"To Święty Graal wędrowców". Łukasz Supergan po zimowym trawersie wyspy gejzerów i wulkanów

Łukasz Supergan zapisał w portfolio kolejną pieszą wyprawę na długim dystansie. Przeszedł w poprzek wyżyny Islandii, przemierzył wyspę gejzerów i wulkanów ze wschodu na zachód, pomiędzy jej najbardziej wysuniętymi krańcami. Z miasteczka Seyðisfjörður do przylądka Öndverdarnes na półwyspie Snaefellsnes.

To jeden z nielicznych w historii zimowych trawersów Islandii, trzeci łączący wschodni i zachodni brzegi Islandii, a prawdopodobnie pierwszy – dokonany samotnie.

"Pisali, że nie do przejścia. Ale się mylili!" Łukasz Supergan pieszo przemierzył zimą wyżyny Islandii. "Często jestem w drodze..."

Najtrudniejszy odcinek, czyli przejście ponad 600 km przez islandzkie wyżyny, zajęło Superganowi 29 dni. Liczący 800 km zimowy trawers zimą całej Islandii ze wschodu na zachód - dni 36.

Wewnątrz podbiegunowego kraju kontakt z podróżnikiem był utrudniony. Ale gdy Łukasz Supergan dotarł do zachodniego krańca Islandii, nie mogliśmy odmówić sobie przyjemności porozmawiania z nim. "Zdobywca Islandii" opowiedział ze szczegółami o swojej wyprawie i "zimowej samotności długodystansowca".


Czy to była najtrudniejsza z twoich dotychczasowych wypraw?

Kiedy ruszałem na szlak przez Islandię, miałem spore obawy, bo większa część wyspy jest arktyczna, a na dodatek była zima. Wiedziałem, że to może być najtrudniejsza rzecz na jaką kiedykolwiek się porwałem. Ale w momencie, gdy skończyłem wyprawę, nie jestem tego pewien.

Ale bez wątpienia była to jedna z najtrudniejszych wypraw. Straciłem sporo sił i będę musiał regenerować się przez jakiś czas. Nie chodzi o zmęczenie takie jak po długim biegu, ale coś znacznie głębszego.

A jak oceniasz tę wyprawę z innych punktów widzenia?

Była na pewno jedną z najciekawszych. Islandia zimą to miejsce niesamowicie piękne. Jest bardzo pusto, więc poziom samotności rośnie do potęgi w stosunku do tego, co przeżywałem na dotychczasowych wyprawach. Gdy dopisywała pogoda, było naprawdę pięknie, ale jeśli aura się psuła, stawała się dodatkową trudnością.

Z perspektywy kilku, kilkunastu dni była to więc jedna z piękniejszych i trudniejszych wypraw, ale nie wiem, czy postawiłbym ją na pierwszym, najwyższym miejscu.

Skąd wzięła się fascynacja Islandią? Przemierzyłeś kiedyś wyspę w poprzek latem, teraz porwałeś się na nią w zimie...

To było 3,5 roku temu. Zachwyciła mnie wtedy pustka. Dla ludzi, którzy chodzą na długie dystanse, trawers Islandii, czyli przejście przed środek wyspy od brzegu do brzegu, jest swego rodzaju świętym Graalem. Może troszkę przesadzam, ale to wyczyn naprawdę rozpoznawalny, uznawany za trudny i wymagający specjalnego przygotowania.

Słysząc relacje i opowieści z wcześniejszych przedsięwzięć, oglądając z nich filmy, pomyślałem, że fajnie byłoby spróbować. Tak zadziałało m.in. spotkanie z Polakiem Rafałem Bauerem, który w 2015 roku przechodził Islandię w kierunku północ-południe próbując pobić rekord prędkości.

Zacząłem się jednak zastanawiać, dlaczego tak wiele jest przejść z północy na południe, a tak mało ze wschodu na zachód. Zrozumiałem to sam, trochę później, ale już wtedy Islandia zaległa mi w myślach. Powiedziałem sobie: „Robię to!”. Poleciałem na Islandię w następne wakacje, przejście wyspy ze wschodu na zachód zajęło mi 28 dni, z pewnymi komplikacjami, bo bardzo ciepłe lato spowodowało, że mocno wezbrały rzeki.

