"Mam apetyt na więcej!" Karolina Nadolska, pierwsza Polka z minimum olimpijskim w maratonie

W miniony weekend w Europie rozegrano kilkanaście  biegów maratońskich, niemal w każdym z nich startowali reprezentanci Polski, także ci z elity, walczący o czołowe lokaty i kwalifikację na igrzyska olimpijskie w Tokio.

Znakomity bieg Karoliny Nadolskiej w Hanowerze!

Ta ostatnia sztuka udała się Karolinie Nadolskiej. 37-letnia biegaczka pochodząca z Oleśnicy (znana wcześniej pod nazwiskiem Jarzyńska) jest pierwszą polską zawodniczką, która wypełniła międzynarodowy wskaźnik IAAF (2:29:30) i może poważnie myśleć o olimpijskim starcie w przyszłym roku w stolicy Japonii. Nadolska znakomicie pobiegła w niemieckim Hanowerze, zajęła w maratonie trzecie miejsce wynikiem 2:27:43.

W ten sposób Karolina Nadolska w pięknym stylu wróciła na szczyt polskiej elity kobiecego maratonu. Trochę to trwało, bo po urodzeniu córeczki 4 lata temu, w kwietniu 2015 r., dwóch maratonów nie ukończyła (Osaka 2016 i Chicago 2017), a tylko w marcu ubiegłego roku dobiegła do mety w Nagoi uzyskując czas 2:30:46.

W rozmowie z nami zawodniczka była bardzo uradowana, ale od razu starała się złagodzić nasz entuzjazm.

– Było dobrze, ale bez zbytniej euforii, poproszę!

– Ależ Karolino, przecież jest się z czego bardzo cieszyć, uzyskałaś świetny wynik i do tego prawo startu w mistrzostwach świata 2019 w Dosze i przede wszystkim w igrzyskach olimpijskich!

– Mówmy raczej o igrzyskach w Tokio, bo tylko to mnie interesuje. To jest mój cel i mojego męża (Zbigniew Nadolski jest trenerem Karoliny – red.).

– Startu w mistrzostwach świata nie bierzesz pod uwagę?

– Nie. W Katarze będą panowały zbyt trudne warunki, żeby wystawiać organizm na tak ekstremalną próbę. Będzie upał, bieg odbędzie się w nocy. Na to można sobie pozwolić na krótszym dystansie, ale w maratonie – nie. To jest bardzo niewdzięczny dystans, nie mamy wielu szans, żeby na nim startować, więc musimy wybierać. Mnie się to tyczy w szczególności: jestem kobietą z dużym bagażem doświadczeń i lat w bieganiu, muszę bardzo dbać o zdrowie myśląc o Tokio. Jeśli mam cel i marzę o dobrym starcie olimpijskim, to nie mogę sobie pozwolić na tak ciężkie warunki.

– Przejdźmy zatem do Twego świetnego występu w Hanowerze. Pogoda i warunki dopisały?

– Warunki były idealne. Na starcie mieliśmy 10 stopni, potem temperatura rosła około 3 stopni na godzinę. Na mecie już się czuło, że jest jakieś 16-17 stopni przy odkrytym, bezchmurnym niebie, w końcówce też, koło 35 kilometra, trochę zaczęło wiać. Ale nie popadajmy w skrajności, na tym etapie maratonu to zmęczenie powoduje, że wszystko odczuwa się w dwójnasób. Trasa w Hanowerze jest szybka, większość bardzo płaska, więc warunki do szybkiego biegania niemal optymalne. Miałam szczęście, że oprócz walki z samą sobą nie musiałam walczyć z niekorzystna pogodą (uśmiech).


– Pobiegłaś tylko nieco ponad minutę wolniej od rekordu życiowego 2:26:31, ustanowionego jeszcze przed urodzeniem dziecka, w 2014 r. w Osace. Czułaś przed startem, że stać Cię na wynik tak bardzo poniżej 2:30?

