pytali o jajecznicę, co jednak po pokonaniu sporej odległości na siodełku rowerowym w wysokich temperaturach mogło brzmieć co najmniej dwuznacznie i mało apetycznie.
Gdynia
Pozostały jednak już tylko dwa tygodnie do startu głównego. Po analizie poszczególnych etapów postanowiłem doszlifować jeszcze jazdę na rowerze, co było od zawsze moim słabym ogniwem. To na tym etapie mogłem ugrać najwięcej. Jak to zwykle w życiu bywa plany pokrzyżowała mi choroba i drobna kontuzja. Lecz za to pogoda okazała się wielkim sprzymierzeńcem. To był dobry deal, ponieważ po kilkudniowej przerwie zdołałem na świeżo poprawić siłę i popracować nad szybkością.
Idealnie byłoby mieć więcej czasu w tygodniu, aby znaleźć czas na dodatkową jednostkę rowerową nawet kosztem mniejszej ilości treningów biegowych. W moim przypadku takie rozwiązanie dało wymierny efekt. Zakładałem, że na dystansie half-Ironman w Gdyni prędkość przelotową na rowerze uda mi się co najwyżej utrzymać lecz realnie może spaść o ok 2-3 km/godz. Przyjąłem też założenie, że etap pływacki w morzu będzie zbliżony do tempa jaki osiągnąłem w Sierakowie, zaś tempo biegu powinno być wprost proporcjonalnie do wyniku osiągniętego w Poznaniu.
Okazało się, że wszystkie założenia były bardzo dobre jedynie w teorii. Podobnie jak oczekiwania co do samej atmosfery, która miała towarzyszyć imprezie. Już od samego początku byłem nader pozytywnie zaskoczony - strefa expo, odprawa techniczna, prezentacja elity, wprowadzenie rowerów do strefy zmian. Jak sądzę większość uczestników marzyła jednak o czymś innym - a mianowicie o niższych temperaturach, bowiem w kraju od kilku dni panowały afrykańskie upały. Choć w Trójmieście zwykle odczuwa się je nieco łagodniej to jednak temperatura 32 stopnie jest nadal mało zachęcająca dla biegaczy i kolarzy. Być może dlatego każdy ceni sobie właśnie pierwszy etap triathlonu – bowiem o wczesnej godzinie w wodach Bałtyku ciężko uronić choćby kropelkę potu, a do tego pływanie doskonale pobudza po niespokojnej nocy poprzedzającej zawody.
Gdynia pod kątem pogody okazała się nader łaskawa – po nocnych burzach na Skwerze Kościuszki odczuwało się rześkie powietrze zaś promienie słoneczne przykryte były chmurami. Gdyby nie wiatr byłaby to pogoda idealna na „życiówkę”.
9 sierpnia 2015 r. około godziny 8.00 rozpoczęła się pierwsza edycja triathlonu spod znaku Ironman w Polsce na dystansie „połówki”. Jak przyjęto na dużych imprezach triathlonowych, starty następowały „falami” w odstępach 10-minutowych. Moja grupa M35 wystartowała o 8.30. Setki zielonych czepków pojawiło się w wyznaczonym sektorze, i najliczniejsza grupa wiekowa ruszyła z plaży wprost do morza, by zmierzyć się z prawie dwukilometrową trasą pływacką.
Wody Bałtyku okazały się dla mnie nieco trudniejsze niż Jezioro Jaroszewskie czy poznańska Malta. Ale to co działo się później w mojej głowie to prawdziwa kwintesencja walki o wynik. Etap rowerowy – choć dość kręty z kilkoma agrafkami – to najlepszy mój etap kolarski jaki dotychczas udało mi się pokonać. Średnia 33 km/godz. i solidny zapas sił pozostawiony na etap biegowy dawały nadzieję na osiągnięcie całkiem przyzwoitego czasu.
Chociaż na zegarach wskazujących temperaturę widniało 31 stopni Celsjusza, udawało mi się utrzymywać tempo poniżej 5 min./km. Na ostatniej z trzech pętli trasy biegowej zrezygnowałem w ogóle z przyjmowania żelków energetycznych i uzupełniałem jedynie płyny w postaci czystej wody. Bilans kaloryczny całej imprezy to 8 żelków oraz około 1 litra izotoników wraz z ponad 1,5 litra wody. Łącznie dało to wraz ze śniadaniem oraz posiłkiem ze strefy regeneracji nieco ponad 3500 kkcal. Bilans energetyczny zakończył się więc sporym deficytem. Podobnie z resztą jak wynik końcowy.
Moim celem było załamanie „szóstki”, a wyszło całkiem przyzwoite 5h34'. Gdyby nie fatalne 46 minut pływania byłoby jeszcze lepiej – ale cóż – już wiem że za rok też będzie Gdynia. I w kolejnym sezonie także…
Nie tylko uzyskany wynik w Gdyni, lecz i cały miniony sezon był dla mnie niesamowity – zdecydowanie najlepszy, kolorowy, niezwykły i ekscytujący. Trzy triathlony, które dały łączny dystans porównywalny z pełnym Ironmanem, i na dodatek pozwoliły się cieszyć trzykrotnie z przekraczania linii mety umożliwiając podziwianie tras w trzech fantastycznych lokalizacjach.
Z drugiej strony chyba nowe logotypy zmieniły w sporym stopniu postrzeganie triathlonu oraz świadomość tej dyscypliny przez osoby nie wtajemniczone dotychczas w tę tematykę. Słowo Ironman zapewne wielu osobom będzie się od tej pory kojarzyło zdecydowanie z czymś innym niż prasowanie wygniecionych ciuchów czy spoconym fachowcem od naprawy żelazek. I będzie coraz mniej narzekania przez niedzielnych kierowców na korki uliczne spowodowane przez tych gości od Ironmana siedemset trzeciego.
Poznań i Gdynia w nowych barwach pokazały wysoka klasę w organizacji imprez triathlonowych i z pewnością dały wiele radości uczestnikom – chętnie wrócę na jedną i drugą trasę w przyszłym roku, i oczywiście wpiszę je na stałe w kalendarz najważniejszych wydarzeń sportowych podobnie jak PZU Festiwal Biegowy w Krynicy. Doskonała organizacja i piękna sceneria imprezy to walory którym nie można się oprzeć.
Rafał Ławski, Ambasador Festiwalu Biegów