Ten letni trawers był nieco dłuższy, niż teraz zimowy, liczył około 900 km. Już wtedy, wędrując przez absolutną, przepiękną pustkę, zastanawiałem się, jak to może wyglądać zimą. I siedziało mi to w głowie. Przez jakiś czas nie czułem się gotowy, ale wreszcie w ubiegłym roku powiedziałem: „dobra, ciśniemy!” i rozpocząłem przygotowania.

A po co ty w ogóle tak wędrujesz?

Z ciekawości (śmiech). To trudne pytanie. Każdy, kto chodzi, pewnie ma inną odpowiedź. Dla mnie to ciekawość. Zaczęło się od gór, polskich Beskidów, w które wyjeżdżałem z rodziną, potem przeszło w długie dystanse. Miejsca, które przemierzasz piechotą, oglądasz w zupełnie inny sposób. Idziesz wolno, więc masz czas się skupić i podziwiać, nie mijasz ich jak na autostradzie. Wchodząc w jakiś krajobraz jesteś w nim dłużej i głębiej, sam stajesz się jego częścią. Nie wiem czy dobrze to tłumaczę, czy potrafię to wyjaśnić. To tak jak tłumaczyć się z pasji, mam spory problem z odpowiedzią na to pytanie. (czytaj dalej) 


Pomysł na przejście wyżyn Islandii zimą był trafiony?

Jak najbardziej. Trochę się bałem tego wyzwania, do końca miałem wątpliwości, czy podołam. Islandia jest nieprzewidywalna pogodowo, jeszcze w styczniu na wyspie działy się paskudne rzeczy, gwałtowne burze, czerwone alarmy itp. Jadąc tam wtedy zastanawiałem się, czy zachowuję się rozsądnie. Ale luty okazał się bardziej stabilny. Trafiłem wprawdzie na kilka burz i śnieżyc, bardzo utrudniających przemieszczanie się, czy nawet rozbicie namiotu. Ale generalnie aura sprzyjała i to był bardzo ważny czynnik.

Opowiedz o przebiegu twojej wyprawy.

Z początku starałem się iść dość ostrożnie, ale gdy poczułem się pewniej, ruszyłem z kopyta do wnętrza kraju, żeby wykorzystać dobrą pogodę. Nawet sami Islandczycy kręcili na nią głowami ze zdziwieniem. Mówili, że tegoroczna zima była bardzo mało śnieżna.

Ja początkowo, we wschodniej części kraju, miałem nawet całkiem sporo śniegu, ale po tygodniu przyszła odwilż. Trwała tylko dwa dni, ale wystarczyła, żeby duża część śniegu stopiła się odkrywając skały, a reszta po kolejnym ochłodzeniu zamieniła się w lód. To bardzo utrudniło wędrówkę.

Często brakowało śniegu do jazdy na nartach, jechałem po firnie, śniegu tak twardym i zmrożonym, że był niemal lodem. Posuwanie się na nartach i ciągnięcie sań po czymś takim było bardzo kłopotliwe. Narty myszkowały na wszystkie strony, trudno było utrzymać kierunek, wchodzić na zbocza. Na takim oblodzonym terenie albo klucząc wśród odsłoniętych skał, trudno było fajnie puścić się na nartach. To dość mocno mnie frustrowało.

Wygląda na to, że namacalnie odczułeś globalne ocieplenie klimatu. A co o tym mówią sami Islandczycy? Oni mają porównanie.

