Skromny XIX Maraton Solidarności - relacja Ambasadora

I znowu jestem na trasie maratonu. Do Gdyni przyjechaliśmy z Andrzejem w środę po południu, a właściwie wieczorem, tuż przed zamknięciem biura zawodów. 

Podróż Warszawa - Gdańsk pokonaliśmy Polskim Busem w dobrym czasie 5 godz., za rozsądne 17+1 zł.

Pasta party, plaża, morze i pobudka o 6.30

Jak zwykle w Alei Piłsudskiego przed biurem zawodów nie widać żywego ducha, ciemno i pusto, po chwili trafiło się kilku zdezorientowanych biegaczy pytających o cel swojej podróży. Ponieważ dla mnie to trzeci start w tych zawodach, więc od razu trafiamy właściwie i bez problemów odbieramy pakiety startowe z przyzwoitą koszulką techniczną i kilkoma drobiazgami reklamowymi. Organizujemy sobie pasta party w pobliskiej pizzerii, szkoda, że na to nie wpadli organizatorzy.

Korzystając z dobrej pogody idziemy jeszcze na plażę zobaczyć morze, niestety zaraz dzwoni pani recepcjonistka z hotelu ?Checz?, pytając, kiedy przyjedziemy, bo chciałaby się już położyć spać. Co było robić, jak najszybciej jedziemy do hotelu.

Rano pobudka o 6:30 i szybkie lekkie śniadanie. Jesteśmy w dobrych nastrojach, bo zapowiada się ładny dzień. O 8:00 jesteśmy już na starcie, powoli schodzą się zawodnicy. Większość znamy przynajmniej z widzenia, to dość kameralny bieg, pomimo swojej legendarnej patronki ?Solidarności?. Jest też trochę znajomych z Warszawy oraz trochę zawodników z innych krajów. Wszyscy w bojowych nastrojach. Ogółem około 750 osób. Przystąpiłem natychmiast do akcji ulotkowej Półmaratonu w Ciechocinku i Festiwalu Biegowego w Krynicy. Zainteresowanie dość duże, większość o nich słyszała,  nie wszyscy tam byli. Jeszcze tylko krótki, ale rzęsisty deszcz i oddajemy rzeczy do depozytu-autobusu , który przewiezie je na metę do Gdańska.

O 9:00 zaczynają się oficjalne przemówienia i składanie kwiatów pod pomnikiem upamiętniającym poległych stoczniowców.

Wymarzona pogoda, tylko oprawa taka skromna

To już 19. edycja tego biegu, ale kiedy podczas rozgrzewki w Al. Piłsudskiego rozmawiamy z napotkanymi mieszkańcami, nikt niestety nie wie, co się dzieje na ich ulicy i o co chodzi z tym bieganiem. Jesteśmy tym nieco zbulwersowani, zresztą inni zawodnicy też żałują, że bieg, który mógłby być wizytówką Polski, odbywający się w jednym z większych miast i wielkiej atrakcji turystycznej, jaką jest niewątpliwie Trójmiasto, ma tak skromną oprawę.

Ale przejdźmy do meritum. Punktualnie o 10:00, ale też niespodziewanie, bo bez zwyczajowego głośnego odliczania pada strzał startera. Ruszamy do biegu. Pogoda wymarzona: zachmurzenie, niewielki wiatr, 15-20 st C. i właśnie przestało padać. Plan biegu mamy taki: pierwsze 10 km w tempie 5:20 - 5:30 min/km, później utrzymać lub zwiększyć tempo, połówka w czasie 1:50, finisz około 3:45.

Trasa biegu znana, prosta i łatwa: Gdynia-Sopot-Gdańsk-Westerplatte-Gdańsk, kibiców jest niewielu, stoją głównie na przejściach dla pieszych. Co 5 km zaplanowano wodopoje, a od 20 km banany i cukier oraz gąbki z wodą do odświeżania, a także kurtyny wodne wystawione przez Straż Pożarną.

Po pierwszych 5 km stawka się trochę rozciąga, każdy wpada w swój rytm. Biegniemy początkowo trochę szybciej 5:00-5:10/km. Ja czuję podudzie w prawej nodze, ból przemieszcza się od kolana do pachwiny, ale po solidnym rozgrzaniu gdzieś do 10 km ustępuje. Do Wrzeszcza tj. do około 15 km trasa lekko pofalowana, cały czas lekko w górę i w dół, ale nie zwalnia to biegu.

