„Wiara, nadzieja i miłość”. BIegiem na Jasną Górę

Są takie biegi, których uczestnicy nie muszą zostać nagrodzeni medalem. Na mecie ważne są inne aspekty. To zdecydowanie do takich należało.

Marek Grund, Ambasador Festiwalu Biegów

Od 17 lat uczestniczę w pieszej pielgrzymce Strzebiń-Częstochowa (około 33 km). Od pięciu lat na swój sposób. Ale po kolei.

Pielgrzymka trwa 3 dni i przypada przeważnie na ostatni weekend i poniedziałek czerwca. W tym roku było podobnie. W sobotę 27 czerwca o godz. 6:00 strzebinianie wyruszają na Jasną Górę. Na miejsce docierają ok. godziny 15:00, po 9 godzinach marszu, w tym trzech 15-minutowych przerwach i jednej godzinnej. Uczestnikami pielgrzymki są chyba wszystkie grupy wiekowe, poczynając od tych najmłodszych, mających nawet po 6-7 lat, po seniorów, nawet po siedemdziesiątce.

Resztę soboty i całą niedziele grupa przebywa w Częstochowie, a w poniedziałek wyrusza do domu.

Dlaczego nie piszę w pierwszej osobie?

W pielgrzymkową niedzielę wieczorem, już od 5 lat wracam do domu wcześniej. Tak, by wcześnie rano, około 3:30, przebudzić się, zjeść lekkie śniadanie, zrobić rozgrzewkę i... pobiec do Częstochowy, do pielgrzymów z mojej parafii, by następnie wrócić z nimi do domu.

Do takie formy pielgrzymkowania namówił mnie pewien biegacz z mojej wioski. Dwukrotnie nawet biegł ze mną. Ze względu na zdrowie musiał jednak odpuścić kontynuowanie swojej pieszo-biegowej pielgrzymki. Pozwoliłem sobie kontynuować tę - mógłbym chyba już nazwać - strzebińską tradycję.

Gdy w niedzielny wieczór przygotowałem się do biegu, poczułem lekki strach. Wiedziałem, że nie mam tyle wybieganych kilometrów, ile bym chciał. Niemniej jednak zdania nie zmieniłem – biegnę. Zjadłem lekką kolację, dla relaksu oglądnąłem film. Położyłem się spać po 22:00. Miałem trochę ponad 5 godzin snu przed sobą, budzik ustawiłem na 3:30. Dobranoc.

Sen oczywiście minął szybko. Nie miałem jednak żadnych problemów z pobudką. Zerwałem się na proste nogi, ubrałem i od razu zjadłem śniadanie. Poranna toaleta i nie zostało nic innego jak intensywna rozgrzewka.

Na trasę do Częstochowy wyruszyłem trochę po godz. 4:00. Było już dość jasno, ale zabrałem mimo wszystko odblask. Jako że na mojej trasie nie było punktów nawadniania, zabrałem półlitrową butelkę wody, a w uszy włożyłem słuchawki. Jak zawsze zresztą.

Widoków na polnej trasie o 4 rano nie brakuje, zapewniam was. Zwierzyna na każdym kroku dotrzymywała mi towarzystwa. Śpiewy ptaków były tak intensywne, że dało się je słyszeć nawet ze słuchawkami w uszach. Zapach powietrza po deszczowej nocy… znacie to?

Tak, to właśnie te chwile, które znają wczesno poranni biegacze i ultramaratończycy. To chwile, w których bieganie jest czymś więcej niż tylko tupaniem o glebę i przemieszczaniem się z punktu A do punktu B. To te biegowe aspekty, które znają wszyscy biegacze z „pasją”, biegacze, dla których nie ważne jest „selfie” z każdego biegu czy zapis trasy z endomondo.

Trasę pokonywałem na tyle szybko, że tylko trzykrotnie spojrzałem na zegarek kontrolując swój limit czasu. Nie opowiem o moich przeżyciach z trasy, zachowam je dla siebie. Nie pochwale się też czasem, ale zostało go sporo w zapasie.

Jasnogórska brama była moja metą. Nikt tam nie czekał z medalem, nie było też kibiców. Był jednak wewnętrzny przypływ radości, uśmiech zagościł na mej twarzy. Przetruchtałem jeszcze do Kaplicy Cudownego Obrazu, aby uklęknąć i podziękować że pozwolono mi w zdrowiu po raz kolejny już przybiec do tego miejsca i powrócić z moimi pielgrzymami.

W pokoju czekali już znajomi, których musiałem obudzić. Ale nie mieli mi tego już za złe. Wykąpałem się, zjadłem śniadanie, odetchnąłem przez chwile, by o 8:00 wyruszyć z pielgrzymami do swojej wioski… Chciałbym kontynuować tę tradycję tak długo, jak Bóg da siłę...

Podsumowując:

Opłata startowa 0zł

Punkty z woda na trasie – 0

Medal na mecie – brak

Koszulka w pakiecie –brak

Ulotki i tona innej (zbędnej) makulatury – brak

Satysfakcja na mecie – większa niż po ultra.

Marek Grund, Ambasador Festiwalu Biegów