Obserwują przede wszystkim, że topią się lodowce. Ich powierzchnia zmniejsza się dość gwałtownie. W zeszłym roku jeden z nich, Okjokull w zachodniej części wyspy niedaleko Reykjaviku, całkowicie zniknął. Islandczycy urządzili mu nawet symboliczny pogrzeb i postawili w jego miejscu pomnik. Ja, oczywiście, po zaledwie miesięcznym pobycie, nie mam wiele do powiedzenia na ten temat, ale trafiłem na ten dziwny fenomen pogody, który opisałem. Ocieplenie i odwilż były chwilowe, ale wystarczyły, że szlak na kolejne dni zmienił się drastycznie.

Przez większą część wyprawy poruszałeś się na nartach?

Tak. Zdarzyły się dni, w których szedłem „na butach”, ale było ich może cztery? Kilka dni było „mieszanych”, gdy kilkakrotnie zakładałem i zdejmowałem narty, a przez pozostały czas poruszałem się wyłącznie na nartach. To zależało od warunków w danym dniu. Patrząc na dystans, wydaje mi się, że mniej więcej połowę pokonałem na nartach, czyli około 400 km. Trzeba jednak pamiętać, że końcowe 150 km to już była strefa wybrzeża. Zostawiłem bagaż i przez ostatnich 6 dni szedłem bez nart i sań, tylko z lekkim plecakiem. Gdyby więc liczyć to, co najtrudniejsze, czyli same wyżyny Islandii, te 400 km na nartach stanowiłoby jakieś dwie trzecie wyprawy.

Podsumowując: całą trasę ze wschodu na zachód szacuję na około 800 km, z tego trzeba odliczyć strefę zachodniego wybrzeża i półwysep Snæfellsnes, które przemierzyłem „na lekko”. Przez same wyżyny, w centralnej niezamieszkałej części wyspy, przeszedłem jakieś 600 km. A z tego około 400 km na nartach.

A czy całą trasę, którą pokonałeś, dałoby się pokonać bez nart, wyłącznie na butach?

Pewnie tak... ale wymagałby to gigantycznego wysiłku. Natomiast gdybyś zapytał, czy da się ją pokonać bez sań – odpowiem, że prawdopodobnie nie. Ciężar plecaka, który musiałbyś dźwigać, byłby ogromny. Na starcie miałem na saniach jedzenie i paliwo na 3 tygodnie. To ważyło około 25 kg. Do tego dolicz sprzęt i okaże się, że na saniach masz 50 kg towaru. Gdybyś musiał wziąć to na plecy, raczej nie mógłbyś się przemieszczać. A teraz wracając do pytania: czy można by iść ciągnąc sanie bez nart? Hmmm... na mojej trasie było momentami tyle śniegu, że szalenie trudno byłoby przemieszczać się bez nart. Nawet jadąc na nartach zapadałem się po kostki. Bez nart byłoby po kolana. Zrobienie w takich warunkach kilkudziesięciu kilometrów na dobę... wątpię, żeby było to możliwe. Teoretycznie pewnie się da, ale musiałby to być jakiś niesamowity harpagan.

Zostańmy zatem przy nartach i saniach, które za sobą ciągnąłeś, zajrzyjmy teraz na te sanie. Załadowałeś je prowiantem, paliwem i sprzętem. Czym konkretnie?

Paliwem był gaz, zwykłe kartusze z gazem. Zasilałem nim jetboila, prostą kuchenkę turystyczną, jakiej używam także na wycieczkach w polskich górach. Prowiantu zabrałem na 20 kilka dni, trzy tygodnie z małą górką – i to się sprawdziło. Z Polski przywiozłem trochę liofilizatów, przeznaczonych na jeden duży posiłek dziennie - obiadokolację. Natomiast na śniadanie jadłem na przykład puree ziemniaczane albo z mięsem, w ciągu dnia przekąski. To była już żywność suszona, w proszku, kupiona w zwykłym supermarkecie w Reykjaviku. Nic specjalnego.

Jak bilansowałeś dietę podczas wyprawy?