Do Gdańska stawka cały czas się miesza, wyprzedają nas znajomi lub my wyprzedzamy ich. Wymieniamy uwagi i spostrzeżenia, rozmawiamy o biegach. Większą część dystansu biegniemy z Moniką z Gdańska z zamiarem zrobienia czasu 3:45 .

1:50 na półmetku

W Gdańsku mijamy półmetek w zaplanowanym czasie 1:50, to bardzo przyjemna część biegu, gdy biegniemy przez stare miasto w szpalerze straganów i turystów, tempo cały czas przyzwoite ok.5:20 -5:30/km.

Później skręcamy w kierunku Westerplatte. To najgorsza część trasy, przemysłowe pustkowie, ale po nowych szerokich ulicach, zaczęło trochę mocniej wiać, są też dwa niezbyt strome, ale nieprzyjemne, bo długie podbiegi na nowoczesne estakady.

Na 26 km skręcam do TOITOI, Andrzej i Monika mi uciekają, już ich nie mogę dojść. Na Westerplatte na 32 km nawrotka i ostatnie 10 km do Gdańska. Mijamy się na agrafce z Agnieszką, Grześkiem, Moniką, Andrzejem i młodzieżą z Warszawy, a później z Bożeną, wykrzykujemy do siebie zwyczajowe ?dawaj, dawaj? i ?dasz radę? . Cały czas, jak dotąd, mam w zasięgu założone 3:45, do 36 km idzie całkiem dobrze, nie licząc zwolnień przy punktach bufetowych.

Od 36 km znów zaczynam mieć problemy z żołądkiem, pobudzonym cukrem i wodą , tempo spada do 7-8/km.

Dopiero od 39 km wracam do założonego tempa, czuję już  metę, w dali widać wieże starego Gdańska, lekko wydłużam krok, ale strat nie daję rady już odrobić. Znów pojawiają się turyści i na dobiegu do Długiego Targu szpaler straganów, to znacznie pomaga biec i pobudza do wysiłku, przy taśmach wiwatujący kibice, coś pięknego.

Na Długim Targu przyspieszenie, biegnę samotnie nie naciskany przez nikogo, ale nie odpuszczam, dochodzę nawet do trójki biegaczy, którzy są przede mną. Spiker wyczytuje nazwiska finiszujących, to miły bonus związany z kameralnym biegiem.

I po biegu: 3:56 na mecie. Nie jest źle...

Na mecie szczęście i medal, gratulacje od niezawodnej Wiolki z Grupy Malbork. Emocje pomału opadają. Zrobiłem 3:56:50 i miejsce 340/759, z czego jestem w sumie zadowolony, bo mogło być gorzej, to drugi czas w tym sezonie, Andrzej wykręcił rewelacyjną życiówkę 3:39:39, wyprzedzając Monikę 3:42.  Gratulacje.

Zmęczenie dosyć duże, ale po dłuższej chwili jest już dobrze i wracam do równowagi. Idę do depozytu-autobusu po rzeczy i do prowizorycznej umywalni ogarnąć się i odświeżyć. Później akcja ulotkowa i rozmowy ze znajomymi. W sumie udany start i fajna impreza.

Z minusów podkreśliłbym tradycyjnie na Maratonie Solidarności brak reklamy, czyli jak to mówią PR i skromną oprawę imprezy, a co za tym idzie dość małą, chociaż ciągle lekko rosnącą frekwencję, brak lub małą liczbę kubeczków na napoje, co skutkowało tym, że każdy dostawał butelkę do ręki i w połowie opróżnioną później ją wyrzucał, co czasem przeszkadzało w biegu, oraz bardzo skromne prysznice i przebieralnie na mecie.

Plusy to oczywiście dobra organizacja, ładna i prosta trasa, wodopoje co 5 km, jak w zegarku, kurtyny wodne i niesamowicie mobilizująca meta w Gdańsku.

Powrót tego samego dnia Polskim Busem z popsutą toaletą, po 36 godzinach w trasie na 23:00 w domu.

Polecam wszystkim Maraton Solidarności, do zobaczenia za rok.
A póki co, wielkimi krokami zbliża się Półmaraton w Ciechocinku i wspaniały, niepowtarzalny Feeeestiwal Bieeeeegowy w Krynicy Górskiej z podbiegiem na Tylicz.

Jan Nartowski, Ambasador Festiwalu Biegowego