Rekordowa Zamieć. Trzy strzały w dziesiątkę!

  • Biegająca Polska i Świat

Pod znakiem rekordów przebiegł tegoroczny 24-godzinny górski ultramaraton Zamieć. W jego piątej edycji aż trzem zawodnikom udało się pobić rekord wszechczasów i dziesięciokrotnie pokonać 14-kilometrową pętlę ze Szczyrku na Skrzyczne i z powrotem o sumie podejść około 900 metrów. Ponadto wielu stałych Zamiataczy zrobiło życiówki w ilości okrążeń. Umożliwiły to korzystna pogoda i niezbyt duża ilość śniegu pokrywająca trasę.

W sobotę 27 stycznia wszystko zaczęło się tradycyjnie o 11:00 od startu Zadymy, czyli biegu na dystansie jednego okrążenia. Wygrali ją ubiegłoroczny zwycięzca Bartłomiej Czyż (1:15:12) przed Mariuszem Miśkiewiczem (1:16:03) i Szymonem Niklem (1:16:14), który wcześniej wygrywał Zamieć zarówno indywidualnie, jak i w sztafecie, oraz Julia Honkisz (1:34:51) przed trzecią rok temu Adrianą Klappholz (1:35:36) i zeszłoroczną zwyciężczynią Hanną Ciengiel (1:46:20). Udział wzięło 212 zawodników. Pełne wyniki można zobaczyć tu.

Jeszcze więcej napieraczy, bo aż 220 indywidualnie i 39 dwuosobowych sztafet, stanęło w samo południe na starcie biegu głównego. Rozbiegowy deptak wzdłuż rzeczki Żylicy był zupełnie pozbawiony śniegu, podobnie jak początkowy fragment podejścia. Odwilż w dolnej części trasy i temperatura około zera w wyższych partiach Skrzycznego spowodowały miejscami oblodzenie, które było chyba jedynym utrudnieniem dla zawodników. W takich miejscach, podobnie jak na szybko ulegających wyślizganiu stromych zbiegach – znaku firmowym Zamieci – przydawały się dobre biegowe raczki. Nawet noc nie przyniosła znaczącego spadku temperatury. Nad ranem przyszła mgła, a później zerwał się silny wiatr, które jednak nie przeszkodziły zawodnikom w zaciętej walce do ostatnich minut.

Szansę na ustrzelenie, tak pożądanej od lat, dziesiątki do samego końca miało czterech biegaczy: Daniel Gajos (zwycięzca z 2016 i trzeci przed rokiem), Dawid Studencki (drugi w 2015), Rafał Kot (ubiegłoroczny zwycięzca) i Dawid Atanasow Ancew. Sztuka ta udała się trzem z nich w następujących czasach: Daniel Gajos 22:07:53, Dawid Studencki 22:56:12 i Rafał Kot 23:47:15. Z kolei aż sześciu paniom udało się ukończyć siedem pętli. Najszybciej zrobiły to: Kinga Siwa (21:00:15), Ewa Trzetrzelewska-Lalik (21:30:36) i Barbara Chrzanowska (21:57:52).

W sztafecie MM wygrał zespół Kiszka & Kaszka 2.0 (13 okrążeń), w konkurencji Mix drużyna Galopem czy Gallowayem? (11 pętli, 3. miejsce open), a w KK Przyczajony Królik Ukryty Kot (również 11, 5. open). Pełne wyniki Zamieci można zobaczyć tu.

Zwyciężczyni Kinga Siwa przyjechała do Szczyrku aż z Gdańska. W Zamieci wystartowała pierwszy raz, choć bywała już na Maratonach Leśnik, urządzanych przez tych samych organizatorów. Biegi górskie uprawia dopiero od roku i Zamieć była dla niej krokiem dalej w skali trudności. Wiedziała, że cały czas była na prowadzeniu, lecz nie zwracała na to uwagi, robiła swoje i napierała bez większych przerw. Choć wyposażona w raczki, trzymała je przy pasie i strome zbiegi, jak wielu innych współzawodników... pokonywała zjazdem na tyłku. – Na niepodkutych butach tez było fajnie – skomentowała ze śmiechem. 