Starałem się, żeby posiłki były zrównoważone. Dosyć dużo tłuszczu, ale nie rezygnowałem z węglowodanów. Miałem też sporo mięsa - kabanosów kupionych w polskim sklepie w stolicy Islandii, chociaż trochę mnie to bolało, bo na co dzień staram się trzymać dietę wegetariańską. Na wyprawach jednak, zwłaszcza zimowych, bardzo trudno jest obyć się bez mięsa. Dużo sera, masła orzechowego i słodyczy, jak czekolada, batony. Nie miałem za to żadnego pieczywa. Chodziło o to, żeby kaloryczność w produktach była jak najbardziej skondensowana. (czytaj dalej) 


Wystarczyło normalne jedzenie, czy musiałeś wspomagać się suplementami?

Uzupełniałem jedzenie. Przyjmowałem: witaminę D3, bo jest ważna dla metabolizmu, a w górach wysokich wspiera aklimatyzację; żelazo - bo na wyprawach często nie mam zbyt wielu jego źródeł; akurat na Islandii nie było to problemem, ale niewielką ilość brałem profilaktycznie; witaminę C - na ogólną odporność i wchłanianie żelaza oraz probiotyk na trawienie i odporność. Po pięciu tygodniach doszedłem kompletnie zdrowy i - choć zmęczony - w dobrym samopoczuciu, wygląda więc na to, że zestaw był dobrze dobrany.

Bilans energetyczny podczas trawersu Islandii?

Zgrubnie strzelając – około 5 tysięcy kilokalorii dziennie. Tyle mniej więcej zjadałem. Wiele na wadze nie straciłem, przez cała wyprawę ubyły mi może 3-4 kg. Przy mojej normalnej masie 86-87 kg to tylko niecałe 5 procent, więc mocno nie schudłem. Zeszło mi tylko troszeczkę tłuszczu w pasie.

Opowiedz jeszcze o sprzęcie, z którego korzystałeś na wyprawie.

Miałem lekki namiot jednopowłokowy, który nie sprawdził się najlepiej ze względu na dużą wilgotność powietrza. Na szczęście ten defekt nadrobiła membrana, z której jest wykonany. Zdał egzamin dobry puchowy śpiwór z dużą rezerwą temperatury, do minus 25-27 stopni, bo zdarzały się noce w -20 stopniach.

Zastosowałem także dwa rozwiązania według mojego patentu. Miałem ze sobą puchową kurtkę, ale podstawą mojego ubioru stanowiły klasyczne tkaniny outdoorowe, a na wierzchu kurtka z ociepliną syntetyczną, a nie puchową. To też z powodu dużej wilgotności, nie tylko w strefach przybrzeżnych, ale nawet w środku wyspy. W takich warunkach puch może nie dać rady, a potem będzie też dłużej schnąć.

A drugie rozwiązanie, w Polsce mało popularne, to tak zwany „vapor barrier”: kładąc się spać nie wchodziłem bezpośrednio do śpiwora, bo moje ciuchy mogły być wilgotne, tylko najpierw otulałem się kokonem nieprzepuszczającym pary wodnej. Dzięki temu ubranie nie parowało w nocy i nie powodowało zawilgocenia puchowego śpiwora, który dłużej pozostawał suchy.

Natomiast co do reszty wyposażenia, stanowiły je taki sam zestaw ciuchów na niskie temperatury, który miałem w zeszłym roku na Kazbeku czy Elbrusie. Na Islandii też sprawdziły się znakomicie.

Gdybyś teraz kompletował sprzęt na wyprawę, coś byś zmienił w wyposażeniu, wziął coś więcej lub co innego? Czegoś ci brakowało podczas zimowego trawersu wyspy gejzerów?

Tak, ale to drobiazgi. Być może wziąłbym większy namiot. Moja „dwójka szturmowa” była chwilami trochę za ciasna, gdy na koniec długiego dnia marzyła mi się odrobina komfortu. Wziąłbym też nieco bardziej urozmaicone jedzenie. Ale więcej mógłbym powiedzieć o tym, co bym zostawił w domu, co okazało się niepotrzebne na wyprawie.

A zatem?

