Ultramaraton Zielonka: „Dałem się pochłonąć puszczy”


Kiedy po kilku maratonach przychodzi ochota na coś więcej, stawiasz przed sobą kolejną poprzeczkę motywacyjną i wtedy często myślisz – ULTRAMARATON. Potem przychodzi okres planowania, wybór imprezy i przygotowania. Czas mija, treningi zwykle idą nie tak jak trzeba, albo ich nie ma.

Pewnie wielu z Was zna ten scenariusz. Może dlatego warto na pierwszy krok w ultra wybrać coś innego niż Rzeźnik! Tak było w moim przypadku i dlatego zdecydowałem się na Ultramaraton Puszcza Zielonka. Tutaj trasa bardziej płaska, bliżej miejsca zamieszkania, leśne dukty …

Relacja Krzysztofa Suwały

Zacznijmy od początku, czyli od momentu gdy wygadałem się naczelnemu Festiwalu Biegów, że chcę wziąć udział w zawodach. Zastrzegłem, że przygotuje materiał z Zielonki tylko wtedy, gdy uda mi się jakoś przeżyć dystans 75 km. Riposta, naczelnego, który jest mistrzem w swoim fachu, była błyskawiczna i motywująca. Cytuję:

„Jak Pan nie przeżyje to relacja... będzie jeszcze lepsza ;)”

Generalnie wiedziałem, że zawsze mogę liczyć na przychylność redakcji (tzn. mogłem liczyć do momentu, w którym to czytacie), ale aż takiego mocnego dopingu się nie spodziewałem. Cóż trzeba było zrobić swoje i biec bez względu na efekt.

Pakiet na medal

Dzień przed startem odebrałem pakiecik, żeby nie musieć stać nerwowo w kolejce tuż przed zawodami. Jego zawartość miło mnie zaskoczyła. Zamiast hektolitrów izotoników, batonów, gazet, ulotek, przeważającą zawartością pakietu były MAPY TURYSTYCZNE okolicznych parków krajobrazowych. Dzięki nim, oznaczonym na nich szlakom turystycznym i rowerowym, będę mógł zaplanować swoje treningi w naprawdę pięknych terenach, których kompletnie nie znałem. Według mnie to fajny prezent, dla kogoś kto zwyczajnie lubi biegać po bezdrożach.

Wyjazd na zawody zaplanowałem o 5 rano, więc chciałem wcześniej się położyć, by mieć przespane chociaż 7 godzin. Cóż wyszło jak zawsze, po pobudce o 4:30 miałem za sobą przespane 6 godzin i tyle musiało mi wystarczyć.

Rano mogłem na szczęście liczyć na znakomite towarzystwo moich biegowych znajomych Macieja i Tomka, którzy zdecydowali się biec na pierwszych kilometrach trasy razem ze mną. Regulamin jak najbardziej dopuszczał tego typu możliwość, więc chłopaki też mogli poczuć smak tych zawodów.

Myślę, że po tych dziesięciu kilometrach było im mało. Takie sprawiali przynajmniej wrażenie, wyrywając do przodu i podciągając mi tempo do nadającego się na maraton, ale już nie ultra, przynajmniej takiej, który byłby w zasięgu moich możliwości. Odprowadzili mnie biegnąc naprawdę wygodnymi, szerokimi leśnymi duktami do pierwszego punktu żywieniowego.

Nie było mowy o tłoku i ścisku pomimo, że dopiero co wystartowaliśmy i stawka nie miała jeszcze możliwości się rozciągnąć. W okolicach miejscowości Tuczno znajomi mnie pożegnali i ruszyłem dalej na trasę z rzeszą pozostałych zawodników.

Razem, a później osobno

Ultramaraton Zielonka rozgrywany był na dwóch dystansach. Biegacze mogli wybrać udział w biegu na dystansie 43 km i 75 km. Obie grupy zawodników startowały jednocześnie, biegnąc razem, aż do 27 km, kiedy to startujący na krótszej trasie zawodnicy odbijali w lewą stronę drogi, by kierować się już do mety.

Za Tucznem czekał nas chyba najbardziej urokliwy odcinek trasy. Kolejne kilkanaście kilometrów obiegaliśmy dwa jeziora: Stęszewskie i Wronczyńskie Duże. Często biegliśmy właściwie ich brzegami mogąc delektować się sąsiedztwem tafli wody. Jeśli do widoków dołożyliśmy idealną pogodę, czyli zachmurzenie z temperaturą 15 stopni Celsjusza, to czego można było chcieć więcej na zawodach biegowych.

