Marcin Świerc: „Nie czuję się gwiazdą”

O minionym i rozpoczynającym się właśnie sezonie w biegach ultra, startowych planach w The North Face® Ultra-Trail du Mont-Blanc® oraz festiwalowym Biegu 7 Dolin, roli trenera i potencjale polskich imprez górskich z Marcinem Świercem. Rozmawiał Grzegorz Rogowski.    

Co porabia aktualnie Marcin Świerc?

Akurat 18 stycznia (rozmowa odbyła się w piątek 17 stycznia – red.) wyjeżdżam do Świnoujścia na tygodniowy obóz z portalem bieganie.pl. Oczywiście są też treningi….

… i starty. Skąd pomysł na ubiegłotygodniowy występ Grand Prix Krakowa w Biegach Górskich?

Gościłem akurat u znajomego, który startuje w tym cyklu i stwierdziliśmy, że warto razem pobiegać. W Krakowie dopingowałem też swoją zawodniczkę i przyglądałem się z bliska jakie robi postępy. Inna sprawa, że brakowało mi trochę rywalizacji, bo dawno nie startowałem. Adrenalina tak poniosła, że udało się poprawić rekord trasy. Mój przyjaciel też zresztą pobił życiówkę. Fajnie, że udało się wystartować.  

Wraca Pan jeszcze myślami do 2013 r.? Jaki był do dla Pana rok?

Przełomowy. Zacząłem się „bawić” w profesjonalny sport, co stało się możliwe za sprawą grupy znajomych. Dzięki firmom Salomon, Compex czy Meble Kler mogłem zostać profesjonalistą, choć oczywiście przede mną jeszcze długa droga. I nie chodzi tu tylko o wsparcie finansowe, ale też mentalne, psychiczne, bo treningi są trudne i są chwile zastanowienia „po co w ogóle to robię”.

A pod względem wyników?

Sportowo miniony rok była bardzo dobry, choćby z racji wysokiej, dziewiątej lokaty w mistrzostwach świata w Szklarskiej Porębie (w biegu górskim długodystansowym – przyp. red.). Pewnie mógł być lepszy, bo nie przygotowywałem się specjalnie do tej imprezy. Praca w schronisku jednak wiązała się z określonymi obowiązkami.   

Został też pan trenerem. Jak Pan się czuje w tej roli?

Rzeczywiście, w kwietniu zostałem trenerem na obozach bieganie.pl, poprowadziłem też treningi do Biegu Granią Tatr. To dla mnie wyzwanie, bo ludzie są różni i jak się z nimi pracuje trzeba być asertywnym. Tym bardziej, że biegi ultra nie są łatwe, a wielu biegaczy od razu chce wskoczyć na wysoki poziom. Zza biurka od razu chcą pobiec 100 km. Na obozach tłumaczę przede wszystkim, że nie można szarżować, przesadzać, pokazuje jak powinno się przygotowywać do biegów ultra i o jakie elementy należy zadbać, by przebiegniecie tak długiego dystansu było możliwe i nie odbiło się negatywnie na zdrowiu.

W jakich imprezach będzie można Pana zobaczyć w 2014 r.?

W kraju będę biegał bardzo mało. Dwie, trzy imprezy – priorytetem będzie wrześniowy Bieg 7 Dolin. Wcześniej wystartuję w ultra etapówce Beskidy Run Adventure. Chcę walczyć z najlepszymi, dlatego stawiam na starty zagraniczne. Pojadę na pewno na Transvulcanię. W ubiegłym roku biegałem tam z Kilianem Jornetem, skończyłem dziesiąty ale w ostatnim fragmencie byłem od niego szybszy (śmiech). W planie są też Mistrzostwa Świata Skyrunning, tu trzeba będzie się zakwalifikować. Na październik mam w planie bardzo długi bieg, ale jest jeszcze za wcześnie by o tym mówić.

Na swojej stronie internetowej zapowiedział Pan start w The North Face® Ultra-Trail du Mont-Blanc®…

Ale chyba jeszcze nie w tym roku. To mój długoterminowy plan. Jeśli będę miał możliwość przygotowania się do imprezy, w perspektywie 2-3 lat jestem w stanie dotrzeć do podium tej imprezy, najbardziej prestiżowej, kultowej w świecie biegów ultra. To realny plan, bo w ubiegłym roku na Transvulcanii wygrałem z triumfatorem UTMB i wiem na czym stoję.

Czuje się Pan mocny?

Na pewno jest co i kogo gonić. Biegi ultra zdobywają Polskę i świat. My jesteśmy kilka lat za czołówką, ale też szybko nadrabiamy stracony czas. Mam przed sobą jeszcze dziesięć lat biegania, chciałbym podgryźć liderów. Jeśli będę miał spokój w przygotowaniach, to uważam, że jestem w stanie to zrobić. Udział w Transvulcanii pokazał, że talent jest i trzeba go rozwijać.

