Mordercze Ardeny – Legends Trail po raz drugi [ZDJĘCIA]


W poniedziałek zakończyła się zabójcza 250-kilometrowa wyrypa przez belgijskie Ardeny – Legends Trail. Po ósmej rano dwaj ostatni spośród 29 finiszerów dotarli na metę w Mormont.

W piątek o 18:00 z Achouffe wystartowało 71 uczestników, co i tak daje wyższy odsetek ukończenia, niż w zeszłorocznej debiutanckiej edycji (15 z 47). Najlepsi osiągnęli znacznie lepsze czasy, niż zwycięzcy sprzed roku. Wszystko to mogło być spowodowane łagodniejszymi warunkami pogodowymi, ale również – a może przede wszystkim – lepszym przygotowaniem zawodników. Relacja ze startu: TUTAJ

Na trasie z około 7000-metrową sumą podejść, swoim charakterem nieco przypominającej nasz Beskid Niski, znajdowały się cztery bazy pośrednie z ciepłym jedzeniem i możliwością przespania się. Tam uczestnicy mieli dostęp do swoich wędrujących przepaków, podążających za nimi furgonetką. Trasa nie była oznakowana i wymagała własnej nawigacji. Od zeszłego roku uległa tylko minimalnym zmianom, z których największą było inne umiejscowienie mety – po sąsiedzku w Mormont, zamiast w Houffalize.

Mimo braku śniegu na trasie było sporo błota. Pierwsza ardeńska noc wykosiła kilkoro zawodników – z powodu kłopotów zdrowotnych lub kontuzji niektórzy wycofali się już na pierwszym punkcie kontrolnym lub wcześniej. Największą niespodzianką było odpadnięcie trzeciego przed rokiem Dirka van Spitaelsa. Nad stromym brzegiem rzeki l'Ourthe Belg fiknął kozła z pełnym obrotem i wylądował metr przed wodą, niestety mocno naciągając ścięgno w udzie. Odpuścił dalsze napieranie w pierwszej bazie, nie chcąc wyłączać się z gry na dłuższy czas.

Drugi dzień powitał zawodników przyjemną pogodą, chwilami nawet z wyglądającym zza chmur słońcem. Do drugiego punktu pierwszy dotarł debiutujący Holender Teun Geurts-Schoenmakers, a niecałe pół godziny za nim trójka belgijskich weteranów ubiegłorocznej edycji: Joris Jacobs, Benny Keuppens i Ivo Steyaert. Kto szybciej stamtąd wyruszył, ten mógł dłużej się cieszyć korzystną aurą. Zawodników opuszczających punkt późnym popołudniem i wieczorem witał już rzęsisty i zimny deszcz, który towarzyszył im przez większość nocy. Tutaj odsetek odpadających z zawodów znacznie się zwiększył.

Prowadząca belgijsko-holenderska czwórka dotarła w niewielkich odstępach jeszcze za dnia do trzeciej bazy, umieszczonej w ukrytym w lesie schronisku. Trzech z nich odpoczywało krócej, tylko drugi przed rokiem Joris Jacobs zdecydował się na czterogodzinny sen. Na wyjściu miał pięć miejsc straty, które jednak szybko nadrobił podczas drugiej nocy na trasie.

Przed trzecim punktem niestety wycofała się Paula Ijzerman – jedyna kobieta, która ukończyła Legends Trail poprzednim razem. Holenderska zawodniczka już wcześniej miała kłopoty ze stopami, jednak ostateczną przyczyną zejścia z trasy było wychłodzenie. Najwięcej wycofów nastąpiło właśnie w czasie drugiej nocy. W tym momencie jedynymi wciąż pozostającymi w grze paniami były Amerykanka Sarah Johnson (w zeszłym roku nie ukończyła) i debiutująca Holenderka Willemijn Jongens, które od drugiej bazy napierały razem. Towarzyszył im inny holenderski zawodnik Tom Endstra.

Wielka czwórka znów spotkała się w czwartej bazie, w której się zjawiła w niedzielę rano w kilkuminutowych odstępach i ze znaczną przewagą nad resztą stawki. Pierwszy wyruszył z niej Ivo Steyaert, lecz wkrótce przegonił go Teun Geurts-Schoenmakers i do końca nie oddał prowadzenia. Holender i Belg na metę dotarli w niedzielne popołudnie w odstępie zaledwie 13 minut, w czasach odpowiednio 44h13 i 44h26, poprawiając wynik zeszłorocznego zwycięzcy o 13 godzin! Benny Keuppens i Joris Jacobs ukończyli zawody wspólnie na trzecim miejscu dwie godziny później.

Wolniejsi zawodnicy załapali się na następny nocny deszcz, a niektórzy nawet na śnieg w najwyższym punkcie trasy, położonym powyżej 600 metrów npm. Sarah Johnson i Willemijn Jongens ukończyły bieg nad ranem jako jedyne kobiety w czasie 58h45. Rozciągnięci na trasie zawodnicy docierali na metę do poniedziałkowego poranka. Udało się to wszystkim, którzy wyszli z czwartej bazy. Pełne wyniki można zobaczyć tu: http://legendstrail.legendstracking.com/

– To był mój najdłuższy bieg w życiu – powiedział zwycięzca – a moja recepta na trening do takich zawodów to duży kilometraż, w jednym tygodniu zrobiłem nawet 200 km. Między bazami 2 i 4 Teun narzekał na bolące mięśnie czworogłowe, lecz jak sam przyznał, po przespaniu się na ostatnim punkcie wszedł w tryb wyścigowy. Walczył do końca, czując na plecach oddech konkurencji.

Zdobywcy trzeciego miejsca (wraz z Jorisem Jacobsem) Benny'emu Keuppensowi trudno było porównać warunki sprzed roku (kiedy był siódmy) i obecne. Wtedy były cięższe warunki atmosferyczne, lecz teraz narzuciliśmy sobie znacznie szybsze tempo, przez co trudności się wyrównały – podsumował belgijski napieracz.

Jedna z dwóch zwyciężczyń, Sarah Johnson, wróciła na Legends Trail by wyrównać rachunki. Teraz była znacznie lepiej przygotowana, m.in. dzięki zmniejszeniu kilometrażu i wpleceniu większej ilości treningu siłowego. Dzięki czemu mogła naprawdę cieszyć się napieraniem. Oczywiście miała kryzysy, lecz mówiła sobie wtedy, że pewnie już nie będzie jej się chciało wrócić na te mordercze zawody, więc musi to ukończyć teraz.

Organizatorzy podkreślili ważność zdobytych poprzednio doświadczeń dla przygotowania tegorocznej imprezy. Współorganizator Stef Schuermans i kierownik zabezpieczenia trasy Stu Westfield podziękowali wszystkim zaangażowanym wolontariuszom. Wielu z nich zdobyło już doświadczenie poprzednio, dzięki czemu mogli jeszcze sprawniej pomagać uczestnikom. Najważniejsze w organizacji było wydzielenie sekcji logistycznej, dzięki czemu sekcja medyczna i zabezpieczenia mogły spokojnie robić swoje.

Jeden z najtrudniejszych europejskich ultrabiegów w kategorii najdłuższych dystansów zyskuje stałe miejsce w kalendarzu. Zobaczymy, czy w najbliższych latach ukończą go jacyś Polacy. Wkrótce na naszym portalu osobista relacja z Legends Trail z pozycji wolontariusza.

Kamil Weinberg