Nieklasyczny Biegowy Klasyk w łódzkim Arturówku [ZDJĘCIA]


Wilgotny las, drewniane kładki na strumyku, niskie gałęzie, błotniste parowy o stromych ścianach i piaszczysta plaża. Dużo jak na jeden krótki bieg? A jednak to wszystko zmieściło się na trasie nieco ponad dwukilometrowego okrążenia, które czterokrotnie pokonaliśmy w łódzkim Arturówku. Cykl czterech biegów o Puchar Dyrektora MOSiR Łódź zakończył się „Biegowym Klasykiem w Arturówku” na dystansie około 8.5 km.

Ta część Lasu Łagiewnickiego – największego leśnego kompleksu w granicach miasta w Europie – jest jednym z najbardziej obieganych miejsc Łodzi, będąc areną wielu imprez, m.in. Pucharu Maratonu Łódzkiego, Textilcrossu, Półmaratonu Szakala i Biegu Sylwestrowego. Dzisiejsza trasa, wbrew nazwie, miała jednak niewiele wspólnego z „klasyczną”.

Zadbał o to Maciej Tracz z Miejskiego Ośrodka Sportu i Rekreacji w Łodzi, biegacz, wspinacz i zawodnik rajdów przygodowych, a obecnie niestrudzony popularyzator amatorskiego sportu. Tak jak w poprzednich biegach Pucharu, poprowadził ją niebanalnie. Tym razem wykorzystał mniej znane i dzikie, choć położone w bezpośredniej bliskości kąpieliska, zaułki łagiewnickiego lasu. Pomiar czasu zapewnił, podobnie jak w całym cyklu, Radosław Sekieta (Time4s.pl), a w zabezpieczeniu trasy znów pomogli wolontariusze z Młodzieżowego Ośrodka Socjoterapii nr 3 w Łodzi. Warto dodać, że za wszystkie cztery biegi nie były pobierane opłaty startowe.

Zaczęło się o 10:30 od ostatniego biegu w ramach Mistrzostw Łodzi Gimnazjalistów. Około trzydziestka młodych sportowców pokonała jedno okrążenie. Najszybsi na mecie byli Bartosz Zuchora i Zuzanna Gielec. Mistrzowska rywalizacja w całym cyklu została już jednak wcześniej rozstrzygnięta. Bezdyskusyjnie wygrali ją Weronika Balcer i Antoni Hasiura, zwycięzcy wszystkich trzech poprzednich biegów. Pod nieobecność obojga mistrzów, puchary odebrała w ich imieniu rodzina i przyjaciele.

Pół godziny później wystartowali starsi wiekiem, ale wciąż młodzi duchem uczestnicy biegu głównego w liczbie niecałej setki. Nie do końca wypoczęty po Rzeźniku, ale niezmiennie ciekawy Maćkowych pomysłów na trasę, wziąłem udział w biegu – nie zamierzając cisnąć na maksa.

Runda naokoło dużego stawu – niczym na pierwszym pucharowym biegu na Stawach Stefańskiego. Przelot przez piaszczystą plażę – trochę jak na drugich zawodach na Stawach Jana. Wpadliśmy do lasu – od razu błotko i wertepy – to z kolei coś z trzeciego biegu na Młynku. A później więcej błota, wąskie ścieżki, stare drewniane kładki nad strumykiem. Niskie konary, o które kilka razy przygrzmociłem czołem. Najlepsze na koniec: głęboki parów z błotem na dnie i wyjściem na górę po stromej skarpie. Tu na pierwszym okrążeniu przesunąłem się o kilka miejsc na kilkunastu metrach, a na każdym następnym też zyskiwałem parę sekund. Buty z górskim bieżnikiem okazały się dobrym wyborem. A potem już tylko finiszowa prosta w odkrytym słońcu, które nie ułatwiało dziś biegaczom życia. Ostatnie okrążenie pokonałem najszybciej, ale na finiszu się nie wypruwałem. Mimo to słoneczko mnie trochę ścięło...

