Przegonieni wąwozami, utopieni w bagnie – 4. Hunt Run [FOTO]


Hunt Run, czyli Polowanie na Biegaczy. Dwudniowa impreza biegania ekstremalnego w świętokrzyskim Bałtowie, organizowana przez kompleks turystyczny Jura Park. Zostań dzikim biegaczem! – zachęcają organizatorzy. Dziś właśnie miałem przyjemność dołączyć do grona dzikusów.

Relacjonuje Kamil Weinberg

Do biegu podszedłem zupełnie na pałę. Tydzień po chorwackiej ponad 80-kilometrowej górskiej masakrze, bez rozpracowania trasy ani przeszkód. Nie wiedziałem, czy będzie więcej zabawy typu ścianki, małpie gaje itp. czy utrudnień terenowych. Wiedziałem na pewno co innego – będzie grzało.

Dystans nominalny 10 km. Moja fala rusza w samo południe, żar się leje z nieba. Już przed startem czuję się zgrzany. Po kilkuset metrach lądujemy w rzece. Jaka przyjemna ochłoda, tylko zatopione konary walą po piszczelach. Łąka, odkryta patelnia, stodoła, hop przez bele siana, przerzucanie opon. Piękna wolontariuszka dodaje motywacji.

Pierwsze strome podejście stokiem narciarskim. Na polewanej wodą zjeżdżalni odwraca mnie głową w dół, ale udaje mi się wywalczyć powrót do naturalnej pozycji zanim mnie wywali w błoto. Czołganie w błocie pod niskimi zasiekami, usta i nos pełne wody i piachu. Spacer farmera z dwiema oponami, wyjątkowo długi i wredny, dłuższy nawet niż na Runmageddonie.

Siłowo jest bez problemów, tylko każde podejście i przeszkoda podnosi mi serce do gardła i mam ochotę wypluć płuca. Tracę dużo czasu na wyrównanie oddechu i tętna. Podejście i wejście skarpą po linach, trochę wertepów i wodopój. Ze trzy minuty łapię oddech. Duża dawka wody wewnętrznie i zewnętrznie pomaga, ale tylko na chwilę.

Trasa wpuszcza nas w wąwozy, parowy, jary – nie wiem jak to nazwać, nie jestem specem. Wyjątkowo strome i zakrzaczone. Przynajmniej las daje cień. Na podejściach zdycham, ale współtowarzysze niedoli z mojej fali są równie wykończeni. Na technicznych zbiegach za to wykorzystuję całe swoje umiejętności i pomału przesuwam się w górę stawki.

Jak to ja, w swój rytm wpadam po jakichś 40 minutach. Odkryta patelnia po równym, kilka ścianek do przeskoczenia. Skakanie z nogami w workach – w tym upale wyjątkowo wykańczająca przeszkoda, lecz za to wolontariuszka znów wyjątkowo ładna.

Bagna. Jak się już w nie wpadnie, to się prędko nie wyjdzie. Po kolana, po pas, po szyję – jak w jednej starej piosence. Czasem to tylko bagno „suche”, czyli samo błoto, w którym chcą zostać buty. Częściej rowy wśród trzcin, w których buty też chcą zostać w grząskim dnie. A do tego podstępne konary znów czyhają na nasze piszczele. Gzy mają ucztę, zwabione łatwym łupem. Brakuje tylko Jożina z Bażin.

Nie wiem ile trwa ta przeprawa, tracę rachubę czasu i odległości. Prosto z niej wyłazimy na następny odcinek specjalny po wąwozach, chyba jeszcze ciekawszy od tego przed bagnami. Doganiam coraz więcej ludzi z wcześniejszej fali i tych z mojej, którzy za szybko rozpoczęli.

Wraca siła do ostrego napierania pod górę, a na zbiegach przechodzę samego siebie. Nawet prawie pionową kilkumetrową drabinkę na skarpę w połowie obchodzę pół metra obok dużo trudniejszym wariantem, wyprzedzając korek. Zaraz potem następna skarpa, zupełnie pionowa z siatką. Wydzieram na bułach po jej oczkach. Ostatni mega stromy zbieg na pół się zsuwam, na pół zlatuję na nogach jak kamikadze.

Ta ułańska szarża kosztuje mnie jednak sporo sił. Dwóch godzin już i tak nie złamię, ale trasa wydaje mi się podejrzanie długa jak na dychę. Na końcowym płaskim odcinku stawia mnie do pionu, a na długim fragmencie brodzono-pływackim w rzece nie jestem w stanie docisnąć, tracąc dwa miejsca na rzecz chłopaka i dziewczyny z mojej fali. Na brzegu przybijamy piątkę i lecą do przodu.

