Polska sztafeta kobiet 4x400 metrów zdobyła w niedzielę srebrny medal Halowych Mistrzostw Świata w Birmingham. Justyna Święty-Ersetic, Patrycja Wyciszkiewicz, Aleksandra Gaworska i Małgorzata Hołub-Kowalik o ponad 2 sekundy pobiły rekord Polski wynikiem 3:26:09, przegrywając jedynie z ekipą Stanów Zjednoczonych.
Przed biegiem finałowym trener Aleksander Matusiński zaskoczył wszystkich, nie tylko kibiców i dziennikarzy, ale nawet same zawodniczki. Kończącą zwykle polską sztafetę Justynę Święty-Ersetic przesunął na pierwszą zmianę, a rozpoczynającą bieg Małgorzatę Hołub-Kowalik – na ostatnią.
– Jak się o tym dowiedziałam, to powiedziałam trenerowi, że w takim razie nie biegnę. Potem jednak dałam się przekonać – opowiadała Małgorzata Hołub-Kowalik na konferencji prasowej po przylocie z Birmingham.
Polscy bohaterowie HMŚ wrócili z Birmingham
Dopiero kilkanaście minut później, w rozmowie z nami, Małgosia przyznała: – Zażartowałam sobie, oczywiście. Po prostu zestresowałam się trochę, bo wiedziałam, że to będzie bardzo trudne zadanie. Zawsze jednak jestem w pełnej gotowości jak trener wystawia mnie w sztafecie i zawsze zrobię dla jej dobra wszystko co mogę. Ale nie powiem, że nie byłam przerażona, bo… byłam! (śmiech)
– To skąd wy macie do tego faceta tyle zaufania, nawet gdy wymyśla coś całkiem zaskakującego, czego nigdy nie trenowałyście?
– Myślę, że to długie lata pracy. Współpracujemy od 2010 roku, więc to już 8 lat i znamy się, powiem brzydko, jak łyse konie. Bazujemy na zaufaniu, bo gdyby w takiej współpracy nie było zaufania to ona nie miałaby sensu.
– Przybiegłyście na metę jako trzecie, cieszyłyście się z brązowego medalu. Szybko do Was dotarło, że ten medal jest srebrny, bo została zdyskwalifikowana sztafeta Jamajki, a może nawet będzie złoty, bo możliwa była podobna kara dla Amerykanek?
– Przez dobre 15 minut myślałyśmy, że jesteśmy trzecie. Dopiero po tym kwadransie okazało się, że mamy srebro, potem zaczęły dochodzić wieści o następnych protestach (złożyły taki nawet Ukrainki na Polki – red.). Ale my nie zawracałyśmy sobie tym głowy, wiedziałyśmy, że jesteśmy na pozycji medalowej i to było dla nas najważniejsze.
– A uważasz, że sztafeta USA też powinna być zdyskwalifikowana za nadepnięcie przez zawodniczkę na wewnętrzny krawężnik bieżni?
– Każdy kto oglądał mistrzostwa widział, jak nieprawdopodobnie dużo było dyskwalifikacji. Skoro one nie zostały ukarane, to w takim razie niesprawiedliwość spotkała najszybszego na 400 metrów Hiszpana (Oscar Husillos – red.), który został zdyskwalifikowany, bo lekko dotknął linii. To jest troszeczkę nie fair, takie same zasady powinny dotyczyć wszystkich.
– Trener Aleksander Matusiński powiedział, że Amerykanki są jeszcze poza waszym zasięgiem. Tak samo do niedzielnego wieczoru uważali trener 400-metrowców Józef Lisowski i nasi chłopcy ze sztafety, tymczasem okazało się, że… wcale tak nie jest!
– Trudno mi powiedzieć, jak jest z nami. Na razie trenujemy bardzo ciężko, a nawet jeszcze ciężej i widzimy, ze ta granica coraz bardziej się zaciera. Kiedyś to było 10 sekund, teraz są 3 niecałe sekundy. My cały czas poprawiamy swój wynik, idziemy coraz bardziej do przodu i wierzę, że ta różnica będzie coraz mniejsza i będziemy mogły nawiązać z nimi rywalizację.
– W sierpniu na mistrzostwach Europy w Berlinie ich nie będzie…
– No właśnie, właśnie! Tak jest i mam nadzieję, że pokażemy się z jak najlepszej strony i będziemy walczyły o najwyższy cel.
– Nie będzie też Jamajek, zatem w Berlinie powinniście być bezkonkurencyjne.
– To jest sport. Nie ma czegoś takiego jak bezkonkurencyjność!
rozmawiał Piotr Falkowski