Robert Zakrzewski o swoim Biegu Powstania Warszawskiego

Bieg Powstania Warszawskiego to dla mnie impreza roku. To jak biegowy mundial, który odbywa się w ostatni weekend lipca i jest nieoficjalnym rozpoczęciem obchodów Powstania Warszawskiego.

Mimo, że codziennie piszę o bieganiu i często relacjonuję zawody w Warszawie, to jednak zostaje mi już mało czasu na sam trening. Jednak od trzech lat od czerwca rozpoczynam swoje przygotowania, by uczcić pamięć o Powstaniu Warszawskim. Chociaż może być to nadużycie – to dla mnie start w biegu na 5 km, to hołd dla ludzi, którzy podjęli walkę z okupantem. Biało-czerwona opaska z „kotwicą” na przedramieniu to znak jedności z Powstańcami.

Siłą biegu jest tradycja. Imprezie towarzyszą zespoły rekonstytucyjne z grupy historycznej „Radosław”. W tym roku, w miejscu startu przygotowali barykadę, która była dużą atrakcją zwłaszcza wśród najmłodszych. Można było z bliska zobaczyć jak wyglądali powstańcy i „morowe panny”.

Nim wyruszyliśmy na dobrze już znaną trasę na dystansie 5-ciu kilometrów wszyscy wspólnie wysłuchaliśmy „Roty”. Celowo piszę „wysłuchaliśmy”, a nie „odśpiewaliśmy”, bo tekst napisany przez Marię Konopnicką okazał się być mało znany wśród biegaczy, z wyjątkiem pierwszej zwrotki. Część zgromadzonych była zdziwiona, że przed biegiem śpiewana jest pieśń patriotyczna. Gdy wybrzmiała ostatnia zwrotka rozległy się gromkie brawa.

Stojąc w 3 sektorze (powyżej 25 minut) niewiele słyszałem z tego, co mówiono ze sceny. Słysząc huk w pewnym momencie już myślałem, że ruszamy jednak okazało się, że oto zaczął się pokaz zwiastunu filmu Miasto 44. Staram się więc podskakiwać w miejscu, bo mimo ciepłej temperatury czuję, że cała rozgrzewka odchodzi w zapomnienie.

W końcu następuje wspólne odliczanie 10, 9... 3, 2, 1 i ruszamy. Tłum robi kilka kroków i zatrzymuje się. Taka fala powtarza się kilka razy. Do linii startu jeszcze nam trochę brakuje. Ktoś żartuje, że Michał Bernardelli pewnie jest już na Karowej. Niestety ten sympatyczny zawodnik tym razem nie bierze udziału w zawodach. W końcu jesteśmy na wysokości sceny i pozdrawiamy się wzajemnie z uczestnikami Powstania Warszawskiego.  

Wybiegam na ulicę Bonifraterską. Napotykam na ścianę zbudowaną z biegaczy w czarnych koszulkach. Pierwszy raz biegnę tędy bez słuchawek. Chcę usłyszeć ten bieg, tupot tysięcy butów, oddech swój i tłumu. Wiem, że tym razem aplikacja w telefonie nie podpowie mi, w jakim biegnę tempie. Nie jest to jednak trening tylko poważna impreza.

Staram się być skoncentrowany i trzymać swój rytm. Wiem, że ważąc ponad sto kilogramów nie mam co się porywać do szarży. Chociaż przecież całe Powstanie Warszawskie to taka romantyczna i przegrana walka. Widzę jak ludzie próbują biegać od lewej do prawej strony starając się wyprzedzić po kilka osób. Patrząc na część uczestników wciskających się w każdą możliwą lukę, widzę po niektórych, że na Wisłostradzie już będą szli. Nie chcę być złośliwy. Za sobą słyszę głęboki oddech, wręcz szukający powietrza. Mężczyzna wyprzedza mnie jakby meta miała być o dwa kroki stąd. Chciałbym powiedzieć mu: „nie rób tego”, bo nie minęliśmy jeszcze kościoła św. Anny, ale muszę zająć się sobą, bo ktoś wbiega mi przed nogi.

Przy Pałacu Prezydenckim na chwilę w nasz tłum wbiega młoda para, którą witają wielkie brawa. Biegną z nami chyba kilkanaście metrów. Panna Młoda w białej sukni ma trudne zadanie, ale daje sobie znakomicie radę. Są kawałek za mną. Nie wiem kiedy opuszczają trasę. Pomyślałem w tym momencie o tych wszystkich ślubach zawartych w Powstaniu Warszawskim. Statystycznie na każdy dzień Powstania zawierano cztery małżeństwa. Ja zbiegam w ulicę Karową, a młodej parze życzę sto lat w zdrowiu i szczęściu. Jak zawsze na Krakowskim Przedmieściu nie zawiedli kibice, którzy stali na całej długości trasy i dodawali nam otuchy.

