Paweł Cieślik: „Chcę pokonać Marcina Świerca”

Paweł Cieślik (na zdjęciu) od wielu lat jest policjantem. Lubi swoją pracę i stara się ją wykonywać jak najlepiej. – Wielką frajdę sprawia mi pomaganie innym ludziom – mówi naszemu portalowi. – Jednak prawdziwą pasją jest dla mnie bieganie. Chcę zostać mistrzem świata w biegu 24-godzinnym – podkreśla.

O sierżancie katowickiej policji Pawle Cieśliku zrobiło się głośno kilka miesięcy temu kiedy w 5 pięć dni przebiegł blisko 600 km trasę z Tychów do Gdańska. W ten sposób chciał Pan pomóc w zbiórce pieniądze na rzecz chorych dzieci z hospicjum. Akcja zakończyła się sukcesem. Udało się zgromadzić 6 tys. zł, a przede wszystkim dobiec do mety. Jak się narodził ten pomysł?

Paweł Cieślik: Wszystko zaczęło się rok wcześniej. Któregoś dnia jechałem na rowerze i zobaczyłem billboard śląskiego hospicjum. Był na nim przedstawiony zegar bez wskazówek i napis: „zrób coś, mam mało czasu”. Długo się nie zastanawiałem, sięgnąłem po komórkę i wykręciłem numer.

Wtedy się pojawił pomysł na bieg?

Na początku była akcja rowerowa. Postanowiłem pokonać w dobę trasę ze Śląska na Wybrzeże i w ten sposób zwrócić uwagę na potrzeby chorych dzieci. Pani prezes Natasza Godlewska od razu zaakceptowała ten pomysł. Co więcej zadeklarowała pełne wsparcie, na każdym kroku pytając, czego mi potrzeba, w jakim sposób może mi pomóc. To było wzruszające, bo przecież to ja miałem pomagać…

Co było dalej?

Wszystko robiłem na wariackich papierach. Pomysł narodził się pod koniec lipca, a już kilka tygodni później wystartowałem.

Po co ten pośpiech?

Nie było na co czekać. Poza tym spojrzałem w grafik i zobaczyłem, że akurat między 15 a 16 sierpnia mogę wziąć urlop.

Jak zakończyła się akcja?

Dzięki wsparciu rzeczników prasowych komend wojewódzkich policji udało się wypromować akcję, więc wydarzeniem zainteresowały się media. Potem pojawili się też sponsorzy. Miałem do wylicytowania m.in. koszulkę reprezentacji Polski siatkarzy i najlepszych polskich biegaczy z autografami. Łącznie zebrałem 3,5 tys. zł.

A jak wyglądała jazda?

Zaplanowałem sobie, że chcę się wyrobić w 24 godziny, ale byłem w formie więc udało się przejechać trasę szybciej. Jadłem i piłem na rowerze. Miałem jedynie kwadrans przerwy, gdy odezwała się kontuzja kolana.

Rok późnej postawił sobie Pan jeszcze ambitniejsze zadanie. Również na rzecz hospicjów dla dzieci przebiegł Pan w ciągu 5 dni blisko 600 km z Tychów do Gdańska. To musiało być ekstremalne doświadczenie. Przecież to wypada prawie 120 km na dzień…

Powiem szczerze, gdyby nie mój fizjoterapeuta Mateusz Rychlik byłoby ciężko. Każdego dnia dokonywał cudów, by postawić mnie na nogi. Ale było warto. Udał się zebrać 6 tyś zł. Poza tym do hospicjum trafił specjalistyczny sprzęt. Dużą satysfakcję dało mi też to, że moją akcją zaraziłem innych do działania. Wiolka Krause przejechała np. na rowerze przeszło 700 km z Żukowa do Tychów też po to, by wesprzeć dzieciaki z hospicjum.

Na początek 600 km na rowerze, potem tyle samo biegnąc. Żeby podołać takiemu wyzwaniu trzeba być niesamowicie wytrenowany. Czy sport odgrywa w Pana życiu ważna rolę?

Ogromną. Na początku była akrobatyka sportowa. Zostałem nawet wicemistrzem Polski juniorów młodszych. Niestety z czasem musiałem z tego zrezygnować.

Co się stało?

Za bardzo urosłem (śmiech). Najlepsi w akrobatyce sportowej mają 160-165 cm wzrostu. Wyżsi nie mają szans. A ja wychodzę z założenia, że jeśli coś się robi, trzeba to robić dobrze. Dlatego ze swoimi 186 cm wzrostu zacząłem szukać czegoś innego.

