Jolanta Zaręba – dziennikarka, która biega po górach, a zimą morsuje

Zaczynała od biegania po bułki do piekarni. Z czasem wydłużała pokonywane dystanse, aż dała się namówić znajomym na start w zawodach. Potem była jedna, druga impreza i zanim się ktokolwiek zorientował zdobyła Koronę Maratonów. Z czasem zaczęło ją nużyć stukanie kilometrów po asfalcie i poszukała czegoś innego.

Pomyślała o górach i zawodach ultra. Okazało się, że właśnie tego jej brakowało. Ukończyła Bieg Rzeźnika, ponad stukilometrowy K-B-L (Kudowa-Bardo-Lądek), próbowała swych sił w biegu ultra Granią Tatr. Wisienką na torcie był zeszłoroczny występ w CCC, czyli Courmayeur-Champex-Chamonix w ramach legendarnego Ultra-Trail du Mont-Blanc.

Poznajcie Jolantę Zarębę, niezwykłą kobietę, na co dzień sekretarza redakcji w rzeszowskim oddziale Telewizji Polskiej, która szukając w natłoku obowiązków czasu dla siebie, odkryła pasję do biegania.

Pani przygoda z bieganiem zaczęła się dosyć późno. Był dom, praca, dzieci, i nagle Jolanta postanowiła zacząć trenować. Czy w przeszłości miała Pani jakieś doświadczenie sportowe?

Jolanta Zaręba: Absolutnie nie. To wszystko było kwestią przypadku. Na początku były te osławione bułki z piekarni. Miałam do pokonania raptem kilometr w jedną stronę, ale z czasem zaczęło się to wydłużać. Robiłam coraz więcej kółek wokół domu, musiałam też wcześniej wstawać, by zdążyć zrobić dzieciom śniadanie.

Potem zaczęła Pani wyjeżdżać na zawody…

Oczywiście nie chodziło o żaden wynik, bo ja nie mam predyspozycji fizycznej do szybkiego biegania. Każdy start bardzo dużo mnie kosztował. Wielokrotnie musiałam się przełamywać, by ukończyć imprezę.

Ale mimo wszystko kocha to Pani?

Dzięki bieganiu odzyskałam czas tylko dla siebie. Wcześniej była jedynie praca, dom, dzieci. W górach mam chwilę na refleksję, podziwianie krajobrazów, modlitwę. Gdyby nie ta pasja inaczej spędzałabym wakacje, nigdy nie zobaczyłabym tak wielu wspaniałych miejsc. W listopadzie na przykład zupełnie spontanicznie pojechałam z grupą z Gorlic na maraton do Rawenny.

Bieganie to też okazja, by spotkać niezwykłych ludzi...

Dzięki startom poznałam np. Józia Kubika, którego potem namówiłam na wspólny występ w Rzeźniku w Bieszczadach. Teraz biegam wspólnie z Renią Grabską, ambasadorką Festiwalu Biegowego w Krynicy.

Pani w Krynicy też wielokrotnie startowała...

Przyjeżdżam na Festiwal od pierwszej edycji. Co prawda w zeszłym roku nie mogłam wystąpić, bo w tym samym czasie miałam CCC, ale bardzo dobrze znam tę imprezę. Biegałam tu praktycznie we wszystkich konkurencjach. Od Krynickiej Mili, przez Życiową Dziesiątkę, po maraton. Był nawet Bieg Przebierańców.

Mam bardzo miłe wspomnienie z Festiwalu - w pierwszej edycji wygrałam swoją pierwszą i jak dotychczas najwyższą nagrodę finansową - 500 złotych za 3. miejsce w Koral Maratonie, oczywiście w kategorii wiekowej.

Bieg 7 Dolin?

To nie jest bieg dla mnie. Nawet nie chodzi o dystans stu kilometrów. Największym problemem są za bardzo – jak dla mnie – wyśrubowane limity (17 godzin – red.). Na razie jest to dla mnie nie do przeskoczenia.

W Courmayeur-Champex-Chamonix w ramach legendarnego Ultra-Trail du Mont-Blanc było łatwiej?

Coś w tym jest. Wiem jedno, start na tych zawodach to było spełnienie moich marzeń. Kiedy miałam wystarczająca ilość punktów, by móc się zapisać na CCC, od razu to zrobiłam. Za pierwszym razem nie miałam szczęścia w losowaniu. Cieszę się, że drugie podejście zakończyło się sukcesem.

