O bieganiu, Warszawie i polityce ze sportem w tle rozmawiamy z Pawłem Lechem, przewodniczącym warszawskiej Komisji Sportu, Rekreacji i Turystyki, który już 30 marca wystartuje w 9. Półmaratonie Warszawskim.
Czy po tylu latach przygody z bieganiem stawia pan sobie jeszcze jakieś cele w tym wymiarze? Bicie rekordów życiowych?
Takie cele mogłem stawiać sobie 25 lat temu. Dla mnie bieganie to sposób na dobre spędzanie wolnego czasu. Podczas Półmaratonu Warszawskiego po prostu chcę dobiec do mety i mieć jeszcze siły, żeby cieszyć się z ukończenia biegu oraz z tego, jak wiele osób podziela moją pasję.
Czyli zgodnie z mottem pana społecznościwego profilu - „wynik nieważny, zdrowie ważne”…
Właśnie na to chciałbym zwrócić uwagę. Oczywiście rezultat jest istotny, ale nie jest najważniejszy. Ważna jest radość z biegania i radość z życia.
Obecnie dobrze jest pokazać się wśród biegaczy, powiedzieć coś w mediach o swoim zdrowym trybie życia. Pana historia wydaje się jednak o wiele dłuższa. Nie tylko startuje pan w imprezach biegowych, ale też choćby w Warszawskim Triathlonie Zimowym. Szuka Pan wyzwań…
Miałem to szczęście, że w mojej szkole podstawowej mieliśmy bardzo dobrego nauczyciela Wychowania Fizycznego. On zaszczepił we mnie i moich kolegach tego sportowego bakcyla. Zresztą wiele osób, które uczył, nadal lubi aktywnie spędzać czas. Zdobywaliśmy wtedy Mistrzostwo Warszawy w piłkę nożną. Na studiach przyszła koszykówka i Mistrzostwo Uniwersytetu Warszawskiego.
W międzyczasie kolega namówił mnie na biegi na orientację. Ponieważ byłem harcerzem to takie bieganie po lesie bardzo mi się podobało. I podoba nadal. Przez te 30 prawie lat biegam głównie po lasach. Lubię spędzać czas na łonie natury przy wysiłku fizycznym. Ponieważ jestem od wielu lat radnym Miasta Stołecznego Warszawy, starałem się aby władze przychylnym okiem patrzyły na ludzi, którzy mają podobne zamiłowania co ja i żeby bieganie było coraz bardziej popularne. Minione lata pokazały, że dzięki popularyzatorom biegania i dzięki wsparciu miasta Półmaraton Warszawski może być jedną z największych imprez w Europie.
Patrzy pan czasem na liczbę imprez biegowych, na ten dostęp do sprzętu, jaki jest teraz i porównuje to z czasami, gdy sam zaczynał biegać?
Jeśli chodzi o obuwie dla biegaczy na orientację to przez te 30 lat nic tak znacząco się nie zmieniło. Jest to obuwie bez żadnych specjalnych udogodnień czy amortyzacji. Kiedyś biegało się w trampkach marki Stomil. Natomiast marzeniem były buty z Chin, które miały trochę gumy i to była amortyzacja. Jeśli porównamy to z tym, co mamy dziś to jest to coś zupełnie innego. Można powiedzieć, że jest to przełom technologiczny. Pronacja i supinacja to były pojęcia wtedy nieznane. Teraz korzystam z tych nowinek. Biegam ze średnią amortyzacją. Głównie wybieram bieganie po lesie, bo uważam, że jest to najzdrowsza forma ruchu która nie naraża na schorzenia kolana i kręgosłup.
Z jednej strony chwali się Warszawę, że organizuje się tu sporo imprez biegowych. W stolicy są jednak inne dyscypliny, którym nie podoba się, że miasto przeznacza pieniądze na tyle komercyjnych imprez biegowych zamiast wspierać lokalne kluby. Jak zrobić, żeby wilk był syty i owca cała?
Sytuacja wygląda tak, że 6-7 lat temu miasto zdecydowało o wspieraniu imprez biegowych w Warszawie w dużo większej skali. Przeznaczało na to dużo większe środki niż obecnie. W tej chwili dzięki skali zjawiska dotacje mogą być mniejsze i z roku na rok są coraz niższe. Nie są to może cięcia drastyczne, ale jest to wsparcie coraz niższe. Jest coraz więcej organizatorów i sponsorów, którzy w ogóle nie występują o dotacje miejskie, gdyż mają własne środki. Na początku, tak jak w biznesie, trzeba było wyłożyć duże pieniądze, żeby rozkręcić pewną modę i trend. Z czasem rola miasta pewnie będzie się ograniczać tylko do przeprowadzenia biegu. Natomiast organizatorzy dzięki sponsorom, reklamom, opłatom rejestracyjnym będą mieli pieniądze na organizację zawodów.
Czy w najbliższym czasie Warszawa planuje inwestycje w ścieżki biegowe?
Od kilku lat zaczęły powstawać ścieżki biegowe, z tą najbardziej znaną po prawej stronie Wisły. Tam nie tylko się biega, ale i zimą można spotkać narciarzy biegowych. Poszczególne dzielnice dbają, żeby na ich terenie takie ścieżki powstawały. Przy modernizacji parków miejskich brane pod uwagę są zainteresowania biegaczy. Są tam ścieżki o miękkiej nawierzchni, bez asfaltu. Można tam w lepszych warunkach trenować nawet w butach o mniejszej amortyzacji.
Czy można zaistnieć w polityce dzięki sportowi i turystyce? Wygrać wybory mając w programie np. rewitalizację warszawskich klubów sportowych?
Trudno mi na to odpowiedzieć. Wybitni zawodnicy w swojej dyscyplinie mają ułatwiony start w to życie polityczne. Z jednej strony dokonali czegoś, co zostało docenione i stali się osobami powszechnie znanymi. Z drugiej strony czy przebywając na małych lokalnych imprezach łatwo jest się wybić? Trudno jest mi to ocenić. Natomiast faktem jest, że nie ma dużego grona polityków lokalnych, którzy interesowaliby się sportem na tym najniższym poziomie, czyli sportem dzieci i młodzieży. Sportem, do którym miasto powinno się zajmować.
Właśnie został rozstrzygnięty przetarg na kwotę 13 mln złotych dla ok. 180 klubów sportowych. To nie jest kwota mała. Dla grupy 300 osób zwiększyliśmy stypendia. Oczywiście chcielibyśmy, żeby te kwoty były większe, ale nasz budżet nie jest z gumy. Niestety.
Dziękuje bardzo za rozmowę i życzę powodzenia 30 marca!
Rozmawiał Robert Zakrzewski
Fot. www.pawellech.eu