To była jedna z najciekawszych i stojących na najwyższym poziomie imprez rangi Mistrzostw Polskich rozgrywanych w naszym kraju w ciągu ostatnich lat!
Podczas 22. Biegu św. Dominika w Gdańsku, na trudnej technicznie, dziesięciokilometrowej trasie aż siedmiu zawodników, w tym pięciu Polaków, złamało barierę 30 minut. Najszybszy okazał się Kenijczyk Haron Sirma. Tuż za nim, z ośmiosekundową stratą przybiegł Marcin Chabowski zdobywając tytuł Mistrza Polski w Biegu Ulicznym na 10 km.
Organizowany od 1994 r. na Długim Targu w Gdańsku festiwal biegowy jest nieodłączną atrakcją Jarmarku św. Dominika. Co roku gromadzi tłumy zawodników i kibiców z całego świata. Prolog, Goń św. Dominika to tradycyjny wstęp do wydarzenia głównego, czyli biegu elity na 10 km. W tym roku na starcie tej sportowej imprezy charytatywnej stanęło blisko 2 tys. osób. Mieli do pokonania symboliczny dystans 1200 metrów.
Po jego zakończeniu wystartowały kobiety na 5 km. Wygrała Dominika Nowakowska (16:25), przed Białorusinką Ireną Somarą (17:00) i Martą Krawczyńską. W analogiczny wyścigu mężczyzn triumfował Andrzej Rogiewicz (15:10) przed Danielem Pekiem (15:24) i Bartoszem Mazerskim (15:27).
O 17:30 ruszyła elita zawodników na 10 km. Do pokonania mieli 10 pętli o długości 940m plus jeden sześciusetmetrowy odcinek. Szybko okazało się, że w walce o zwycięstwo będzie liczyć się tylko dwóch zawodników: Haron Sirma i Marcin Chabowski. Kenijczyk uzyskał jednak kilkusekundową przewagę nad Polakiem, którą potrafił utrzymać na kolejnych rundach. Ostatecznie Sirma wygrał z czasem 29:06. Drugi na mecie zameldował się Chabowski (29:14) i tym samym został mistrzem Polski. Trzeci był obrońca tytułu Artur Kozłowski (29:31).
Po biegu rozmawialiśmy z Marcinem Chabowskim:
Gratulacje! Po raz czwarty w karierze zdobył Pan tytuł Mistrza Polski na 10 km. Biorąc pod uwagę, że dotychczas rozegrano raptem sześć edycji zawodów tej rangi można uznać, że na tym dystansie nie ma Pan sobie równych w kraju!
Marcin Chabowski: Rzeczywiście potwierdziłem swoją dominację w Polsce. Wygrywałem wszystkie mistrzostwa, w których startowałem. Jak zawsze atmosfera w Gdańsku była wyjątkowa. Takiego dopingu chyba nie ma nigdzie w kraju. Ale sama trasa była trudna, biegliśmy po kostce brukowej, płytach, a na zawodników czekało na każdym okrążeniu sporo ostrych zakrętów oraz zbiegi i podbiegi. Dopisała za to pogoda. Nie było upałów. Pod tym względem mieliśmy najlepsze warunki od lat.
Nie udało się pokonać Kenijczyka Harona Sirmę, ani złamać 29 minut... Czego zabrakło?
Trzeba pamiętać, że to był mój pierwszy start po kontuzji i w ogóle zaledwie trzeci w tym sezonie. W kwietniu, przed maratonem londyńskim nabawiłem się urazu łydki i miałem siedem tygodni przerwy. Kiedy wznowiłem treningi zaczynałem z bardzo niskiego poziomu. Po dwóch miesiącach przygotowań udało mi się jednak zostać Mistrzem Polski. Brakowało mi ciągłości treningów i kilku startów, by powalczyć z Kenijczykiem. Dlatego, biorąc to wszystko pod uwagę, jestem bardzo zadowolony ze swojego wyniku.
Z czego biorą się te urazy? Uchodzi Pan za bardzo kontuzjogennego zawodnika...
Są dwie przyczyny. Jeśli chce się osiągać wyniki rangi międzynarodowej tj. poniżej 28:30-28:00 na 10km (ulica), czy poniżej 2:10-2:09 w maratonie, wygrywać zawody, to trzeba nie tylko bardzo dużo trenować. Trzeba biegać (trenować) na krawędzi starając się pozostać na odpowiedniej stronie zbocza i nie spać w przepaść. Ja tak robię, bądź staram się robić...
Mnie nie interesują wyniki 2:12:00 w maratonie. Poza tym, niestety w dzisiejszych czasach, aby osiągnąć sukcesy, sportowiec musi mieć stworzoną odpowiednią opiekę medyczną. Ja jej nie mam. Dostęp do fizjoterapeuty jest nie tylko kosztowny, ale również dość ograniczony. W Wejherowie, w którym mieszkam, takich specjalistów nie ma. W Gdańsku jest ich raptem dwóch. Mówiąc o opiece mam na myśli regularne spotkania dwa razy w tygodniu i nie mam tu wcale na myśli tylko typowych masaży. Chodzi często o odpowiednie rozciąganie i rozluźnianie napiętych obszarów mięśni, praca na powięziach i punktach spustowych. Tacy specjaliści się cenią i nie są łatwo dostępni.
Jak sobie Pan z tym radzi?
Trzeba podejmować ryzyko i wybierać. Albo pojechać zimą na obóz do Meksyku, bez żadnego zaplecza medycznego, gdzie sam sobie wynajmuję mieszkanie, robię zakupy, gotuję, albo pozostać w kraju, ale dzięki temu ma się pieniądze na specjalistę. Ja wybrałem pierwszą opcję.
Jakie są Pana najbliższe plany startowe?
Pobiegnę w BMW Półmaratonie Praskim, ale tegoroczną imprezą docelową są dla mnie Światowe Wojskowe Igrzyska Sportowe, które w tym roku w październiku odbędą się w koreańskim Mun'gyŏng. Na razie nic nie wiem ani o trasie, ani o warunkach atmosferycznych, ani o rywalach. Wiem jedno, jadę tam walczyć o medal.
MGEL
fot. Archiwum Marcina Chabowskiego