Sam start był bardzo wyczerpujący? Jak poradziła sobie Pani z dystansem ponad 100 km, różnica przewyższeń 6100 m i wielogodzinnym wysiłkiem?

Wbrew obawom, wszystko zniosłam bardzo dobrze. Okazuje się, że to bieg nie tylko dla profesjonalistów. Rozsądne limity czasowe pozwalają ukończyć zawody nawet takim amatorskim biegaczom jak ja. Oczywiście warto mieć trochę szczęścia.

Pani go nie brakowało?

Dobiegłam do mety z czasem 26 godzin i 8 minut. Cały czas byłam na granicy wykluczenia. Nie mogłam więc sobie pozwolić na robienie jakichkolwiek przerw na punktach kontrolnych. O normalnym jedzeniu mogłam zapomnieć. Były tylko krakersy popijane colą.

A jakie były warunki?

Cały czas padał deszcz. Drogi górskie błyskawicznie zamieniły się w rzeki. Byłam cała mokra, ale przebieranie się nie miało sensu. Warunki były na tyle ciężkie, że organizatorzy zdecydowali się wydłużyć o godzinę limit czasowy. Okazało się to dla mnie zbawienne. Wbiegłam na metę z czasem 26 godzin i 8 minut. Miałem 52 minuty rezerwy. Ale gdyby nie wcześniejsza decyzja organizatorów…

Jakie plany biegowe ma Pani w tym roku?

Zapisałam się na kolejny duży bieg zagraniczny. To Lavaredo Ultra Trail we włoskich Dolomitach. Czeka mnie duże wyzwanie, bo trasa jest o blisko 20 kilometrów dłuższa niż CCC. Ci, co biegają w górach wiedzą, że to bardzo dużo.

Myślała Pani o biegu ultra Granią Tatr?

Startowałam tam dwa lata temu. Nie udało mi się zmieścić w limitach czasowych, ale nie traktuję tego jako porażki. To było niesamowite doświadczenie, które procentuje. Pozwoliło mi wiele rzeczy poprawić.

Jest Pani dziennikarką, sekretarzem redakcji w rzeszowskim oddziale Telewizji Polskiej. Czy tutejsze środowisko dziennikarskie jest rozbiegane?

Różnie to z tym bywa. Urokiem tego zawodu jest to, że trudno o stałe godziny pracy. Ciągle jest się w rozjazdach, więc nawet jeśli się chce nie ma jak wygospodarować czasu na regularne treningi.

Jeden z członków waszej redakcji, Paweł Pezdan, prowadzi program „Rusz się człowieku”, który można oglądać na antenach ogólnopolskich TVP. Biegacie razem?

Paweł gra w piłkę nożną. Ale dopiero wraca do formy po kontuzji. W tej chwili uprawa marszobiegi. Nie jest to łatwe bo razem z żoną Anią, również dziennikarką telewizyjną zajmują się dwójką małych dzieci. Więc trzeba się sporo nagimnastykować, żeby zaplanować aktywny rodzinny dzień. Ale w czasie realizacji programu „Rusz się człowieku” Paweł razem z operatorem Krzyśkiem Holikiem (często filmują na dwie kamery) wykazują się naprawdę dobrą kondycją dotrzymując kroku biegaczom. Dzięki temu program ma klimat i oddaje atmosferę zawodów.

W rzeszowskim oddziale TVP biega jeszcze Konrad Dudek - dziennikarz i prezenter. Widzom w kraju może być znany jako prowadzący programy w TVP Regionalnej. Konrad wraca do biegania po dłuższej przerwie. Ukończył między innymi Rzeszowski Bieg Niepodległości.

Na koniec chciałbym zapytać o Pani nowe hobby – morsowanie.

To było kolejne wyzwanie. Jestem osobą ciepłolubną, więc dużo mnie kosztowało wskoczenie do lodowatej wody na rzeszowskiej Żwirowni. Ale spodobało mi się. Później się dowiedziałam, że wiele osób łączy pasję do biegania z morsowaniem. I tu nie chodzi tylko o kwestie zdrowotne. To po prostu jest bardzo fajne!

Rozmawiał Maciej Gelberg

fot. Tadeusz Zaręba