Przede wszystkim panel słoneczny do zasilania urządzeń elektrycznych, wielkości kartki A3 i ważący 400 gramów. Na początku wyprawy dzień trwał zaledwie 6 godzin, ale miałem cichą nadzieję, że w jej drugiej części trochę słońca jednak będzie i panel przyda się do ładowania baterii w telefonie czy aparacie fotograficznym. Panel jednak się nie przydał, bo nie łapał odpowiednio dużo słońca i wszystko ładowałem powerbankiem.

A powerbank jak się spisywał w mrozie i silnym wietrze? Jak go doładowywałeś?

Powerbanków miałem dużo i nie ładowałem ich w trasie, nie miałem jak. Ale bardzo ładnie wytrzymały przez ponad miesiąc. Powerbank dobrze trzyma energię nawet w niskich temperaturach, nie rozładowuje się sam z siebie, pod warunkiem, że jest w cieple podczas pracy, czyli gdy ładujesz z niego jakieś urządzenie. Najpierw więc ogrzewałem w śpiworze swoim ciałem telefon, aparat i powerbank, a dopiero później uruchamiałem ładowanie. Starałem się nie robić tego na mrozie.

Zrobiłeś na wyprawie mnóstwo zdjęć, nakręciłeś filmiki. Powstanie z tego jakiś dokument?

Zdjęcia na pewno zilustrują jakiś artykuł czy prezentację, a co do filmu... postaram się coś zmontować, ale nie mogę na razie powiedzieć jaka to będzie forma: długi film czy tylko krótka relacja. Kilka osób pytało na facebooku, czy powstanie z tej wyprawy książka. Nie, tym razem nie (śmiech). To nie była aż taka przygoda jak wędrówka po Łuku Karpat i przez Iran, z których napisałem książki. (czytaj dalej) 


Wspomnianym przejściem Łuku Karpat zainspirowałeś Romana Ficka, który latem ubiegłego roku przebiegł te góry, a potem opowiedział o swoim wyzwaniu na Forum Sport-Zdrowie-Pieniądze podczas 10. TAURON Festiwalu Biegowego w Krynicy. Myślisz, że teraz ktoś postanowi Twoimi śladami przebiec zimą w poprzek Islandii?

W przypadku tej wyprawy chyba nie muszę nikogo inspirować, bo to jest trasa, którą ludzie chodzą i myślę, że będzie wśród nich także niemało Polaków. Dla nich na pewno ta wyprawa może być jakąś zachętą, na przykład do skonfrontowania własnych sił i umiejętności z jakąś zimową przygodą. Islandia jest miejscem na tyle znanym, że Polacy na pewno będą próbowali letnich trawersów Islandii, a pewnie znajdzie się też ktoś, kto spróbuje zrobić to zimą.

Pomógłbyś takim śmiałkom, podpowiedział, udzielił rad jako doświadczony wędrowiec?

Jeżeli ktoś ma taki plan, na pewno może liczyć na moją pomoc, bo ja sam otrzymałem gigantyczne wsparcie od Polaków znających Islandię lub tutaj mieszkających, a także samych Islandczyków. Nie namawiałbym natomiast do próbowania trasy takiej jak moja, bo ta zachęta wiązałaby się ze sporą odpowiedzialnością.

Próbować zimowego trawersu Islandii i zimowej przygody w Arktyce powinien ktoś pewny swoich umiejętności i doświadczenia. Może zabrzmi to nieskromnie, ale to przygoda właśnie dla osób doświadczonych.

Jeśli jednak ktoś miałby poważny plan i pytania dotyczące logistyki trasy, zaopatrzenia lub łączności albo innych szczegółów technicznych, to oczywiście z przyjemnością odpowiem.

A jakiej pomocy ty doznałeś? Bardzo była cenna? 

