Planowanie imprezy ultra na późną jesień zawsze wiąże się z ryzykiem pogodowym. Jest jak z pudełkiem czekoladek, nigdy nie wiesz co trafisz. Zaplanować wszystko trzeba co najmniej pół roku wcześniej, kiedy upał doskwiera, a bieganie w temperaturach bliskich zeru wydaje się wtedy zupełnie abstrakcyjne. Planując Jesienne Ultra Szlakiem Orlich Gniazd liczyliśmy na piękną złotą jesień, białe skały i 73 kilometry przebiegnięte pod błękitnym nieboskłonem. Z tego kompletu życzeń nie spełniły się nawet 73 kilometry - wyszło więcej. Ale dostaliśmy w pakiecie to, co lubimy najbardziej. ULTRA. Prawdziwą szkołę życia i przetrwania. Pogoda powiedziała „sprawdzam!” naszemu wysokiemu mniemaniu o sobie i naszym twardym charakterom.
AGB Torfy to grupa biegowych przyjaciół z Aleksandrowa Łódzkiego i okolicy, lubiących spędzać wspólnie czas na pokonywaniu ciekawych tras biegowych. Najchętniej na dystansach dłuższych, niż powszechnie uważane za rozsądne. Ktoś rzuca pomysł gdzie teraz można pojechać i w krótkim czasie znajduje się ekipa chętna na odkrycie czegoś nowego.
W maju odtworzyliśmy biegowo pierwszego Rzeźnika, tak tak, przez Połoniny. Trasa, której teraz nie kupisz za żadne pieniądze od Rzeźnickiego Festiwalu Biegowego. Tak nam się spodobała Rzeźnicka Majówka, że od razu postanowiliśmy zaplanować coś na jesień. Padło na Jurę Krakowsko-Częstochowską. Teren świetny krajobrazowo, niezbyt wymagający technicznie i mocno niedoceniany, a przecież położony prawie w centrum kraju!
W ostatnią sobotę października, o godzinie 2:30, z parkingu pewnej łódzkiej galerii handlowej, wyruszyliśmy autokarem do Olsztyna pod Częstochową. Plan przewidywał przebiegnięcie 73 kilometrów czerwonym szlakiem Orlich Gniazd aż do zamku w Smoleniu. Czyli w sumie mieliśmy zaliczyć siedem zamków.
Co ważne, na naszych Torfowych imprezach ultra nie ścigamy się. Dostosowujemy tempo do najwolniejszych. Dla bezpieczeństwa biegniemy w grupach, co najmniej dwuosobowych. Nikogo nie zostawiamy samotnego na szlaku. To taki elementarz prawdziwego ultra, ale dla biegaczy „asfaltowych” może być to trochę nieoczywiste.
Zaplanowaliśmy pomoc w postaci mobilnego przepaku. Przepak to taki punkt na trasie, gdzie pojawią się twoje rzeczy, które wcześniej, na starcie, wrzucasz sobie do worka i oddajesz organizatorom. Naszym mobilnym przepakiem dowodził sam prezes AGB Paweł Walaszek we własnej osobie, jadący samochodem, z którym spotkaliśmy się na trasie w czterech umówionych wcześniej miejscach. A więc nie trzeba było wszystkiego dźwigać na plecach. Każdy wrzucił do Pawła swój tobołek na starcie w Olsztynie.
Start nastąpił zgodnie z planem o 5:02. Ciemna noc, mokra kostka brukowa, para z oddechów. Wężyk trzydziestu czołówek niczym na Biegu Siedmiu Dolin, tylko kibiców brak. Rynek w Olsztynie światowy, oświetlony, niczym deptak w Krynicy. Trochę obszczekały nas wiejskie psy, po czym wbiegliśmy na pierwsze piaszczyste drogi. Omijając kałuże dotarliśmy do pierwszego podbiegu w Sokolich Górach. Na profilu trasy wyglądało to nieciekawie, wszyscy przygotowaliśmy się na ciężką przeprawę. Okazało się jednak, że to nie góry jakie wszyscy znają, a 70 metrowe podejście. A to nie to co mogłoby nas zmęczyć. I tak już miało być do końca. Reklamowane jako najtrudniejsze, podejście do zamku w Ogrodzieńcu na 62 kilometrze okazało się ostatecznie prawie niezauważalne.
