Miłośnicy ekstremalnych biegów przeszkodami otrzymali dziś w Warszawie wszystko to, na co liczyli - błoto, wodę, lód, ogień, ściany, zasieki. Wszystko w ramach Runmageddonu Classic. Impreza zgromadziła prawie 1200 osób, co jest rekordem frekwencji w cyklu jeśli chodzi o „klasyczny” dystans
Do pokonania na Torze Wyścigów Konnych Służewiec było dziś 12 km, na których znalazło się 50 różnego rodzaju przeszkód. Założenia organizatorzy przyjęli proste - nikt suchą stopą tej trasy pokonać po prostu nie mógł. Na szczęście piękna majowa pogoda sprawiała, że ubrania szybko schły...
Trasa, po raz kolejny w historii Runmageddonu, nie zmieściła się na głównej części hipodromu i została wyprowadzona na teren, gdzie na co dzień trenują wierzchowce. Tu stawała się naprawdę śliska, często i gęsto powstawały koleiny błota, zwłaszcza w okolicach Potoku Służewieckiego. Niestety nie obyło się bez skręceń, ale medycy czuwali nad zdrowiem zawodników. Dla tej części uczestników hasło imprezy „Będzie Piekło!” przez najbliższe kilkanaście dni będzie miało dosłowne znaczenie...
Żadnej nudy
- Cały czas staramy się zmieniać trasę żeby ludzie, którzy startują w większości imprez, mieli cały czas zabawę. Wygląda na to, że nasze pomysły się sprawdzają, bo osoby, które najczęściej u nas startują mówią, że trasa była wyśmienita i było naprawdę ciężko. Ktoś nawet określił tę imprezę mianem „Hardcore” w nieco krótszym dystansie. Faktycznie coś w tym jest. Przeszkód było sporo a ich skala trudności była wysoka – powiedział Nam roześmiany od ucha do ucha prezes Runmageddonu Jaro Bieniecki.
– Staraliśmy się, żeby wszyscy finiszerzy nie mogli powiedzieć, że mają jeszcze siły na bieganie – dodał nasz rozmówca. Wymowne, prawda?!
W nogach, rękach i... głowie
Jedną z ciekawszych zmian na trasie była dziś... zagadka mentalna. Nie była ona jednak skierowana do umysłów ścisłych, zadanie polegało na podaniu stolicy kraju wskazywanego przez wolontariuszki. Żeby utrudnić podanie odpowiedzi, zawodnicy ciągnęli już od kilku metrów kamienną kostkę. Wysiłek fizyczny sprawiał, że łatwo było o błędy. Zła odpowiedź oznaczała karne burpees, a co za tym idzie dodatkowe zmęczenie. O ile z większością pytań nie było problemów, to pytania o stolice Senegalu, Maroko czy Szkocji sprawiały problemy...
Bez pomocy ani rusz
Ciekawą przeszkodą była szpula. Trzy gigantycznych rozmiarów kołowrotki, na które nawija się zwykle telekomunikacyjne kable, ustawione były jedna po drugiej. O ile na pierwszą dawało się jeszcze wskoczyć – choć parę guzów dziś nabito – to aby dostać się na pozostałe dwie potrzebna była już pomoc kolegów lub koleżanek, czyjeś barki lub plecy... W ten sposób zdobywało się kolejne szpule – innego wyjścia nie było...
Tradycyjnie dużo problemów sprawiała „Ta jedyna”, czyli lina rozwieszona nad oczkiem wodnym. Można było wybierać – albo próbowało się przedostać nad wodą po linie, lub też przenieść kamienny bloczek na wyznaczonym dystansie. W przypadku wpadnięcia do wody nawet 5 metrów przed brzegiem, trzeba było grzecznie stawić się po odbiór swojego „kamyczka”. Taka Runmageddonowa logika. Być może w obawie przed karą od razu więcej osób decydowało się na spacer z kamieniem. Spryciarze!
Ekstremalna babcia
Impreza obfitowała w wiele pięknych momentów. Wolontariusze zagrzewali uczestników do walki, przybijali „piątki” przed wejściem do wody, pomagali w pokonywaniu przeszkód, podpowiadali jak sobie z nimi poradzić, a nie byli tylko surowymi nadzorcami tego co dzieje się na trasie. Na swój sposób pomagał nawet... Chuck Norris, który pojawił się na Służewcu. Niektórzy żartowali, że wcale nie musi pokonać trasy, bo to trasa musi pokonać jego...
Na długo w pamięci zapadnie nam jedna z pań mieszkających przy trasie. Obserwując zmagania z ciepłem i słońcem, wyszła z bloku i w okolicach Potoku Służewieckiego zaczęła... częstować biegaczy wodą. Z kolei po minięciu linii mety jeden z uczestników oświadczył się swojej wybrance, która tego dnia kibicowała mu na trasie...
Wymordowani, ale szczęśliwi
Uczestnicy Runmageddonu Classic o imprezie mówili w samych superlatywach.
– To jest mój drugi start w Runmageddonie. Wcześniej biegalam w Sopocie, w Rekrucie. To jest super zabawa, choć dzisiejszy bieg zdawał się nie mieć końca. Ale dawałem z siebie wszystko – opowiadał nam Bartosz, który na imprezę przyjechał z Radomia.
– Najwięcej problemów sprawiły mi opony. Niby śmieszna sprawa, ale dały mocno w kość. Trzeba było z nimi wejść do wody, w bagno, po pas. Chwila nieuwagi i było się w wodzie po szyję. A opony napełniały się wodą i trudno było z nimi dalej iść. Oczywiście pochodziłem do „Tej Jedynej” i jestem trochę zły, bo pod sam koniec spadłem. Jestem jednak zadowolony z imprezy. Atmosfera tu jest niesamowita. Teraz jedziemy z kolegami w Beskidy. W Rekrucie chciałbym zrobić jak najlepszy czas, to dzień później Harcore przejdę spacerkiem – zapowiedział sympatyczny biegacz.
– Mnie najwięcej trudności sprawiły wszystkie ściany. Bez pomocy nie dało się ich pokonać – to już opinia Kingi z Warszawy.
– Pogoda do biegania była doskonała. Startowałam drugi raz w Runmageddonie. Pierwszy raz to był Rekrut, w Walentynki. 14 lutego warunki jednak były zupełnie inne. Moim celem jest ukończyć imprezę. Generalnie biegam, ale do Runmageddonu robię trochę przygotowania ogólnorozwojowego, ćwiczę brzuch, ręce. Dzięki temu jest mi łatwiej pokonywać przeszkody. Oczywiście w tej imprezie jest coraz więcej kobiet ale myślę, że to wynika po prostu z popularności cyklu i rosnącej frekwencji w ogóle. Dodatkowo panie chcą samemu sobie pokazać, że są w stanie pokonać coś tak trudnego jak Runamgeddon – przekonywała rozmówczyni.
Najszybsi, najsilniejsi, najwytrwalsi...
Imprezę zwyciężył Grzegorz Szechla z Ustronia, który ukończył zmagania po 1 godzinie, 17 minutach i 10 sekundach. Wśród kobiet najlepsza była Magdalena Szulc z Warszawy z czasem 1:37:04. Najlepszą drużyną zostały Dzikie Dziki Gorzów.
Pełne wyniki – jeszcze nieoficjalne – znajdziecie w naszym KALENDARZU IMPREZ.
Wideorelacja:
A już niebawem, bo 31 maja, Runmageddon Beskidy w Myslenicach. Znów będzie piekło, szczypało i kłuło...
RZ