Zbieg z ulicy Karowej to moment oddechu. Nie wiem czy to tylko złudzenie, ale wcześniej biegnąc między budynkami nie miałem poczucia żadnego ruchu powietrza. Tu było trochę inaczej. Teraz mogłem trochę przyspieszyć, ale ciągle kontrolowałem oddech, bo często właśnie po zbiegu dopadała mnie kolka.

Biegnąc wiaduktem Markiewicza usłyszałem, że z głośników zaczynają dobiegać odgłosy strzałów i wybuchów. Przypomina to o tym, że nie jest to zwykły bieg tylko wydarzenie związane z Powstaniem Warszawskim. Przecież ono nie polegało ono na „małej konspiracji” tylko była to prawdziwa walka, w której ginęli ludzie. Mnie w tym momencie nachodzi mnie refleksja o tym, że gdy my biegiem wyrażamy szacunek dla Powstańców, a swoje krople potu przelewamy na warszawskie ulice, to nie grozi nam wojna, ale przecież odgłosy strzałów słychać teraz w rożnych zakątkach świata – Ukrainie, Bliskim Wschodzie, Syrii czy w wielu innych ogniskach konfliktów.

Mijamy skrzyżowanie z ulicą Browarną i Dobrą. Tak jak rok temu przy szpitalu Klinicznym im. Księżnej Anny Mazowieckiej czeka kurtyna wodna. Jest to miła chwila ochłody. Po chwili jestem na Wisłostradzie. Zwykle jest tu duży ruch samochodowy. Teraz ulicę opanowali biegacze. Na Moście Śląsko-Dąbrowskim stają kibice, którzy nas dopingują. Odwdzięczamy im się bijąc brawo. Za nami 3 km biegu.

Kolejny kilometr to długa prosta. Staram się trzymać biegacza, który biegnie podobnym tempem co ja. Niestety nie wiem, jaki mam czas. Patrzę tylko przed siebie w miejsce gdzie zacznie się skręt w lewo i podbieg. Jeszcze został kawałek. Mijamy kolorowy Park Fontann. Coraz więcej osób zaczyna maszerować. Przy przejściu podziemnym jeszcze jedna kurtyna wodna, którą już omijam.

W końcu podbieg na ulicy Sanguszki. Czułem jeszcze w nogach spory zapas sił i chciałem do niego podejść walecznie niczym Rafał Majka na 17. etapie Tour de France. Niestety w tym momencie na przejście dla pieszych tuż przede mnie wjechała dwójka rowerzystów. Gwałtowne hamowanie i wymiana słów trochę wybiły mnie z 4 km rytmu biegu. Po niespełna 10 metrach tym razem rodzina z dziećmi już nawet nie na przejściu pojawia się nagle przede mną. Czy to fatum? Muszę ponownie hamować i odskoczyć w bok.

Zdeprymowany tymi wydarzeniami i tym, że pomimo dobrego samopoczucia wyczekiwane przewyższenie nie idzie mi tak jak planowałem przeszedłem do marszu na kilka sekund, żeby powiedzieć jeszcze kilka gorzkich słów pod adresem świata. Słyszę już w oddali syreny samochodu prowadzącego lidera biegu na 10 km. W tym roku przecież miało nie być dubla. Taki miałem plan. Zaczynam znów biec, patrzę jeszcze na budynek Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych, na których wyświetla się znak Polski Walczącej. Chyba na wysokości stacji benzynowej mijają mnie osoby prowadzące bieg na 10 km.

Biegnę ile pozostało sił w stronę mety przy stadionie Polonii. Chciałbym już napić się wody i odebrać medal. Jeszcze jednak jest trochę pracy przede mną. Ktoś mnie wyprzedza i ja zostawiam kogoś w tyle. Nie wiem, co pcha amatorów sportu do tego, żeby ścigać się o ułamki sekund i miejsca jeśli jest się w połowie stawki. Widzę, że często to jednak na takim poziomie jest więcej zaangażowania i postaw fair play, niż wśród zawodowych sportowców.

Kibice przez cały czas fantastycznie dopingują wszystkich uczestników. Znicze ustawione wzdłuż trasy tworzą fantastyczny klimat. Meta jednak wydaje się być wciąż daleko. Czy oni ją przesuwają co chwilę? W końcu ostatnie metry i finiszuję. Czuję niedosyt, bo choć uzyskałem wynik o minutę lepszy niż rok temu to jednak do złamania 30 minut wciąż daleko. Może za rok?

Nie ma co ukrywać, że Bieg Powstania Warszawskiego stał się wydarzeniem kulturowym. To nie jest typowy bieg ze startem i metą bez ideologii większej niż „Promowanie biegania jako najprostszej formy aktywności”. Dla jednych jest to okazja do ścigania się i wygrania prestiżowych zawodów, a dla innych liczy się samo uczestnictwo. Okazja do wyrażenia swojego patriotyzmu. Już nie dziwą mnie też „sweet focie” robione na trasie podczas biegu. Każdy w tej imprezie pewien znaleźć swój własny bieg.

RZ

fot. Marcin Kowalski