Tuż za podium znalazła się mieszkająca w Niemczech Nowozelandka Chloe Vincent, dla której była to już druga Zamieć, a grudniu ub. r. zwyciężyła w rozgrywanym w tej samej okolicy Nadleśniku. – Jeszcze nie raz przyjadę do Polski, ale już nie na zimowe biegi! – stwierdziła. Wcześniej wystartowała bowiem także w majowym Stumilaku, podczas którego na Babiej Górze i Pilsku panowała jeszcze zima. W tym roku wybiera się... znów na Stumilaka, który jednak odbędzie się w czerwcu.

Bardzo ciekawa była wspomniana wyżej walka najszybszych panów. Jak nam opowiedział Dawid Studencki, biegł cały czas na czwartym miejscu. Po dziewiątym kółku zobaczył, że drugi Dawid i Rafał odpoczywają w bazie. Mając jeszcze trzy godziny i wietrząc szansę na podium, bez namysłu ruszył na pętlę nr 10. – Tam już musiałem cisnąć, ile fabryka dała, by uciec konkurencji i wskoczyć na drugie miejsce – powiedział. Dogonić zwycięskiego Daniela Gajosa nie miał już szans, ponieważ ten miał już kilkadziesiąt minut przewagi.

Dawid Atanasow Ancew ostatecznie nie wyszedł na dziewiąte koło, w przeciwieństwie do Rafała Kota. Ten ostatni zamknął dychę 13 minut przed upływem 24 godzin, ale jak stwierdził, to było wyliczone. – Nie chciałem już wyruszać z bazy, byłem wykończony i nie kontrolowałem nóg, ale zależało mi na pudle – przyznał ubiegłoroczny zwycięzca, który przed tygodniem w pięknym stylu wygrał 24-godzinny Marriott Everest Run, więc z pewnością daleko mu było do pełnej regeneracji. – Nie ma co gdybać – odpowiedział na pytanie, czy gdyby nie ten wyczyn na schodach warszawskiego hotelu, to zrobiłby jedno kółko więcej – ale w tym roku rzeczywiście były warunki na machnięcie jedenastki! Jak będzie tak samo, a ktoś się docelowo przygotuje pod ten bieg, to na pewno to zrobi.

Opinię tę potwierdził organizator Zamieci Michał Kołodziejczyk. – W dobrych warunkach, jak nie będzie za dużo śniegu, to 11 pętli jest spokojnie do zrobienia – powiedział nam. – Niekoniecznie przez bardzo szybkiego zawodnika, tylko raczej przez wytrzymałego harpagana, który utrzyma tempo w ciągu całej doby, bo to już w końcu będzie około 150 kilometrów.

W konkurencji kobiecych sztafet wygrały Anna Witkowska i Kinga Kwiatkowska, które jako jedyne zaliczyły w sumie 11 okrążeń. Jak nam opowiedziały, nie prowadziły od początku. Po czwartej pętli jeszcze miały 30 sekund straty do liderek. Po wyjściu na pierwsze miejsce stopniowo zwiększały przewagę nad rywalkami, stale ją kontrolując. Jak przyznały, były nastawione na walkę o zwycięstwo i miały dobrze zaplanowaną taktykę.

Ania przed rokiem również zwyciężyła w sztafecie pań, a Kinga była trzecia indywidualnie. Jak stwierdziły, w tym roku były łatwiejsze warunki, co jednak mogło stanowić pułapkę dla tych, co się przegrzali na początku. Ich zespół nosił interesującą nazwę Przyczajony Królik Ukryty Kot. Nie potwierdziły informacji, jakoby miała ona związek z Rafałem Kotem.

Więcej o kotach i nie tylko już wkrótce w osobistej relacji z trasy od naszego reportera, który również napierał na Skrzycznem przez całe 24 godziny.

Kamil Weinberg