Pogoda postraszyła nas lekkim deszczem, dosłownie na 10 minut, na rozwidleniu tras. Ale deszcz jak szybko zaczął padać tak szybko zniknął. Zresztą większość „ultrasów” była przygotowana i na deszcz. Organizatorzy zapewniali przepak odzieży i posiłków na 27 i 53 km, więc każdy mógł liczyć na dowiezienie jego prowiantu i przebranie się w suchą odzież, gdyby była taka potrzeba.

Za rozwidleniem dłuższa trasa zmierzała w kierunku miejscowości Zielonka. Znów przemierzaliśmy lasy mając czas na rozmowy i opowieści. A o czym mogą gadać biegacze? Oczywiście o swoich poprzednich startach, nowych planach, o innych zawodnikach i biegających kolegach.


Ultrasów poranne rozmowy

Ktoś na trasie opowiadał historię jednego za szaleńców, który założył się, że przygotuje się i ukończy Rzeźnika w dwa miesiące. Podobno ta sztuka mu się nawet udała, z tym że w trakcie zawodów zjadł karton żeli energetycznych. Ja też wdałem się w dyskusję o odżywianiu i piciu na trasie maratonów i ultramaratów.

Waldek opowiadał mi o swoim sposobie na nawadnianie: - Ja wychodzę z założenia tak: krótkie dystanse woda, maraton izo, a ultra cola. Wielu doświadczonych zawodników potwierdziło, że dla „ultrasów” jest to jedna z metod pokonania tego dystansu i dożywiania swojego organizmu. Czy to się sprawdziło? W przypadku Waldka z dużym prawdopodobieństwem tak. Na trasie dość długo trzymaliśmy się blisko, zmieniając się na prowadzeniu, czy też biegnąc razem. Ostatecznie na około 7 kilometrów przed metą Waldek mnie wyprzedził i wygrał w tej naszej małej rywalizacji.

W okolicach miejscowości Zielonki przebiegaliśmy przez bagienny obszar rozlewiska rzeczki Trojanki, przez którą po ładnym drewnianym mostku dostaliśmy się na obszar arboretum Uniwersytetu Przyrodniczego. Tam też był maleńki wodopój. Po uzupełnieniu płynów skierowaliśmy się znów lasami do Dąbrówki Kościelnej. W Dąbrówce, już na 40. kilometrze trasy znajdował się większy punkt odżywczy. Do kolejnego było 15 km, więc zabawiłem tu dłużej posilając się.

Trzeba przewidywać

Zawody na całej trasie były oznaczone według mnie solidnie, rzadziej na prostych odcinkach drogi, gęściej na rozwidleniach. Mimo to zdarzało się zawodnikom gubić trasę. Sam tego doświadczyłem na ok. 52 km. Po ostrym zbiegu do jeziora Leśne trasa skręcała pod kątem ostrym w lewo, podczas gdy ja podążając za kierunkiem zbiegu udałem się prosto leśną drogą. Na szczęście po kilkudziesięciu metrach zorientowałem się, że nie widzę nigdzie oznakowania trasy i zawróciłem. Jak widać chwila braku koncentracji, mogła powodować spore straty czasowe.

Na punkcie odżywczym na 54. kilometrze byłem bardzo zmęczony. Przez te kilkanaście kilometrów dostarczyłem organizmowi zbyt mało energii. Podpytywałem się o to innych obecnych na punkcie zawodników. Jarek odpowiedział mi: - Piętnaście kilometrów między punktami żywieniowymi to nie jest wcale dużo jak na ultra. Takie rzeczy musisz przewidywać i odpowiednio się doposażyć.

W tym miejscu był także kolejny przepak. Na kilku zawodnik czekały także dopingujące ich rodziny, gdyż do Głęboczka, o którym piszę spokojnie można było dojechać samochodem.

Przez chwilę, pomyślałem, że szkoda iż moich pociech tu nie ma, ale szybko przypomniałem sobie jak z dużym prawdopodobieństwem skończyło by się to spotkanie. Po chwili radości u najmłodszego członka rodziny usłyszałbym: - Tata apa, apa - potem - Tata biegnij! - i pozostałby mi wybór, pomiędzy awanturą z „młodym”, albo ukończenie biegu z nim na rękach.