Wielu podróżników szczyci się, jeśli ich wyprawa jest zrobiona w stylu "unsupported" ("bez wsparcia"). Ja na zimowej Islandii doznałem bardzo dużej pomocy i mówię o tym głośno. W momencie awarii sań na początku trasy mogłem zejść w dolinę, do której znajomy z Reykjaviku wysłał mi drugą sztukę. Dzięki wsparciu znajomych na skraju wyżyn czekał na mnie depozyt z niewielką ilością jedzenia i gazu na ostatni odcinek przez pustkowie. Korzystałem też ze wsparcia i rad Islandczyków znających wyżyny, którzy doradzali mi w sprawie trasy.

Jak wielu ludzi spotkałeś podczas wyprawy przedzierając się przez islandzkie wyżyny?

Na wyżynach w ciągu 4 tygodni spotkałem ludzi dwa razy. Najpierw po 3 tygodniach, gdy wszedłem do małego gospodarstwa w dolinie, gdzie czekał na mnie depozyt z jedzeniem. Drugi raz - 3 dni później, gdy rozbijając biwak w ciemności zobaczyłem grupę Islandczyków w ogromnych dżipach, jadących przez pustkowie na odległy lodowiec. Byli bardziej zdumieni ode mnie! A poza tym, przez 4 tygodnie nie spotkałem nikogo.

Jak znosiłeś tak przejmującą, długotrwałą samotność?

Bardzo dobrze! Przyzwyczaiłem się do niej podczas poprzednich wypraw i w tej islandzkiej pustce samotność nie była żadnym problemem. Do takich przygód trzeba mieć na pewno specyficzną konstrukcję psychiczną, ale wygląda na to, że ja ją właśnie mam.

Ciężko trenujesz do takich wypraw?

Przez ostatni rok intensywnie trenuję pod kątem gór wysokich i długich wypraw. Pomaga mi w tym Karol Hennig z Formy na Szczyt, a na tej wyprawie w diecie i suplementacji wspierała mnie Marta Naczyk z FNS.

Moje treningi to w dużej mierze biegi i podchodzenie pod górę, w prawdziwych górach albo na nachylonej bieżni. Na co dzień mieszkam w Warszawie, ale zamierzam ją zdradzić, by móc wydajniej trenować. Po powrocie do Polski, gdy tylko załatwię sprawy osobiste, przenoszę się - przynajmniej na pewien czas - na Podhale. Tam zamierzam położyć znacznie większy nacisk na trening w górach. A czy zostanę tam na stałe, nie mam zielonego pojęcia (uśmiech).

Długo po powrocie z Islandii pewnie w domu nie usiedzisz. Masz już pomysł na kolejną wyprawę?

Mam nie tylko pomysł, ale już gotowy plan. W lipcu i sierpniu zamierzamy pięcioosobową ekipą wyruszyć w góry Azji Centralnej, by dwa lub trzy razy wejść na 7-tysięczne szczyty w Pamirze.

Jak finansujesz takie wyprawy? Czym zajmujesz się wtedy, gdy nie podróżujesz? Powiedziałbym "na co dzień", ale życie poza wyprawami wcale chyba nie jest twoim dniem codziennym (uśmiech)...

Moje zajęcie to obecnie... w dużej mierze podróże! (śmiech). Jestem absolwentem ochrony środowiska, po kilku latach pracy na etacie zacząłem podróżować, to jest od 10 lat esencją mojego życia. Nie mam dziewczyny, żony, dzieci, więc to co przywożę z wypraw pozwala mi wiązać koniec z końcem dając może nie szczególnie dużo kasy, ale mnóstwo wolności i satysfakcji.

Piszę, fotografuję, opowiadam... Wystąpienia publiczne stanowią sporą część mojej pracy. Od czasu do czasu pracuję jako przewodnik i pilot grup turystycznych. Nie jest to zbijanie kokosów, ale pozwala na organizację wyprawy raz do roku. Budżet takiego wyjazdu, biorąc pod uwagę, że sporą część sprzętu już mam, zamyka się zwykle w kilku tysiącach złotych.

Więcej o islandzkiej i wcześniejszych wyprawach Łukasza Supergana możecie poczytać na jego stronie internetowej.

Rozmawiał Piotr Falkowski

zdj. fanpejdż Łukasz Supergan