Podobnie jak wśród gimnazjalistów, u mężczyzn zdobywca Pucharu był wcześniej znany. Leszek Marcinkiewicz, bo o nim mowa (wcześniej dwukrotnie pierwszy i raz drugi), stanął jednak na linii startu i pewnie wygrał po raz trzeci z czasem 32:26, nie zawodząc oczekiwań (jak już się zakłada numer, to się nie odpuszcza! – skomentował swoje zwycięstwo). Drugi przybiegł Paweł „Pako” Kopaczewski (przedtem też dwa razy drugi), który długo walczył o miejsce z trzecim dziś Kamilem Skrzypczakiem. Paweł w generalce zajął również drugie miejsce. Miał na nie szanse także Michał Kosior, który jednak przez kontuzję łydki musiał się dziś zadowolić rolą fotografa i najniższym stopniem podium w Pucharze.

– Co kolejna trasa, to ciekawsza! – podsumował cały cykl „Pako”. – Każda była na swój sposób interesująca, ale ta ostatnia chyba najtrudniejsza – dodał Leszek, który choć lepiej czuje się na asfalcie, w całym przełajowym cyklu trzymał najwyższy poziom.

Rywalizacja kobiet była znacznie bardziej zacięta i wszystko musiało się rozstrzygnąć w dzisiejszych zawodach. Wygrała Agnieszka Wysocka przed Martą Bukowską, dzięki czemu obie dziewczyny zrównały się ilością punktów w generalce (po dwa zwycięstwa i po jednym drugim miejscu – liczyły się trzy najlepsze występy). O zwycięstwie w Pucharze zadecydował jednak punkt regulaminu, dający wygraną tej zawodniczce, która więcej razy pokonała rywalkę w bezpośrednim pojedynku. Dzięki temu Puchar Dyrektora MOSiR zdobyła Marta. Na najniższym stopniu podium dzisiaj, podobnie jak w całym cyklu, stanęła Magdalena Pola.

Marta i Agnieszka aż do momentu dekoracji nie były pewne, jakie będzie regulaminowe rozstrzygnięcie. Marta przyznała, że biegło jej się dziś wyjątkowo ciężko i choć była na czele przez pierwsze dwa okrążenia, później musiała uznać wyższość Agnieszki. Ta ostatnia trasa zmęczyła ją najbardziej z dotychczasowych. Zdobycie Pucharu ją bardzo mile zaskoczyło. Agnieszce biegło się natomiast lekko i przyjemnie, może dlatego, że wystartowała na świeżości, jak sama stwierdziła. – Drugie miejsce też jest fajne! – podsumowała dzisiejsza zwyciężczyni, nie tracąc dobrego humoru.

Pełne wyniki wkrótce na stronach łódzkiego MOSiR-u i Time4s.pl. Po biegu wszyscy zawodnicy, którzy ukończyli przynajmniej trzy biegi, otrzymali pamiątkowe medale z rąk Pani Dyrektor MOSiR Iwony Safjanowskiej.

Cały cykl był chyba bardzo udany – powiedział Maciej Tracz – mimo kameralności, miał swoją specyfikę i mam nadzieję, że będzie ona utrzymana w przyszłym roku. A może nawet dwa razy w roku, gdyż niewykluczone jest zorganizowanie podobnego cyklu jesienią. Najważniejsze jednak, że dopisali uczestnicy, w tym gimnazjaliści – bo to przecież dla nich układane są jak najciekawsze trasy. Organizator sam ma w nogach kilkadziesiąt lat biegania i świetnie się bawi przy ich komponowaniu tak, by nie były nudne. Wspomniał, jak w przedostatnim biegu na Młynku zostali postawieni pod ścianą przez prace budowlane i dzień przed imprezą musieli wymyślić trasę, która czystym przypadkiem wyszła jedyna w swoim rodzaju.

Najważniejszym celem Pucharu Dyrektora MOSiR było jednak pokazanie łodzianom mniej znanych terenów rekreacyjnych. Sukces tej inicjatywy potwierdzam osobiście – choć większość życia spędziłem w swoim rodzinnym mieście, trzy z czterech biegowych miejscówek odwiedziłem po raz pierwszy z okazji MOSiR-owskich zawodów i z tego co wiem, nie jestem w tym odosobniony. W kolejnych cyklach niewykluczone jest pokazanie biegaczom jeszcze innych terenów zielonych, których w Łodzi nie brakuje. Czekamy...

Kamil Weinberg

Fot. Kamil Weinberg, Maciej Tracz, Magdalena Pola