Po 12 kilometrach, pokonanych przy świetle czołówek, zaczęło się przejaśniać. Dobiegaliśmy wtedy do Złotego Potoku. Wszyscy już się dobrze rozgrzali i zdążyli nasiąknąć siąpiącym bez przerwy deszczem. Za Złotym Potokiem pojawiły się pierwsze ostre spadki terenu, śliskie skały pokryte mokrymi liśćmi. Ponieważ deszcz nie odpuszczał i męczył nas bezustannie, trasa była mocno śliska. Tutaj zanotowaliśmy pierwsze upadki, na szczęście niegroźne, wszyscy jakoś się pozbierali i wzajemnie się podtrzymując w najtrudniejszych momentach dotarli do miejsca pierwszego przepaku, czyli Ostrężnika. Pogoda zweryfikowała nasze ubrania. Każdy zmienił to, co się nie sprawdziło. Kilka kęsów świetnego czekoladowego ciasta, łyk herbaty i kawy i mogliśmy ruszać dalej.
Następny odcinek do zamku w Mirowie to deszcz, jeszcze więcej deszczu i mokre liście. Trochę pobłądziliśmy w Niegowie. I to tu nadłożyliśmy jakieś 1.5 kilometra. Oznakowanie szlaku chyba zniknęło wraz z nowo zbudowanym ogrodzeniem, ale ponieważ zapobiegawczo mieliśmy powgrywane tracki trasy, jakoś z tego wybrnęliśmy. W okolicach Mirowa zrobiło się już całkiem nieprzyjemnie. Oprócz deszczu atakował nas porywisty wiatr – to były już pierwsze podmuchy słynnego orkanu Grzegorz, który miał się w najbliższych dniach przetoczyć przez Polskę. Na szczęście znaleźliśmy schronienie w przydrożnej karczmie, gdzie wszyscy ogrzali się i posilili. Oj jak trudno było wyjść w dalszą drogę…
Odcinek Mirów – Bobolice to chyba najładniejsze miejsce naszej trasy. Grań między dwoma zamkami jest niczym krótka Połonina Wetlińska. Mimo tragicznej już w tym momencie aury, wszyscy byliśmy zachwyceni widokami. Przez zamek w Bąkowcu, bez większych przygód, dotarliśmy do zamku w Ogrodzieńcu. Czyli do 62. kilometra trasy. Przepak i kolacja przy świecach w lokalnej karczmie wynagrodziły poniesione trudy. Zupa borowikowa i pierogi były zupełnie nierealne w kontekście pogody panującej za oknem.
Pora była już późna, pogoda coraz gorsza, nie wszyscy zdecydowali się na dalszą drogę. Ale ci, co wyruszyli na ostatnie 14 kilometrów, musieli wykazać się największym hartem ducha. Trasa wiodła przez lasy i błotniste pola. W ciemności rozświetlanej jedynie światłem czołówek.
Ostatecznie wszyscy dotarli do autokaru czekającego na nas w Smoleniu na 75. kilometrze trasy. Autokarem dojechaliśmy do bazy noclegowej w Domaniewicach, gdzie zostały rozdane medale pamiątkowe oraz zupa (znowu grzybowa!) i spaghetti. W Dworku Jurajskim miała się odbyć dalsza, towarzyska część wyjazdu. Po dwóch godzinach imprezy życie zweryfikowało, kto jest prawdziwym najtwardszym ultrasem, kiedy zabrakło izotoników i trzeba było po nie pobiec 15 kilometrów. Chętni na tego hardkora jednak się znaleźli.
Jesienne Ultra Szlakiem Orlich Gniazd dla kilku osób było debiutem na dystansie ultra. Na pewno go nie zapomną.
Świetnie imprezę podsumował Darek Białek: „Stało się. Jeśli czegoś pragniesz, to nic cię nie powstrzyma, nie wahaj się, sięgaj wysoko, mierz daleko. Za mną pierwsze Ultra. Dużo emocji i wzruszeń, na koniec niejedna łza radości poleciała. Magiczna granica 50 kilometrów została złamana. Jestem szczęśliwy, w głowie moc niezapomnianych wrażeń. Ultra Szlakiem Orlich Gniazd to grono biegowych przyjaciół oraz nowe znajomości. Nie ma żadnego szczytu, gdy granicą jest niebo...”
Tomasz Skorupa
Fot. Mateusz Leszczyński, Michał Karwowski, Michał Nolbrzak, Tomasz Skorupa