Jeszcze raz do wody, tym razem jeziorko. Woda po szyję, trochę przyjemnej, odprężającej żabki, aż się nie chce wychodzić. Już tylko jakieś sto metrów po łące, dwie ścianki do przeskoczenia i metaaaaa...

Według różnych GPS-ów trasa miała od ponad 12 do ponad 13 km. 2:17:57 i 242. miejsce na 793 uczestników to chyba przyzwoicie w tydzień po piekle Velebitu...

Bałkańska robota – Velebit Ultra Trail [ZDJĘCIA]

Na szyi pomysłowy medal w kształcie odcisku łapy dinozaura. W baseniku z wodą, w którym wraz z nami ląduje całe zebrane na nas błoto, moczymy nasze zmęczone tyłki wraz z innymi dzikusami. Kasia, Maciek i Kuba, z różnych drużyn i z różnym doświadczeniem, zgodnie uznają bieg za wyjątkowo trudny, wręcz brutalnie wykańczający fizycznie.

Ciężki bieg, dużo podejść i wody, ale daliśmy radę – relacjonowali dwaj spotkani w kolejce do prysznica biegacze – najbardziej bagienny bieg w życiu, a podbiegi jeszcze bardziej dawały w kość. – Jesteśmy tu pierwszy raz i nie wiemy, czy chcemy to powtórzyć – opowiadali – od dziś chyba nie lubimy biegać w górach...

Wspólne zdjęcie zrobiły sobie drużyny Hardstyle z Tarnobrzega i Padł na Ryj z Trójmiasta. Anka z tej pierwszej podziękowała chłopakom z teamu, dzięki którym dobiegła do mety. Wszyscy oni uwielbiają biegi ekstremalne, bo – jak powiedziała – zawsze rzucają sobie kłody pod nogi, ale tu byli pierwszy raz. Co roku za to przyjeżdża tu Dorota z tej drugiej drużyny – to jej ulubione zawody. Dzisiejszą trasę uznała za zdecydowanie najtrudniejszą z dotychczasowych, jednak za rok znów przyjadą, bo lubią być zaskakiwani. Są wszechstronni – część składu Padł na Ryj specjalizuje się w biegach przygodowych, a reszta woli klasyczne bieganie i triathlon.

Zwyciężył Radosław Nachyła (1:19:22), z ogromną przewagą nad Jarosławem Zdonkiem (1:28:56) i Michałem Winiarzem (1:30:26). Najszybszą z płci pięknej była Joanna Zmokła (1:43:37), pokonując Kalinę Froś (1:52:52) i Mariolę Pasikowską (1:53:16). Klasyfikację drużynową wygrała Husaria Race Team. 

Pełne wyniki TUTAJ. Niektóre rezultaty mogą jeszcze ulec zmianie przez pewne kontrowersje z pokonywaniem trasy przez zawodników (np. zamiast czołgać się pod taśmami przebiegali nad nimi).

Zwycięzca jest strażakiem i jak powiedział, sport bardzo pomaga mu w pracy, gdzie np. czasem trzeba jak najszybciej dostać się po schodach na 10. piętro w pełnym rynsztunku. Zresztą biegi po schodach to jego ulubiona dyscyplina – w parze z kolegą jest międzynarodowym mistrzem Polski strażaków. W tego rodzaju zawodach wziął udział pierwszy raz i zwycięstwo go bardzo mile zaskoczyło. Pomogła mu duża ilość podbiegów, bo to jego mocna strona. Obiecał, że jeszcze wróci wystartować w Bałtowie.

Najlepsza z pań natomiast jest regularną bywalczynią biegów przeszkodowych, a nawet najwyższego stopnia podium na nich. Rok temu tu w Bałtowie wygrała krótszy dystans 5 km, a także wygrywała już w Runmageddonie i Survival Race. Zaczynała od biegów ulicznych, ale jej się po prostu znudziły. Teraz jest instruktorką fitness, ale na treningi biegowe też musi znaleźć czas. Jak powiedziała, takiej trasy jak dziś po prostu bez nich nie dałoby się szybko pokonać. Trasa ta jej wyjątkowo odpowiadała – nic dziwnego, w końcu Joanna myśli o spróbowaniu biegania górskiego w przyszłości.

Jutro Jożin z Bażin będzie straszył dzikich biegaczy w Bałtowie na dystansie 5 km. Jaka będzie naprawdę długość trasy i kto najlepiej zniesie jej trudy? Na te pytania odpowiemy na naszym portalu już niedługo.

Kamil Weinberg