I pojawiło się bieganie?

Trochę wcześniej była zabawa w grę terenową „Selekcja”. To impreza, której założenia oparte są na podobnych regułach jakie obowiązują przy rekrutacji do jednostek specjalnych. Szybko jednak przerzuciłem się na bieganie.

Jakie były początki?

Straszne. Pierwszy maraton pobiegłem w 2006 r. w Dębnie. Po zawodach myślałem, że umrę. Czas był tragiczny, 4:03:57. Wiedziałem, że coś muszę zmienić. A najlepiej wszystko.

Ktoś Panu pomógł?

Przełomem było dla mnie spotkanie z kolegą po fachu, Jakubem Burghardtem. Ten policjant z Krynicy to 17-krotny Mistrz Polski w biegach przełajowych i na bieżni, m.in. na dystansie 3000, 5000 i 10 000m. Ambasador Festiwalu Biegowego. Później poznałem innych wspaniałych zawodników: Kasię Kwokę, Andrzeja Radzikowskiego, Tomasza Kulińskiego. Dzięki nim zacząłem profesjonalnie podchodzić do treningu, dzięki nim łyknąłem trochę wiedzy. To oni w końcu nakierowali mnie na dłuższe dystanse.

Co trzeba było na początku zmienić?

Musiałem zrzucić wagę i zrezygnować z siłowni. Z moim 78 kg nie miałem żadnych szans na przyzwoity wynik. A ja przecież mierzę wysoko (śmiech). Teraz ważę 10 kg mniej. Musiałem zmienić dietę, zrezygnować z wieprzowiny i wołowiny. Teraz rządzi na moim talerzu makaron, ryby, daktyle, awokado. Najważniejsza jednak była zmiana w treningu. Musiałem go wzmocnić.

Ile teraz Pan biega?

Staram się mieć dwa treningi dziennie. Jeszcze niedawno wstawałem o 4:30, by trochę pobiegać przez pracą. Potem miałem służbę, więc kolejny trening robiłem zaraz po przyjściu do domu. Teraz wszystko mi się przesunęło, więc biegam po robocie. Ale nadal są to dwa treningi.

To wymaga końskiego zdrowia i olbrzymiej dyscypliny. Czy znajduje Pan czas na coś innego?

Bez przesady. Tomasz Kuliński dawał radę przez trzy tygodnie trenować po 50 km dziennie. Więc da się to zrobić. A co do wolnego czasu to uwielbiam książki, szczególnie biografie znanych sportowców i nie mam problemu, by znaleźć godzinę na lekturę.

A bliskie osoby?

Na szczęście mam wyrozumiałą dziewczynę, która akceptuje moją pasję.

Zmienił Pan plan treningowy, dietę, zrzucił wagę. Czy za tym wszystkim przyszły wyniki?

Na ostatnim Maratonie Wolności w Chorzowie zrobiłem czas 2:54:22, więc postęp jest. Co prawda do najlepszych kobiet w Polsce jeszcze mi trochę brakuje, ale sądzę w tym rok będę wstanie pobiec w granicach 2:40:00. Na razie największym moim sukcesem było 3. miejsce „Sudeckiej 100”. W tym roku chciałbym to wygrać. Myślę też o pobiciu rekordu w biegu 12-godzinnym w Rudzie Śląskiej.

Mierzy Pan wysoko…

Trzeba tak robić. Wychodzę z założenia, że tylko od nas zależy jak daleko zajdziemy. Taki Michael Phelps zbierał np. wszelkie wypowiedzi swoich rywali, w których w jakikolwiek sposób powątpiewali, by mógł osiągnąć swoje cele (np. 8 złotych medali na jednych Igrzyskach Olimpijskich) i czynił z nich dodatkowy czynnik motywujący. Na zasadzie „No to zobaczymy!”.

No to jakie są ambicje Pawła Cieślika?

Chcę zostać świata w biegu 24-godzinnym i pokonać Marcina Świerca w ultramaratonie.

Ma Pan wsparcie w policji?

- Mój szef nie do końca podziela moją pasję, więc nie mogę liczyć na żadną taryfę ulgową. Za każdym razem, aby wyjechać na zawody muszę brać urlop. Dotyczy to również imprez policyjnych. Ale cóż zrobić, nie poddaję się. Wychodzę z założenia, że co cię nie zabije to cię wzmocni. A poza tym policjantem się bywa, a biegaczem pozostanę do końca życia.

Powodzenia. I do zobaczenia na trasach

Rozmawiał Maciej Gelberg