– Ja zawsze byłam zawodniczką znającą swoje miejsce w szeregu, nigdy nie podkreślałam i eksponowałam swojej wartości. Mój mąż i trener Zbigniew Nadolski twierdzi, że jestem zdecydowanie zbyt skromna, za mało siebie doceniam (śmiech). Ale tym razem wierzyłam w siebie. Przygotowywałam się do tego startu przez 2 miesiące w wysokich górach, w moim stałym miejscu: Alamos w Stanach Zjednoczonych. Siedziałam tam jednak sama, bez 4-letniej córeczki i męża-trenera, więc była to poważna próba charakteru, niełatwy czas dla mnie. Na dodatek trafiłam w Kolorado na dość ciężkie warunki pogodowe. Przez 4 tygodnie było bardzo zimno i niezwykle wietrznie, więc przygotowania były bardzo utrudnione. Na szczęście potrafię radzić sobie w trudnych sytuacjach, postawiłam cel, trenowałam sumiennie i jadąc do Hanoweru nie wyobrażałam sobie innego wyniku niż nabieganie minimum IAAF na Tokio.

Czas poniżej 2:29:30 był planem minimum, ale - jak to zawsze ja - zaczęłam bardzo odważnie, z najszybszą grupą, na wynik nawet 2:25 z kawałkiem. To nie było moje pierwsze takie bieganie, więc się nie bałam, wierzyłam, że wytrzymam to tempo. Na końcówce trochę mi, niestety, zabrakło, ostatnie 2 kilometry kosztowały mnie bardzo dużo zdrowia psychicznego, bo dłużyły się niemiłosiernie.

Jestem bardzo zadowolona z wyniku w Hanowerze, ale nie wpadam w euforię, bo uważam, że mogę pobiec jeszcze szybciej. To jest dopiero pierwszy przystanek, bo ja po urodzeniu dziecka (w kwietniu 2015 r. - red.) dość długo zbierałam się do maratońskiego powrotu. Biegałam na bardzo przyzwoitym, solidnym poziomie krótsze dystanse, np. wszystkie dychy po 32 minuty z kawałkiem i choć trochę o mnie zapomniano w kontekście królewskiego dystansu, pozwalało to wierzyć, że ja w maratonie mogę jeszcze naprawdę coś zdziałać. Mam apetyt na więcej!

Będę nadal pracowała w ciszy i spokoju, podążała drogą niezmienną od wielu lat, może jest ona trudna i wyboista, ale robię swoje, mam wsparcie męża i dziecka i jestem oddana postawionemu celowi. Teraz jest nim choćby start w Tokio, bo chociaż byłam już olimpijką (w Londynie w 2012 r. Karolina Nadolska zajęła 36 miejsce z czasem 2:30:57 - red.), tęsknię za igrzyskami. Uciekło mi przecież Rio w 2016 r., bo nie zdążyłam wrócić do formy po przerwie macierzyńskiej, byłam bardzo blisko, ale nie udało się.

– Druga w Hanowerze maratonka z Etiopii Tigist Gebeyahu przybiegła na metę zaledwie 8 sekund przed Tobą? Walczyłyście ze sobą niemal do „kreski”?

– Zaczęłam odpadać z głównej grupki po 35 kilometrze, wtedy ta Etiopka przeżywała ciężkie chwile, równie trudne jak ja. Miałam ją na wyciągnięcie ręki, ale cierpiałam tak jak rywalka, obie biegłyśmy na miękkich nogach  i ten niewielki dystans między nami się utrzymywał. Nie byłam w stanie nic więcej z siebie wykrzesać, nie dałam rady jej dogonić.

– Masz już upragnione minimum olimpijskie, co oznacza, że przez najbliższe półtora roku, do igrzysk w Tokio, startować w maratonie nie musisz. Jakie zatem masz biegowe plany na najbliższe miesiące?