Po Głęboczku czekał znów długi odcinek biegu przez las. Z racji tego, że zaczynała doskwierać mi samotność długodystansowca, odpaliłem sobie na telefonie muzykę.

Nie pomogłem, bo nie mogłem

Gdzieś w okolicach 62. kilometra trafiłem na przedostatni punkt regeneracyjny. Wolontariusze podpytywali się mnie ilu jeszcze zawodników jest za mną i czy mają przygotować owoce jeszcze dla nich. Po chwili zrozumiałem, dlaczego zależało im tak na mojej wiarygodnej informacji. Te dzielne chłopaki musieli ciąć arbuzy dla biegaczy, korzystając tylko z nożyczek do papieru, jakie wykorzystują dzieci w szkole podstawowej. Biedacy pytali się mnie jeszcze czy przypadkiem nie mam noża, na co mogłem tylko odpowiedzieć przecząco.

Przede mną był najtrudniejszy mentalnie odcinek. Ok. 10 km do ataku na najbardziej pofałdowany odcinek, dwóch podbiegów na Dziewiczą Górę Zarówno pierwszy jak i drugi podbieg nie pozwalały mi walczyć o czas. Przed zawodami założyłem sobie, że podstawą w moim debiucie będzie zejście poniżej 10 godzin na dystansie 75 km.

Ta góra przytłoczyła mnie zdecydowanie.

Snułem się na jej szczyt do momentu, gdy zobaczyłem na trasie tabliczkę z napisem 1 km. Szybkie spojrzenie na zegarek i ta ogromne wyczucie szansy i nadziei, że jednak się uda. Ostatni odcinek pokonałem według mnie bardzo szybko, mocno ryzykując na stromym, mocno usłanym korzeniami zbiegu. Plan udało mi się zrealizować, jak się okazało z 10 minutowym zapasem.

Po zawodach nawet nie musiałem się specjalnie nigdzie wybierać, by porozmawiać o biegu z organizatorami, gdyż to właśnie jeden z nich zaczepił mnie na mecie. Zmęczony, spocony siedząc na pniu zostałem zagadnięty przez Bartłomieja współorganizatora biegu, który szeroko uśmiechając się i siadając w rozłożonym opodal leżaku, podpytywał: - Jak tam podobała Ci się końcówka?


Perfekcja?

Pewnie wyobrażacie sobie jaki w tym momencie w mojej głowie urodził się pomysł na zastosowanie wstęgi od medalu, który wisiał na mojej szyi. Nie przytoczę go jednak ze względu na ewentualne słabe nerwy czytelników. Z drugiej strony należało pochwalić odwagę Bartłomieja, gdyż wiedział, że będę pisał relację z współorganizowanej przez niego imprezy i mogę ciężko obsmarować zawody.

Tylko, że tak naprawdę ciężko tu znaleźć rzecz, do której można by się przyczepić. Jeden z zawodników Grzegorz sugerował: - Może warto by zastanowić się nad zmianą końcówki trasy?

Ja chyba jednak nie zmieniałbym nic. Zagrało według mnie wszystko. Było przyjemnie, w zgodzie z naturą, krajoznawczo no i krótki odcinek górski, który był rodzynkiem w cieście. Szacując odcinki po asfalcie, mogły one wynieść najwyżej kilkaset metrów, co oznacza, że ten ultramaraton jest rajem, dla osób uwielbiających bieganie po naturalnych nawierzchniach.

Nie warto się spieszyć

Natomiast ja podsumowując, chciałbym się podzielić szczególnie z tymi, którzy dopiero planują swój debiut w ultra, że nie warto się spieszyć. By zadebiutować bezpiecznie, musicie już umieć słuchać swojego organizmu na długich dystansach. Rozpoznawać objawy pragnienia, konieczność uzupełniania kalorii, tak by nie zakończyć biegu ścianą. Jak już przebiegniecie tych kilka maratonów, to zapraszam Was do debiutu w ultra. Ultramaraton Puszcza Zielonka jest z pewnością dobrym miejscem na rozpoczęcie z nimi przygody!

Krzysztof Suwała

fot. organizator