Kiedy ruszają przygotowania do „Misji UTMB”?

Już ruszyły. Październikowy start, o którym wcześniej wspomniałem, będzie związany bezpośrednio z przygotowaniami do UTMB. Udział w Biegu 7 Dolin także, bo do zdobycia będą 3 punkty do tej imprezy. W UTMB wystartuję 2015 lub 2016 roku, dzięki zebranym punktom lub zaproszeniu, ale to się jeszcze okaże. Na pewno będę się przypominał organizatorom UTMB, jeśli nie będzie zaproszenia to będę monitował (śmiech).   

Ma pan pełne prawo. W swoim zestawieniu 100 najlepszych ultrasów świata w 2013 r. International Skyrunning Federation sklasyfikowała Pana na 55 pozycji…

To duży sukces, bo sklasyfikowano mnie tylko na podstawie wyników jednej imprezy - Transvulcanii. Gdybym wziął udział w choćby jeszcze jednej, a liczono rezultaty 3 imprez, mogłem się znaleźć w drugiej dziesiątce zestawienia. Phillip Reiter, z którym również wygrałem na Transvulcanii, był 17. w rankingu ISF. Dzięki miejscu w rankingu niedawno dostałem nawet zaproszenie do Hongkongu (tu przeczytasz o imprezie) ale nie korespondowało ono z moimi planami.

Na którym miejscu w rankingu widzi się Pan na koniec sezonu 2014?

Pierwsza dziesiątka. Taki mam plan wraz z przyjaciółmi i partnerami.

Nie boi się Pan tych mitycznych 168 km i 9500m przewyższeń UTMB? To nie będzie spacer, tylko pogoń za czołówką…  

Powiem tak. Sporo doświadczeń w tym zakresie dał mi Bieg 7 Dolin. W 2012 r. długo goniłem Węgra Nemetha Csabę, nawet gdy się gubiłem to odrabiałem straty, miałem go na wyciągnięcie ręki. Uciekł mi na Wierchomli, ale wyciągnąłem wnioski. W tym roku liczę, że będzie inaczej. Spokojne przygotowania powinny dać efekt. Mam plan na 8 godzin i 30 minut (w 2013 r. Węgier pobiegł w czasie 8:57:38 – red.), wiem jak go zrobić. Teraz trzeba go wdrożyć.    

Jak czuje się Pan w roli lidera, gwiazdy polskich biegów ultra? Patrzą na pana setki miłośników takich biegów w Polsce…

Oswajam się (śmiech). Tak naprawdę wcale nie czuje się gwiazdą, najlepszym biegaczem w naszym kraju. Na pewno jestem za to kandydatem, by nim zostać. Chętnie dzielę się wiedzą i doświadczeniami, choćby właśnie na obozach. Nie jestem gburem, który zamyka się w sobie i chroni swoje tajemnice, choć rzeczywiście w życiu prywatnym nie przypominam siebie z trasy. Na biegach sprzedaję się na maksa, skupiam się wyłącznie na sobie. Wiodę za to spokojne życie na co dzień. Gdyby nie przyjaciele zapewne nie byłoby mnie tu, gdzie jestem dzisiaj (śmiech).  

Jak polskie biegi górskie i ultra wypadają na tle imprez zagranicznych, w których bierze Pan udział?

Myślę, że już mamy się czym chwalić. Na pewno nie mamy się czym wstydzić. Kilka imprez organizowanych w naszym kraju prezentuje naprawdę wysoką klasę. Potwierdzeniem niech będzie choćby to, że w ubiegłym roku w naszym kraju odbyły się aż dwie imprezy w randze mistrzostw świata, w Szklarskiej Porębie i Krynicy. Cieszy, że Polacy ogólnie garną się do sportu, biegi górskie na tym tylko zyskują. Największe różnice występują w sferze mediów i promocji imprez, w Polsce jest jeszcze dużo do zrobienia w tym zakresie. Polskie biegi widać na ulicach, ale nie widać w telewizji czy gazetach. Ale idziemy chyba w dobrym kierunku.

Jak ocenia Pan potencjał biegów górskich i ultra w Polsce?

Bardzo wysoko, bo biegacze z ulicy w coraz większej liczbie będą szukać nowych wyzwań. Ostatnio wyczytałem, że przebywanie w zieleni daje człowiekowi więcej szczęścia niż posiadanie pieniędzy. Coś w tym jest, bo ile można wdychać spaliny. Same biegi górskie i ultra nie są zresztą tak kontuzjogenne jak biegi uliczne i ludzie to dostrzegają. Cieszę się z tego, bo rywalizacja będzie jeszcze bardziej zacięta. Z korzyścią dla mnie.

Rozmawiał Grzegorz Rogowski 

fot. marcinswierc.pl