– Pierwotnie planowaliśmy z mężem, że bez względu na wynik w Hanowerze pobiegnę w maratonie także na jesieni. I myślę, że jeśli zdrowie pozwoli, to we wrześniu lub październiku stanę jeszcze na starcie, choć na razie nie wiem gdzie, nie wybrałam. A jeśli nie, to bardzo bym chciała pobiec mocno „połówkę”. Ja już przecież złamałam w półmaratonie 1:10, choć ten wynik z powodów proceduralnych nie został, niestety, uznany jako rekord Polski (w 2017 r. Nadolska wygrała w Poznaniu w czasie 1:09:54, ale organizatorzy nie zadbali o wpisanie imprezy do kalendarza PZLA i rezultat nie został ratyfikowany - red.). Chciałabym więc, nawet tak dla siebie, jeszcze raz pobiec „połówkę” poniżej godziny i 10 minut.

10 PKO Półmaraton Poznań: rekord Polski Karoliny Nadolskiej, ale... impreza NIE zgłoszona do PZLA


Poza tym na pewno pobiegam jeszcze coś krótszego, mam już zaklepanych kilka startów na 10 i 15 km. W najbliższą niedzielę czeka mnie Bieg OSHEE 10 km w ramach Orlen Warsaw Marathonu i jeśli dobrze się zregeneruję po maratonie to może być naprawdę szybko. Potem prawdopodobnie znowu zniknę z kraju, wyjadę w „swoje” góry do Kolorado, tam przesiedzimy 6-7 tygodni bardzo spokojnego treningu i w czerwcu zjadę znowu na kilka startów do Europy. Mam już zakontraktowane bardzo dobrze obsadzone biegi z certyfikatem IAAF Road Race Bronze Label: 8 czerwca na 15 km w Walencji (15k Nocturna Valencia - red.) i tydzień później Corrida de Langueux na 10 km we francuskiej Bretanii. Dodatkowo chcemy dograć jeszcze jakieś dwa starty w Europie, a potem odpoczynek i, być może, myślenie o jesiennym maratonie.

– A więc poza „dziesiątką” na OWM w Warszawie nie zobaczymy Cię na trasie w Polsce? Szkoda…

– No właśnie jakoś tak się składa, że bardzo rzadko mam okazję startować w naszej Polsce. Na tę chwilę, jeśli chcecie mnie zobaczyć na żywo, zapraszam w niedziele do Warszawy, bo potem może być ciężko (śmiech). My zresztą od jakiegoś już czasu więcej mieszkamy w Stanach niż w Poznaniu. Szykuję moją 4-letnią Antosię na wynik 2:20 w maratonie, więc od wczesnego dzieciństw wychowuję ją w wysokich górach (śmiech).

– A czy w przyszłym roku zamierzasz sprawdzić się w maratonie przed igrzyskami w Tokio?

– Zacznijmy od tego, że moja nominacja olimpijska jeszcze nie jest wcale pewna, bo chociaż nabiegałam minimum międzynarodowe, to wszystko jest w rękach PZLA. Po pierwsze, wciąż nie znamy polskiego minimum, a po drugie, jeśli 3 zawodniczki pobiegną maraton szybciej ode mnie, to nawet z wynikiem 2:27 do Tokio nie pojadę.

– Bądźmy poważni, Karolino: nie jest to możliwe! A minimum PZLA, chociaż nasi działacze mają tendencję do zaostrzania wskaźników międzynarodowych, też na pewno nie będzie wyższe niż Twój wynik z Hanoweru.

– Wolę dmuchać na zimne. Dopóki nie mam stuprocentowej pewności, nie myślę, co będzie w roku olimpijskim. Jeśli jednak zostanę nominowana, to być może pobiegnę maraton na początku roku gdzieś w Azji. Wtedy można jeszcze zdecydować się na taki start, bo już wiosną w Europie to raczej będzie za późno mając w perspektywie upragnione igrzyska.

rozmawiał Piotr Falkowski

zdj. Zbigniew Nadolski